10/2024

Natalia Prüfer

Kim jest Kim de l’Horizon,
czyli słowo o Deutscher Buchpreis

Deutscher Buchpreis, czyli Niemiecka Nagroda Książkowa, to najbardziej prestiżowe, przyznawane od 2005 roku przez powołaną specjalnie w tym celu Akademię Związku Księgarzy i Wydawców Niemieckich wyróżnienie, które mogą otrzymać współcześni pisarze i pisarki z kręgu krajów niemieckojęzycznych. Dzięki tej nagrodzie także do polskich czytelników dociera dziś współczesna literatura niemieckojęzyczna, nie tak często tłumaczona na język polski, a szkoda, bo ma wiele do zaoferowania. Zasady konkursu są proste: wydawcy mogą zgłosić najwyżej dwie powieści napisane w języku niemieckim w danym roku, a następnie w sierpniu ogłaszana jest długa lista, składająca się z dwudziestu tytułów. We wrześniu jurorzy publikują krótką listę, zawierającą sześć tytułów. Ich autorzy są już finalistami, ale zwycięzca jest zawsze jeden. Oficjalne ogłoszenie werdyktu wraz z uzasadnieniem wyboru najlepszej książki roku następuje w trakcie trwania targów książki we Frankfurcie nad Menem, które odbywają się zawsze w październiku. Autor lub autorka, którzy zdobyli nagrodę, otrzymują 25 000 euro. Nie bez powodu to wyróżnienie jest porównywane z brytyjską Nagrodą Bookera i nadaje niemieckojęzycznej literaturze nieco splendoru w świecie, w którym wciąż najbardziej znanymi niemieckimi pisarzami są Johann Wolfgang von Goethe i Friedrich Schiller, a nie Eugen Ruge czy Saša Stanišić.

Wielką zaletą nagrody jest to, że otrzymać ją mogą zarówno pisarze z dorobkiem, jak i debiutanci, młodzi stypendyści i bardziej doświadczeni, honorowani już twórcy. Wśród dotychczasowych zwycięzców znalazło się dziewięć kobiet. Deutscher Buchpreis ma także znaczenie społeczne – stara się dostrzegać tematy i problemy, jakimi żyje obecnie niemieckojęzyczne społeczeństwo. To dlatego laureatami są często twórcy z migranckim pochodzeniem, których powieści traktują o mniejszościach, uchodźctwie czy wojnach (Melinda Nadj Abonji, Saša Stanišić). Innym ważnym tematem nagradzanych powieści jest historia powojennej Europy, okresu zimnej wojny czy podziału Niemiec (Inger‑Maria Mahlke, Eugen Ruge, Antje Rávik Strubel). W 2023 roku laureatem Deutscher Buchpreis został trzydziestojednoletni austriacki pisarz Tonio Schachinger za powieść Echtzeitalter, w której opisuje młodzież mieszkającą w elitarnym internacie. Książka została uznana za rozrywkową, młodzieżową, a nagroda dla Schachingera spotkała się z falą krytyki, gdyż inne nominowane książki poruszały według niektórych ekspertów wątki istotniejsze niż uzależnienie młodzieży od gier komputerowych. Faktycznie w 2023 roku nagrodę mogła dostać także Terezia Mora (Muna oder die Hälfte des Lebens), autorka książki o przemocy wobec kobiet czy Necati Öziri (Vatermal) za powieść o chłopaku z migranckim pochodzeniem wychowującym się w Niemczech. Książka Tonia Schachingera nie doczekała się jeszcze przekładu na język polski, ale powieść nagrodzonej w 2022 roku, czyli rok wcześniej, osoby niebinarnej Kim de l’Horizon Blutbuch jest już dostępna na polskim rynku wydawniczym, więc warto poświęcić jej więcej uwagi.

