03/2023

Kamila Dzika-Jurek

Kopnięty kwadrat

W słowie „choroba” ujawnia się wielki potencjał metaforyczny. Za przykład wystarczyłoby zapewne AIDS, o którym w latach siedemdziesiątych XX wieku pisała Susan Sontag w swoich esejach złożonych w książkę: Choroba jako metafora. AIDS i jego metafory. Jako krytyczka literacka, literaturoznawczyni (eksbadaczka literatury polskiej po przełomie 1989 roku), stale obserwuję twórców z kraju nad Wisłą pod kątem ewentualnych syntez ujawniających się u autorów tendencji. Widzę więc również choroby toczące to „ciało”. Zresztą wszelkie zaburzenia to jedne z najczęściej pojawiających się wyrażeń obrazujących kłopoty literatury, które właściwie nigdy nie wypadły z obiegu w opisie specjalistów. W 2014 roku na łamach „Tygodnika Powszechnego” Przemysław Czapliński, widząc duży problem w odnalezieniu własnego, autonomicznego języka przez współczesnych polskich pisarzy, wskazywał na „dysnomię” literatury polskiej – „mowę zakłóconą” przez wymagania rynku medialnego i bezradność twórców wobec dominujących dyskursów. Pięćdziesiąt lat wcześniej z kolei dwaj wybitni krytycy Jerzy Kwiatkowski i Jan Błoński pisali w chorobowych metaforach o XX‑wiecznej liryce polskiej. W Kluczach do wyobraźni, książce analitycznej, Kwiatkowski opisywał m.in. twórczość Białoszewskiego na tle „abulii” jego tekstów poetyckich, a Błoński w swojej słynnej Zmianie warty wskazywał na widoczny „autyzm” (mocne odosobnienie) poezji w stosunku do młodej prozy połowy XX wieku. Po co to robili? Żeby ujawnić związki literatury z ludzkim życiem, widzieć w ich naturze podobieństwo.

Jak na tym tle ocenić opublikowany niedawno tom opowiadań Czarna ręka, zsiadłe mleko Katarzyny Szaulińskiej – artystki (poetki, autorki monodramu i komiksów) i praktykującej psychiatrki, która wprost włącza chorobę do swojej twórczości, a pacjentów (oddziałów psychiatrycznych, terapii w prywatnych gabinetach i terapii online) czyni jej bohaterami? Dla osoby, która na co dzień sprawnie posługuje się klasyfikacją ICD‑10, wypisuje recepty, śpi na wersalce na dyżurach nocnych (denerwując się, kiedy ktoś ją budzi), choroba nie jest jedynie metaforą, lecz konkretem. Ten konkret wybija w świecie przedstawionym dziurę swoim ciężarem. Zawłaszcza go na wielu poziomach naraz, ugniata i modeluje jak dziecko swoją ciastolinę: dziecko nigdy nie narodzone albo dziecko urodzone jako księżyc, dziecko z jedną ręką czarną w rodzinie białych ludzi, dziecko, któremu nie udaje się być dzieckiem, bo matka w depresji poporodowej go nie widzi.

Choroba opanowuje świat w opowiadaniach autorki w jakiś totalny, kosmiczny sposób. Wyłącza mu zwykłą geometrię, zaburza pion. Świat jest w oczach bohaterów tomu – przeważnie to jednak poharatani przez życie ludzie, niedospani, zmęczeni lekarze – przesunięty w bok, ujawnia niespotykane kształty, rządzi się innymi prawami fizyki. Świat tutaj to „kopnięty kwadrat” (jak mawiają nauczyciele matematyki, żeby dzieci zrozumiały trochę dziwną naturę nowej figury), ale nadal: kwadrat. Żeby przywrócić temu światu właściwy kształt, by móc chodzić po nim jak inni zdrowi, trzymający się grawitacji ludzie (co oznacza jednocześnie: zapomnieć o śmierci dwójki nienarodzonych dzieci, o swoim innym ciele, o trudnych relacjach rodzinnych etc.), można wziąć lek, iść na terapię. Ale można też zrobić inaczej: nie wziąć leku, nie iść na terapię, wziąć nogi za pas z oddziału psychiatrycznego i żyć w tym „kwadracie” na swój szalony sposób (jak bohaterowie opowiadania Kulista). Albo żyć, myśląc po prostu, że się tylko na chwilę „wypadło z orbity” i może uda się jeszcze na nią wrócić (jak bohater opowiadania Duplo).

