Mam na imię Gertruda. Urodziłam się w 1923 roku. Mój narzeczony poszedł na wojnę zaraz po tym, jak został powołany. Zostałam sama z chorą matką i siostrą. Moi bracia i ojciec także musieli wziąć broń i walczyć. W naszej wsi była nas w sumie dwudziestka. Dziewięć starszych i młodszych kobiet, jedenaścioro dzieci. Zebraliśmy się razem i wspólnie uprawialiśmy rolę. Gotowaliśmy wszystkim jedzenie, śniadania, obiady i kolacje. Razem praliśmy i sprzątaliśmy. Po wojnie większość mężczyzn wróciła. Wśród tych, co zmarli, był mój najmłodszy brat. Edek miał szesnaście lat i lubił statki.
Mam na imię Helga. Urodziłam się w 1921 roku. Mój mąż poszedł na wojnę na samym początku. Nie było mi ciężko. Nie mieliśmy dzieci. Mogłam sama pracować i pilnować bydła. Wcześniej i tak bywało. Jednak ciężko było patrzeć na moją sąsiadkę, Annę i inne mniej zaradne kobiety. Zamieszkałyśmy razem. Po powrocie jej męża do domu odeszłam. Mój Antek zmarł zimą 1944 roku.
Mam na imię Anna. Urodziłam się w 1915 roku. Mój mąż poszedł jak inni na wojnę. Pozostawił mnie i trójkę dzieci. Ela zmarła w 1940 roku… Dopiero pomoc innych. Tak, wiem, przepraszam. Gdyby nie one, nie wiem, co by było. Pomagaliśmy sobie nawet wtedy, gdy Niemcy zaczęli ograbiać okolice, a po nich przyszli jeszcze gorsi Rosjanie. Mój mąż wrócił. Na wojnie stracił dłoń. Wcześniej był cieślą. Potem tylko przesiadywał w izbie i staczał się. Nie mógł nic robić.
Mam na imię Elżbieta. Urodziłam się w 1910 roku. Mój mąż i brat poszli na wojnę. Obaj zginęli. Wrócili tylko sąsiedzi. Nie bałam się Niemców, nie bałam się Rosjan. Ich też się nie bałam. I nie będę się bać.
Mam na imię Krystyna. Urodziłam się w 1887 roku. Na wojnę poszedł mój mąż i brat. Zostałam sama z dwoma córkami i siostrą. Pomagaliśmy sobie na roli. W połowie 1940 roku zrobiliśmy we wsi zebranie. Postanowiliśmy, że razem będziemy uprawiać rolę i paść bydło. Było lżej niż samemu. Nawet Niemcy się nas bali. Nie przyszli do nas. Słyszałam, że w innych wsiach było gorzej. Z wojny wrócił tylko mój brat. Stefan zmarł na grypę zimą 1942 roku.
Mam na imię Krystyna. Urodziłam się w 1890 roku. Z wojny wrócił mój brat i mąż. Ojciec umarł w 1942 roku, gdzieś w jakimś lesie pod Poznaniem. Zostałam z matką i córką sama. Musiałam się nimi opiekować i pilnować gospodarstwa. Na początku Niemcy często tu przychodzili. Na szczęście sąsiadki zebrały się i mi pomogły. Od tego czasu razem pilnowałyśmy gospodarstw. Do czasu powrotu mężczyzn z wojny. Było spokojnie.
Mam na imię Aniela. Urodziłam się w 1878 roku. Mój mąż i dwóch synów poszli na wojnę. Trzeci uciekł na wschód. Nie wiem, co się z nim dzieje. Zostałam sama. Wraz z sąsiadkami postanowiłyśmy sobie pomóc w tych ciężkich czasach. Opiekowałam się dziećmi w zamian za pomoc przy roli. Z wojny wrócił mąż i średni syn. Adam zmarł w czasie walk w 1944 roku. Podobno pochowano go gdzieś przy wschodnim brzegu Wisły.
Mam na imię Ada. Urodziłam się w 1881 roku. Mój mąż poszedł na wojnę. Zmarł w 1942 roku.
Mam na imię Hanna. Urodziłam się w 1880 roku. Moi synowie poszli na wojnę. Nie wrócili z niej żywi. Zmarli – nikt nie wie kiedy i gdzie.
Czy jestem winna? Czy my jesteśmy winne? Nie, nie czuję się. Za to, co mi zrobił. Za to, co zrobił naszym dzieciom. Za to, co zrobili innym? Nie czuję się winna i inne pewnie też nie czują. Odeszli na tak długo i nas zostawili. Odeszli, aby sobie walczyć, i co z tej walki dostali? Wrócili ranni, zniszczeni, zmienieni. Wrócili tylko po to, aby wieczorami wspominać, upijać się, awanturować. Nie, nie czuję się winna. Czuję wielką ulgę, ulgę, że wreszcie mamy spokój. Że możemy razem żyć normalnie, tak jak kiedyś. Że wreszcie będzie spokojnie.
