11/2024

Tomasz Garbol

„Konserwatyzm” polskiego modernizmu

„Konserwatyzm kulturowy” to określenie, które posłużyło Wiesławowi Juszczakowi do opisu polskiego modernizmu w sztuce. W studium wprowadzającym do tomu z cyklu albumowego wydania historii malarstwa polskiego zauważył on, że w dziełach polskich artystów „«nowoczesność» stawała się w pewnych granicach nieprzekraczalna, na jakimś etapie przybliżeń więzła”. Wynikało to jego zdaniem właśnie z osobliwego, trudnego niekiedy do zrozumienia i zanalizowania „konserwatyzmu”, ujętego w cudzysłów jako termin wieloznaczny (za Jerzym Szackim odróżnia Juszczak „konserwatyzm” od „archaizmu”; ten pierwszy nie wprowadza silnego przeciwstawienia teraźniejszości i przeszłości, ale raczej poszukuje tożsamości i ciągłości). Juszczak dostrzegał w owej cesze polskiej sztuki przełomu wieków XIXXX (wśród dzieł wybranych przez Juszczaka na potrzeby albumu znalazły się jednak również obrazy z lat dwudziestych XX w.: Św. Agnieszka Jacka Malczewskiego, 1920–1921, czy My i wojna Edwarda Okunia, 1923) przejaw intuicji artystów, że zwrócenie się ku przeszłości będzie stanowić obronę przed zagrożeniami teraźniejszości. Pytał retorycznie, „czy w dziewiętnastowiecznej polskiej kulturze, spętanej w swym rozwoju, ograniczonej w ekspansji, zagrożonej w swoim bycie, zmuszanej przez nieustanne z zewnątrz ataki do nieustannego konsolidowania sił, dopuszczalne było jakiekolwiek programowe zrywanie ciągłości?”.

Tomasz Burek w „Zapisie” z października 1980 roku opublikował omówienie tomu przygotowanego przez Juszczaka, doceniając trafność rozpoznania „konserwatywnego” rysu modernizmu polskiego (zastrzegł jednak, że „konserwatyzm” bynajmniej nie stanowi charakterystyki wszystkich zjawisk artystycznych polskiego modernizmu, ale jeden z jego ważnych aspektów). Zauważył równocześnie, że akcent położony na „ciągłość” i „konserwację” był wyrazem pulsu współczesności, utajonej inklinacji humanistyki tamtego czasu. Intuicję Burka, że myśl o powracającej w polskiej kulturze potrzebie konserwatyzmu ma walor uniwersalny i wykracza poza opis sztuki modernistycznej jako twórczości przełomu wieków XIXXX, pośrednio potwierdza też motto studium Juszczaka – słowa Bolesława Micińskiego: „Teraźniejszość? Nie ma teraźniejszości – jest tylko pamięć i oczekiwanie”. To fragment eseju Portret Kanta, datowanego na grudzień 1941 roku. O filozofie mówi w nim eseista, zachowując dystans w stosunku do „tragicznej monotonii żywota królewieckiego myśliciela”, a także do samej jego myśli sprowadzającej „kształt i rozwój świata do wielorakich form podmiotu”. Zarazem jednak Miciński dostrzega, że intencją Kanta było uniezależnienie się od przynoszącej ciągłe zmiany codzienności: „Teraźniejszość, jeśli jej z góry nie przewidział, była intruzem i stawała w drzwiach gabinetu jak nieoczekiwany gość, jak anioł śmierci, który drwi z czasu. Żył czasem «wewnętrznym», który z ciemnych źródeł pamięci płynął niepewny i chwiejny jak pamięć”. Miciński – już z pozycji wojennego wygnańca – zauważył w rekonstruowanym portrecie cień anioła śmierci. Myśl, że obrona przed niweczącymi poczucie rzeczywistości gwałtownymi zmianami może pomagać ocalić z nią więź, okazała się po latach inspirująca dla historyka sztuki poszukującego formuły charakteryzującej modernistyczne malarstwo.

Portret Kanta był w twórczości Micińskiego podjęciem tematu, który pojawił się w jego pierwszej książce – Podróże do piekieł. W odpowiedzi na zarzuty Jarosława Iwaszkiewicza wobec składających się na nią esejów ich autor przyznawał, że są one naznaczone poczuciem dojmującego rozczarowania – „wielkim NIC”. Zarazem jednak w ostatniej, siódmej sekwencji Podróży do piekieł zniechęcenie i rezygnacja zostają – podkreśla w liście – przełamane. Przywołany tam za George’em Berkeleyem dialog materialisty Hylasa oraz idealisty Filonousa Miciński podsumował uwagą: „elementarne «zasady życiowe» bardziej są oczywiste, bardziej realne niż słońce, obłoki i drzewa”. Ostatnią zaś konstatacją jest stwierdzenie, że przywiązanie do owych „zasad życiowych”, tworzących tak zwaną etykę tymczasową Kartezjusza, będącego bohaterem tej części rozważań, było dla filozofa drogą, dzięki której „odnalazł niebo”. Ta konstatacja nie oznacza jednak łatwego pocieszenia religijnego, ale raczej przekonanie, że należy się bronić przed piekłem ludzkiej osobowości.

