Słuchacze dzwonili z najróżniejszymi sprawami. Często były to prośby o pomoc czy poradę w jakichś sprawach urzędowych, ale prowadzący zawsze wtedy mówił, że gdyby miał to być program interwencyjny, to musiałby trwać co najmniej dobę. Wiesia jednak zapisywała namiary takich słuchaczy i przekazywała sprawę naszemu działowi reporterów. Zdarzały się, i to wcale nierzadko, telefony od ludzi, którzy w swoim życiu przeżywali trudne chwile. Ciężka choroba własna albo bliskiej osoby, zawód miłosny, tarapaty finansowe. Nie widzieli przed sobą przyszłości, nawet nie prosili o pomoc, tylko pragnęli zostać wysłuchani. Prowadzący bezbłędnie rozpoznawał, kto rzeczywiście zmaga się z życiem, a kto cierpi na chorobę psychiczną, bo i tacy się trafiali. Ich opowieści na początku brzmiały wiarygodnie, w końcu jednak z każdym słowem zmieniały się w majaczenie szaleńca. Redaktor delikatnie przerywał, dziękując za podzielenie się przemyśleniami, po czym dawał mi znak i znowu szła muzyka. Na przykład Będziesz ty Trubadurów, z młodziutkim Krzysztofem Krawczykiem i Haliną Żytkowiak, jego pierwszą żoną i matką syna. Albo Doliny w kwiatach Krystyny Konarskiej. Mogło to być też Tea for One Zeppelinów albo A New Day Yesterday Jethro Tull. No i coś George’a. All Things Must Past, Within You Without You, Inner Light, w zależności od nastroju redaktora. Zawsze miałem na podorędziu coś, co pasowało do sytuacji, co utrzymywało albo, kiedy była taka potrzeba, zmieniało nastrój. I znowu rozmowa. Ktoś mówi o swoim piesku, z którym był przez trzynaście lat i teraz ten piesek ma raka, a weterynarz nie daje mu żadnych szans. Ktoś inny dzwoni, żeby podzielić się szczęściem, przed chwilą urodziła mu się córeczka. Jakiś podpity facet obiecuje, że od jutra rzuca gorzałę. Ale teraz musi się jeszcze napić na konto całej trzeźwej reszty życia. Młoda dziewczyna nie wie, jak powiedzieć swemu chłopakowi, że strasznie ją nudzi i dlatego zdecydowała się z nim zerwać. Starsza kobieta z Podkarpacia drżącym głosem opowiada o wycieczce do Jastarni w pięćdziesiątym dziewiątym, kiedy to poznała mężczyznę z Sieradza. Pisali do siebie, a potem znajomość się urwała i teraz, po śmierci męża, kobieta chciałaby odnaleźć tamtego.
Ludzkie historie płynęły jedna po drugiej, przetykane muzyką. Prowadzący odzywał się tylko, kiedy naprawdę musiał, nigdy nie przerywał w pół zdania, choć zdarzali się agresywni słuchacze. Chcieli tylko wyżyć się na kimś, wylać swoją złość, frustrację. Redaktor i wtedy nie tracił rezonu. Wiesia kończyła połączenie, a on spokojnie, paroma słowami komentował to, co zaszło. Niekiedy agresorzy dzwonili ponownie i przepraszali za swoje zachowanie. I szła nowa opowieść. Byli tacy, którzy łączyli się z nami regularnie, stali słuchacze, niektórzy dzwonili tylko po to, żeby się przywitać z prowadzącym, zapewnić, że go słuchają, inni relacjonowali co ich ostatnio spotkało. Ktoś złowił wielkiego lina, ktoś inny zakochał się w kasjerce z „Biedronki”, ktoś, jadąc rano do pracy, zobaczył słońce takie jak jeszcze nigdy wcześniej i może napisze o tym wiersz.
Pierwsza godzina audycji mijała bardzo szybko. Nadchodził czas na dziesięciominutową przerwę na serwis i reklamy. Szliśmy z prowadzącym do palarni, która była urządzona w małym pokoiku z wyjściem na balkon. Stawaliśmy tam i patrzyliśmy na ulicę, którą sunęły nocne autobusy i tramwaje. Ludzie wracali do domów po całym dniu albo jechali na nockę. Bezdomni wchodzili do parku, gdzie mieli nadzieję przekimać do świtu, ale wkrótce zjawiał się radiowóz straży miejskiej. Nie mówiliśmy ze sobą wiele, redaktor nigdy nie pytał o moje sprawy, a ja nie pytałem o jego. Czasem gadaliśmy o nowych płytach naszych ulubionych zespołów, książkach, które właśnie się ukazały, albo o jakimś filmie. Wydawało mi się, że redaktor we wszystkim się orientuje. Miał naprawdę niesamowitą głowę. Wiedziałem, że skończył polonistykę i na studiach działał w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów. Był chyba nawet szefem komitetu uczelnianego. Brał udział w strajkach, manifestacjach, dostawał pałą od zomowców i lądował na milicyjnym dołku. Ani się tym chwalił, ani uważał za szczególnie zasłużonego.
– Zresztą, jak się spojrzy na to, co się dzieje, naprawdę nie ma powodów do dumy. Coś po drodze poszło nie tak… – powiedział kiedyś, gdy dopalaliśmy pety na balkonie.
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]