Kim pochodzi ze Szwajcarii, ma trzydzieści dwa lata, studiował_ germanistykę, filmoznawstwo, teatrologię, od lat udziela się w mediach jako osoba niebinarna, mająca zmienną tożsamość płciową (genderfluid). Jury Deutscher Buchpreis w ten sposób uzasadniło swój werdykt na łamach „Der Spiegel”:

Z ogromną twórczą energią niebinarna figura narracyjna powieści Kim de l’Horizon Blutbuch poszukuje własnego języka. […] Jakie narracje istnieją dla ciała, które wymyka się konwencjonalnym pojęciom płci? […] Każda próba języka, od plastycznej sceny po eseistyczny pamiętnik, rozwija pilną potrzebę oraz literacką innowację, która sprowokowała i zainspirowała jury.


Przyjrzyjmy się zatem samej książce. Drzewo krwi (tytuł oryginału Blutbuch dosłownie można przetłumaczyć jako „Księga krwi”) zostało przełożone na język polski przez Elżbietę Kalinowską i wydane przez Wydawnictwo Literackie w 2024 roku (dalsze cytaty z powieści według tego wydania).

Główna postać opowiadająca historię to Kim – osoba niebinarna, mieszkająca w Szwajcarii, pracująca w archiwum i prowadząca bardzo aktywne życie seksualne. Kim ma silny związek ze swoją babcią chorującą na demencję. Odwiedziny w szpitalu, a następnie śmierć najbliższej osoby sprawiają, że stara się poznać i spisać historię rodzinną. Jest to trudne – dziedzictwo rodzinne to bowiem życiorysy kobiet tłamszonych przez mężczyzn w konserwatywnym społeczeństwie szwajcarskim. Opowiadający historie kobiet, czyli Kim i matka, sięgają aż do średniowiecza i kończą na wieku XX. Przez całe wieki głównym zadaniem kobiet było urodzić jak najwięcej dzieci i przy tym nie umrzeć, w najlepszym przypadku ukrywać się w ulicznych zaułkach jako prostytutki czy czarownice. Spisane przez matkę Kima, harującą ciężko fryzjerkę, opowieści o kobietach, często z nizin społecznych, są pełne magii, braku akceptacji panującego patriarchatu, buntu i walki trwającej przez całe pokolenia. Głównymi postaciami książki są Kim, matka i babka, ich toksyczne relacje, brak zrozumienia, a przy tym nieziemska moc przyciągania. To książka o rodzinie i o tym, jak trudno się od niej uwolnić, o tym, jak losy członków rodziny mają wpływ na nas samych. Powieść Drzewo krwi to także historia Szwajcarii, kraju, którego historii i obyczajowości tak naprawdę nie znamy. Bo kto dziś mówi na głos o tym, że kobiety uzyskały tam prawa wyborcze dopiero w 1971 roku?

Kim de l’Horizon operuje bardzo gęstym, poetyckim, chaotycznym językiem, który trudno przełożyć na polski. Szczególne wyzwanie stanowi oddanie sfery płciowości i niebinarności we współczesnej polszczyźnie. Wielkim talentem wykazała się tłumaczka Elżbieta Kalinowska, laureatka Nagrody im. Karla Dedeciusa z 2022 roku, dokonując tego, co wydawało się niemożliwe. Nie zmienia to faktu, że sama powieść jest trudna w odbiorze, niektóre fragmenty bolą, zarówno językowo, jak i na płaszczyźnie fabularnej (na przykład sceny gwałtownego seksu czy opisy zachowań rasistowskich).

Elżbieta Kalinowska w rozmowie z Justyną Sobolewską barwnie opowiadała o pracy nad książką. Podkreślała, że pomocni byli konsultanci, przydała się też obserwacja osób niebinarnych, ich środowiska i sposobu wypowiadania się. Warto podkreślić, że w języku niemieckim końcówki czasowników nie mają formy żeńskiej, męskiej czy nijakiej, jak w polskim, dlatego gramatycznie niebinarność w niemieckim nie jest aż takim problemem. Trudność pojawia się, gdy chcemy tłumaczyć tekst na polski: na jaką formę się zdecydować, na jaki zapis? Tłumaczka zaznacza, że miała wolny wybór i sama zdecydowała się na podkreślniki. „Język niebinarny nie był dla mnie problemem […] podkreślniki były dla mnie zupełnie naturalne” – przyznaje i zaznacza, że poza gramatyką jeszcze większe wyzwanie stanowił dla niej bardzo mocny język powieści, który z założenia miał odpychać, męczyć czytelnika.