Czy zdawaliśmy sobie sprawę z konsekwencji? Nie, myśleliśmy tylko o tym, aby móc żyć. Znaczy, może inne myślały o tym, ale nie ja, może inne. Nie myśli się, gdy mąż trzeci dzień bije cię, gdy dzieci boją się i płaczą nocami. Człowiek myśli wtedy, tyle przeżyłam i na co mi to. Czemu tak ma, musi być? Przecież było już dobrze. Już się skończyło, miało być lepiej, prawda? Będzie lepiej?
Gdyby nie Helga, żadna z nas nie miała by w sobie tyle siły. To ona nas zebrała. Gdyby nie Helga, nic by się nie zmieniło. W czasie wojny było nam coraz lepiej, udało nam się stworzyć nasz własny świat. Dzieci się uczyły, niektóre kobiety pasły bydło, niektóre gotowały i sprzątały. Potem wrócili mężczyźni i zaczęło się. Awantury, alkohol, rozróby. Ktoś zgwałcił Elę, ktoś? Nie wiadomo, tajemnicza, rozpływająca się we mgle postać? Nikt się nie postawił, nikt, same musiałyśmy. Same musiałyśmy wykonać, sprawiedliwość musi być. Inaczej byłoby jeszcze gorzej.
Czy teraz postąpiłabym inaczej? Nie, nie sądzę. Wydaje mi się, że to rozwiązanie jest dobre. Tak, dobre. Nawet jeśli zrobiłyśmy coś złego, jeśli to grzech, to jednak czy nie musiałyśmy zareagować? Oni wrócili. Oni byli inni. A może my wcześniej tego nie zauważyłyśmy? Może dopiero wojna otworzyła nam oczy. Jacy byli, może byli tacy sami, a my nie. Może nauczyłyśmy się żyć same i już nam nie byli potrzebni?
Wiem, że morderstwo jest grzechem. Bóg nas może osądzić, ale nie ludzie. Nikt nie przeżył tego, co my. Nie dość, że wojna. Niemcy. Rosjanie. Nie, oni byli tylko początkiem. Oni tylko byli i odeszli, a nasi mężowie. Oni wrócili i byli panami. Panami na włościach, a nic nie osiągnęli. Byli tylko kulawymi żołnierzykami, pacynkami bez nóg i rąk. To nie nasza wojna, to ich wojna. Mieli bronić nas, a sami nie byli w stanie się obronić. I pozostali poranieni, zniszczeni, bez przyszłości, bez marzeń, bez iskry. Oni zmarli już dawno temu, tu – byli tylko cieniami.
Czemu nikt nie potrafi tego zrozumieć? Nie zrobiłyśmy tego, bo oszalałyśmy. Bo byłyśmy nienormalne, złe, zazdrosne. Zrobiłyśmy to, bo nie było wyjścia. Czułyśmy się zaszczute. Nie przez Niemców, Rosjan, ale przez nich. Musiałyśmy razem, nawet po wojnie, walczyć o swoje. O nasze domy i dzieci. Dawałyśmy sobie radę bez nich i teraz też damy. Lepiej, że ich już nie ma.
Musiałyśmy to zrobić, dla nas, dla naszych dzieci, rodzin. Przyszli i chcieli odebrać nam wszystko, co zbudowaliśmy. Przez sześć lat stworzyłyśmy własny świat. Być może niedoskonały, ale to się udało – udało nam się żyć wspólnie, pomagać sobie. Nie czułyśmy do siebie wrogości, nie krzyczałyśmy. Konflikty rozwiązywałyśmy spokojnie. Po prostu chciałyśmy żyć.
Co będzie dalej? Nic, wrócimy do normalności. Zawsze wracałyśmy. Zawsze udawało nam się. Czy nasze dzieci się za nas wstydzą? One przeżyły tyle samo, co my. Wiedzą, co się wydarzyło. Możecie nas skazać, osądzić, jednak my nadal uważamy, że to dla dobra, dla dobra wszystkich. Oni już byli martwi, my nie chciałyśmy być.
Nie jedna wioska, nie dwie, a kilkanaście. Każda kolejna dołączała się do pomysłu. Czy to nie oznaka tego, że tak musiało być? Po co nam mężczyźni, ranni, umierający, ciągle pijani, niezdarni? No po co? No po co nam jeszcze taki ciężar?
Mężczyźni.
Musiałam to zrobić, po prostu zdarzyło się. Tak, zdarzyło. Nie było wyjścia. Tak, nie było. To szaleństwo, nie, to obłęd. Oni byli tacy. Nie można było tego ciągnąć. Musiałyśmy to przystopować. Musiałam zaprzestać. Nie było wyjścia, po prostu nie było.
Czemu nas to spotkało? Co uczyniłyśmy, aby tyle nieszczęść nas dotknęło? Nie rozumiem, ja, moje dzieci. Nikt tego nie rozumie. Nikt.
Świat się nie zmieni. Czy z nami, czy bez nas. Jednak tak musiało być. Nie mogłyśmy pozwolić, aby coś znów się stało, musiałyśmy dla dobra ogółu, nas, dzieci, matek. Żyć musimy dalej. Nie można cofnąć tego, co już było. Trzeba robić wszystko, aby nie wróciło tamto zło, tamte zła.
[więcej opowiadań można przeczytać w numerze]