Obawy przed zagrożeniem ze strony nihilizmu naznaczającego postęp i modernizację – a równocześnie rodząca się z tych niepokojów potrzeba ciągłości i konserwacji wypróbowanych zasad życiowych – interesująco wybrzmiewają w polskiej recepcji Goga Giovanniego Papiniego. Włoski oryginał ukazał się w roku 1931. Tytuł to przydomek amerykańskiego biznesmena, skrócona forma jego domniemanego nazwiska Goggins. Pod koniec Wielkiej Wojny stał się w tajemniczy sposób najbogatszym człowiekiem świata. W roku 1920 rozpoczęła się jego wielka wędrówka po świecie w celu poznania „najbardziej wyrafinowanych przypraw gnijącej kultury”. Tak określa cel jego podróży osoba (podpisująca się inicjałami Papiniego), która najpierw poznała Goga w jednym z luksusowych sanatoriów dla nerwowo chorych, a potem otrzymała rękopis jego wspomnień i notatek. Gog to właśnie owe z trudem odczytane i zredagowane na potrzeby publikacji zapisy poprzedzone wstępem ich edytora. Same wspomnienia tworzą siedemdziesiąt kilkustronicowych rozdziałów – wiele z nich stanowi relacje z rozmów przeprowadzonych z takimi osobistościami międzywojnia, jak Albert Einstein, Thomas A. Edison, Siegmund Freud czy Włodzimierz Lenin.

Do pierwodruku Goga już w roku jego wydania odniósł się Jalu Kurek, dobrze zorientowany w problematyce kultury włoskiej. W omówieniu książki dla „Przeglądu Współczesnego” zwrócił uwagę, że odzywa się w niej Papini znany czytelnikom z pierwszego okresu swojej twórczości – cięty polemista, bezlitosny diagnosta intelektualnej bylejakości: „W tym gabinecie osobliwości, na tych beznadziejnych ścieżkach pesymizmu i ironii – Gog, komiwojażer intelektualnych tęsknot, nie znajduje ani jednego jaśniejszego spojrzenia, ani jednego prostego uśmiechu człowieczego” („Przegląd Współczesny” 1931, t. 36, nr 106). Kurek podkreśla, że w Gogu bez trudu rozpoznaje głos Papiniego przypominający jego wypowiedzi sprzed nawrócenia, którego wyrazem była książka Storia di Cristo z roku 1921. Kategoryczność ujęcia Goga jako opowieści o całkowitej beznadziei świata nowoczesnego okazuje się jednak retorycznym chwytem mającym unaocznić wyjątkowość zakończenia książki Papiniego:

tylko jeden końcowy obrazek rehabilituje ponure tło Goga. Tytuł jego brzmi: Chleb dziewczynki. Gog, przebrany za żebraka, wygłodniały, błąka się po Apeninach toskańskich. W drodze trafia na łąkę, na której mała dziewczynka pasie krowy. Gog siada; oboje nie mówią nic. Ale za chwilę pasterka, rozumiejąc wymowę żebrackich łachmanów i wzroku Goga, daje mu kromkę chleba. W chlebie tym poczuł Gog cały smak życia: tu objawiła mu się prawdziwa słodycz życia: prosta, czerstwa i smakowita. […] Ten akord mógłby obronić Papiniego, prokuratora w procesie wytoczonym naszej cywilizacji. Przy całym morzu ciemności i pustki – oto port prostoty, oto radosna tęcza „happy-endu”. „Czyżby to był prawdziwy pokarm człowieka? I to prawdziwe życie?” – tym pytaniem zamyka swe wspomnienia obłąkany ex-milioner. Na tle tej idylliczno‑majestatycznej prostoty odbija się tym mocniej Papini fantastyczny i szyderski, Papini niepokojący i ironiczny, Papini, mistrz negacji i sofizmatów. Kto wie, czy książka o Gogu, apokaliptycznym „potworze” współczesnej cywilizacji (tak go nazywa Papini) nie jest dramatem Papiniego? Czy nie włożył on w nią wiele własnych złudzeń i rozczarowań?