Kalinowska podkreśla, że język dla osób niebinarnych jest niezwykle potrzebny, należy go stosować, eksperymentować, tworzyć nowe formy, nawet jeśli za jakiś czas będą one już archaiczne, a obowiązywać będą inne normy. W Polsce żyją osoby niebinarne, więc oczywiste jest, że posługują się językiem polskim. Robią to po swojemu, w zależności od tego, w jakiej płci się odnajdują. „Język jest dla nas, a nie my dla języka” – podkreślił Dawid Wojtyczka – konsultant do spraw różnorodności.

Przyjrzyjmy się jednak tekstowi. Weźmy na przykład takie zdanie:

I wish I could have wypisać, całe to absurdalne gotujące się jak woda w garnku lato dłubał_m przy historii czerwonego buka, próbował_m o nim pisać, i nic nie napisał_m, tylko zbierał_m materiał, a teraz kiedy babkę zawieźli do domu dla dinozaurów, teraz, kiedy należałoby ją odwiedzić, dziergam różowy sweter albo raczej się do tego zabieram, teraz (a więc w weekend), gdy pobito mnie w femme‑butch bloody, gdy te aglomeracyjne świnie wybiły mi drugie, milczące usta na brodzie, teraz, gdy tonę w czasie i jestem na dope, a raczej na resztkach mojego baru, teraz, gdy siedzę na grubej teczce moich poszukiwań czerwonego buka, teraz mogę w końcu zacząć pisać, z tym bukiem, z tym insane latem. (s. 118)


Czytelnikowi może być trudno przyzwyczaić się do nieosobowej formy gramatycznej, do wielokrotnie złożonych zdań, do eksperymentalnych wypowiedzi niekończących się kropką, wtrąceń, a potem wielu stron w języku angielskim. Jednak o tym właśnie ta książka jest: o niedopasowaniu, niewygodzie, wychylaniu się poza normy i poczucie „normalności”. Osoba autorska nie daje komfortu czytelnikowi, nie zapewnia rozrywki, nie pieści się z odbiorcą, lecz zmusza czytelnika do konfrontacji z samym sobą, a najchętniej z ciemną stroną każdego z nas. Kim de L’Horizon pisze wprost o tym, że źle się czuje w swoim ciele, nie potrafi odnaleźć się w społeczeństwie, nie pasuje do współczesności. Język, którym się posługuje, jest zbyt ubogi, by wyrazić siebie. Pisze:

Nie wiem, jak inaczej miał_bym się określić niż: nie znam języka dla mojego ciała. Nie umiem poruszać się ani w ojczystym, ani w matczynym języku. Jestem w języku obcym. Być może to także jest powód pisania, tego pokawałkowanego, osypującego się pisania. Tego, że spod moich palców wychodzą tylko okruchy, których krawędzie są tak rozłupane, że nie da się z nich zbudować pięknej, płynnej, fascynującej gładko wypolerowanej historii. (s. 58)