Empatia i zbudowane przez zawód psychiatry rozumiejące podejście do inności przenika fabułę. Czuć w niej doświadczenie lekarza, który nauczył się panować nad nagłym szpitalnym chaosem i dystansować się do śmierci pacjentów, wypisując przyszłym żałobnikom recepty na lorazepam. W żadnym ze swoich opowiadań Szaulińska nie poważy się jednak nauczać, nie ustawi się w łatwiejszej pozycji fotela terapeuty, lecz idzie tempem i stylem rozumiejącego wszystkie dziwactwa świata człowieka – a jednocześnie człowieka literatury, dobrze oblatanego w filmach i sztuce. Dla tego, czego nie rozumie, autorka wymyśla nowe języki, metafory, postacie, miejsca. Dodaje bizarne konteksty (jak dowcipny kontekst z filmu Podziemny krąg Davida Finchera w opowiadaniu Śreżoga). Narratorzy opowiadań zmieniają się, poddają głosom protagonistów w utworach. Ale to ów głos – stropionej, zmęczonej lekarki z pierwszego tekstu, Zsiadłe mleko, w którym rozpoznajemy samą autorkę – ma stworzyć klamrę dla wszystkich światów, nadawać ton, ustawić czytelnikowi lekturę.

To język – literatura – wymacuje tutaj nowe kontury świata, stwarza często coś od początku, by nic nie wydawało się czytelnikowi zbyt dziwne (jak dziecko‑księżyc, matka żyjąca z dwójką wymyślonych dzieci – Mortą i Śmiertkiem). Postacie chorują, bo straciły swój dotychczasowy kształt, ich ciała i dusze zmieniły konsystencję. Rozwarstwiły się, jak źle ubity krem do ciasta, zwarzyły, jak zupa w śmietanie. Szaulińska uruchamia metafory ciała i jego konsumenckich potrzeb. Ale też pokazuje, że człowiek jest przede wszystkim istotą kruchą, ranliwą, podatną na rozpad. Jego cichym, codziennym towarzyszem jest śmierć – to jest to „czarne” (nie ręka), co siedzi we wszystkich opowiadaniach tomu. „Kiedy o nim rozmawiamy [o cierpieniu, podczas terapii online – KDJ], atakują nas lagi i frezy, zwiastuny śmierci. W lagach człowiek rozwarstwia się jak nieudany krem. Głos opuszcza ciało i biegnie szybciej od obrazu, choć niby światło jest szybsze od dźwięku. To przypomina o podatności na rozpad” – mówi narratorka‑terapeutka w opowiadaniu Online.

Choroba jest czymś, co paradoksalnie czyni ten świat bardziej spoistym; to owo terapeutyczne „ja”, które podczas sesji ma scalić świat pacjenta, unieruchomić go w odpowiednim kształcie, oblać kontury ciała, które wydaje się je czasem tracić, więc człowiek choruje. Ale jest też rodzajem mgły – jak tytułowa „śreżoga” w jednym z opowiadań – która zasnuwa rzeczywistość bohaterów, jest w niej codzienną pogodą. To, że Szaulińska nie wychodzi podczas pisania ze swojej roli zawodowej, nie ściąga białego kitla, służy tej prozie na wiele sposobów. Dawno nie było w polskiej literaturze tego rodzaju ekwilibrystyki z jednego tematu i jednej metafory. Autorce udaje się też wejść w specyficzny porządek percepcji – świat opowiadań przypomina niby ten swojski, znany czytelnikowi zza okna, ale jeśli się przyjrzeć, jest zupełnie dziwaczny, inny niż początkowo myśleliśmy. Jak w malarstwie Hieronima Boscha: plamy czerwieni i zieleni wydają się obrazować codzienne perypetie ludzkiego życia, ale kiedy się im przypatrzyć, znajdzie się i potwór, i człowiek z głową ptaka, skądś sącząca się krew. Ktoś niby piłuje drzewo, choć to przecież inny człowiek.

Choroba i chorujący człowiek jest w Czarnej ręce, zsiadłym mleku żywiołem świata, jego stałym, zwykłym elementem, ale i magicznym totemem. „Pomyślcie. Fakt pierwszy: ilość materii na świecie jest ograniczona” – mówi w pierwszym opowiadaniu narratorka. Tak samo ludzie, ich lęki i sprawy przecinają się w tej prozie, krzyżują, łączą. Na każdego czeka tu jakiś rodzaj miłości i na każdego czeka jakieś dziecko z tej miłości. Tym faktem autorka gra znakomicie we wszystkich czternastu utworach. W tym świecie wszystko – nawet rzeczy najbardziej osobliwe – prędzej czy później znajdzie swojego „ojca” (jak czarna ręka chłopca z tytułowego opowiadania). Czy choroba to rezultat zwykłego skąpstwa natury?

Katarzyna Szaulińska: Czarna ręka, zsiadłe mleko.
Wydawnictwo Filtry,
Warszawa 2022, s. 219.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.