Kurek odnosi się do ostatniego rozdziału opowieści – Chleb dziewczynki. Stanowi on relację ze swego rodzaju eksperymentu polegającego na przyjęciu przez bohatera roli włóczęgi. Przebrany za wieśniaka, z niewielką sumą w kieszeni przeznaczoną na zakup żywności Gog wędruje po okolicach Arezzo. Istotą tego przedsięwzięcia jest ucieczka od udręk ducha doświadczonych w ciągu lat życia jako bogacz. Wyznaje, że zapragnął jeszcze raz zakosztować „życia nędznego i rozpaczliwego”. Nie jest to akt jakiejś radykalnej przemiany; duchowa nędza i rozpacz nigdy go przecież nie opuszczały. Chodzi raczej o kolejną próbę, podjętą na jakiś czas, na „przynajmniej tydzień”. Gog zanotował uwagę mogącą stanowić uzasadnienie eksperymentu: „Kto zaznał wszelkiej potęgi, znajdzie ucieczkę tylko w słabości. Kto posiadał wszystko, co można kupić na świecie, znajdzie ucieczkę tylko w nędzy”. Słowa te są jednak niejasną intuicją, że należałoby coś we własnym życiu zmienić, a nie świadectwem ostatecznego ukojenia duszy. Wiadomo bowiem, że Gog już po zakończeniu toskańskiej włóczęgi powrócił do sanatorium. Zarazem jednak opowieść ta jest wśród siedemdziesięciu zanotowanych historii wyjątkowa. Dziewczynka nie tylko zachwyca wędrowca, „tak pięknego stworzenia nigdy jeszcze nie widziałem”, lecz także ofiarowuje mu coś, co smakuje zupełnie inaczej niż wszystko, czego próbował wcześniej; pamiętajmy, że wyruszył, aby „posiąść tajemnice najbardziej wyrafinowanych przypraw gnijącej kultury”. Pytania kończące rozdział i całą książkę – „Czy to może właśnie stanowi prawdziwy pokarm człowieka? czy też życie prawdziwe?” – są przebłyskiem człowieczeństwa w znienawidzonym przez Goga świecie.

Recenzja Jalu Kurka kończy się – bynajmniej nie zdawkowym – stwierdzeniem: „Książka oryginalna i przejmująca”. To życzliwe przyjęcie Goga wynikało zapewne między innymi z empatii wobec pisarza, z którym Kurek odczuwał artystyczne pokrewieństwo. Papini, mimo różnych sporów ze zwolennikami Filippa Tommasa Marinettiego, był bowiem w przeszłości entuzjastą futurystycznego radykalizmu. „Gramy Va banque! – Wszystko, albo nic!” – pisał w Skończonym człowieku. Sympatia do eksfuturysty łączy się z przekonaniem, że książka Papiniego trafnie diagnozuje współczesne problemy: „Byłby to więc dokument – w wysokim stopniu symptomatyczny dla współczesności”. Uwagę recenzenta przykuwa wyrażona w przedmowie do Goga opinia o bohaterze jako symbolu cywilizacji „fałszywej i bestialskiej”. Kurek skupia się na duchowej ewolucji włoskiego pisarza, ale zarazem wyraźnie porusza go wizja kryzysu cywilizacji.

Za hasłami postępu mającego unowocześnić wszystkie dziedziny życia kryje się – jak się okazuje w kolejnych rozmowach i eksperymentach Goga – niebezpieczeństwo zniewolenia, a następnie unicestwienia nie tylko jednostek, lecz także całej ludzkości. Lenin wyznaje Gogowi w konfidencji sprowokowanej hojnością amerykańskiego miliardera, że marzy o przekształceniu świata w więzienie. Sam Gog zaś – wyposażony w doświadczenia zdobyte w kontaktach z luminarzami swojej epoki – planuje masowe ludobójstwo poprzez rozmieszczenie min w miastach i użycie gazów trujących na wsi. Przejęcie się gestem ofiarowania chleba domniemanemu żebrakowi przez dziewczynkę jest więc tylko jedną z wielu opcji wziętych w rachubę przez szalonego bogacza. Nawet jednak kogoś tak wybrednego i zdeprawowanego jak Gog pociąga prawda promieniująca z prostego znaku będącego wypełnieniem elementarnej zasady życiowej: nakarm głodnego, podziel się z nim, mimo że sam nie posiadasz zbyt wiele. Recenzent chętnie poddaje się sugestii, że – odwołajmy się do eseju Micińskiego – afirmacja zasad życiowych przychyla nieba. Wyznanie Papiniego: „Całe moje istnienie odnowiło się w powrocie do Prawdy” ukazuje Kurek jako komentarz do ostatniej sceny Goga, w której pada pytanie o prawdę: „Czy to może właśnie stanowi prawdziwy pokarm człowieka? czy też życie prawdziwe?”. Polskiego awangardystę intryguje kwestia powrotu do „życia prawdziwego” – perspektywa nowego va banque, „wszystko albo nic”.

[…]


[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

Giovanni Papini: Gog
przeł. Antonina Brzozowska,
Wydawnictwo Literacko-Naukowe,
Kraków 1933, s. 306.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.