„Pokawałkowane pisanie” jest trudne w odbiorze. Powieść wydaje się chaotyczna, podobnie jak znajdujące się w niej postaci: niebinarn_ Kim uprawiając_ seks niemal z każdym napotkanym mężczyzną, matka, która wciąż wypomina dziecku, że przez jego narodziny nie mogła iść na studia, tylko musiała zostać fryzjerką, czy babka hołubiąca zmarłego syna i żyjąca w toksycznej relacji ze sobą i swoją córką. W powieści niemal nie ma męskich bohaterów, rzadko słyszymy ich głos, ojciec Kima nigdy nie miał nic do powiedzenia. Ta książka to także hołd złożony dialektom – formom językowym, które przestają istnieć, odchodzą w zapomnienie, są upraszczane. Wiele uwagi i serca wkłada figura narracyjna w opisanie słów, które funkcjonowały w dzieciństwie, kojarzą się z czymś dobrym, ale już ich nikt nie stosuje. Słowa, które przestały istnieć, bo zamazały je czas, granica, historia lub polityka. Wypowiedzi dziadków, które dla kolejnych pokoleń już są niezrozumiałe. Mowa także o dialekcie berneńskim, którego figura narracyjna nie stosuje, ale go opisuje. Babcia Kima była bernenką, w której mowie potocznej było wiele słów zaczerpniętych z języka francuskiego. Figura narracyjna pisze: „Bo francuski został przywleczony przez Napoleona, był językiem okupantów, wykształconych, kulturalnych, ale barbarzyńskich żołdaków. […] Więc to dla mnie dziwne, że z taką dumą nosisz owoce człowieka, który ponosi winę za twoją biedę” (s. 15).

To także powieść o byciu dzieckiem – niczego nieświadomym, dającym się manipulować, zapominającym, pozostawionym samemu sobie, odkrywającym siebie, własną cielesność i cielesność innych członków rodziny.

Ważnym aspektem jest również tytułowe drzewo krwi – czyli buk czerwony, odmiana buka pospolitego, która stała się dla osoby pisarskiej pretekstem do badań nad historią rodziny i Szwajcarii. Skupiając się na dendrologii, figura narratorska konfrontuje czytelnika z nacjonalistycznymi poglądami w Szwajcarii, jednak nie tyle o samo drzewo tu chodzi, co o historię, politykę i społeczeństwo szwajcarskie. Kontekst Szwajcarii jest bardzo ważny, a mało znany polskiemu czytelnikowi. Drzewo krwi to w dużej mierze właśnie powieść o tym nietypowym kraju w sercu Europy, które kojarzy się z bogactwem, a nie patriarchatem lub konserwatyzmem.

Mimo wielu opinii na ten temat i samej postaci autorskiej, należy podkreślić, że nie jest to typowa powieść o transwestytach, osobach niebinarnych czy o coming oucie, lecz o samotności, odrzuceniu, przepracowywaniu traum i przykład szukaniu zapomnienia w portalach randkowych i seksoholizmie. To powieść o tożsamości płciowej, kompleksach związanych z pochodzeniem czy innością, o byciu ofiarą – zarówno w rodzinie, jak i w społeczeństwie.

Chciał_bym opowiedzieć ci mój strach przed moim ciałem. O tym, jak to jest tkwić z najstraszliwszym potworem pod łóżkiem, pod jedną kołdrą. Tyle że to nie jest kołdra, lecz skóra. (s. 188)


Językowo Kim de l’Horizon jest jeszcze wciąż zbyt trudn_ i poważn_, by porwać za sobą tłumy. Drzewo krwi to eksperyment literacki, który dla części czytelników będzie fenomenem, a dla innych bezpłciowym bełkotem. Jest to jednak z pewnością lektura, przez którą trzeba od początku do końca przejść, zanim wda się w dyskusje na temat niebinarności i współczesnego języka.

W październiku tego roku Deutscher Buchpreis zostanie przyznana po raz dwudziesty. Czy jurorzy pochylą się nad tematem wojny w Ukrainie? Kryzysu gospodarczego i klimatycznego? Rosnącym znaczeniem prawicowej populistycznej partii AfD, która zrzesza neonazistów i zdobyła w tym roku dużo głosów w wyborach do europarlamentu? Niedługo się o tym przekonamy.

Kim de l’Horizon: Drzewo krwi.
przeł. Elżbieta Kalinowska.
Wydawnictwo Literackie,
Kraków 2024, s. 328.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.