01/2020

Grzegorz Tomicki

Kształtowanie pustki

Przyznaję, od czasu do czasu zdarza mi się pisywać felietony. Bo lubię. Może nie tak bardzo, jak chodzić po lesie, ale zdecydowanie bardziej niż pisywać recenzje. Chodzenie do lasu za byle czym albo zgoła za niczym jest zajęciem nieporównanie mniej szkodliwym – a nawet przeciwnie – niż wszelkie pisanie i czytanie, ale warto czasami odłożyć łazęgę, aby zająć się podnietami chwilowymi, przemijającymi, bo inaczej przepadną. Wprawdzie czasem byłoby może lepiej, aby właśnie przepadły, zwłaszcza gdy porzuca się leśne peregrynacje dla napisania recenzji, ale język jest jak drzewo – też się musi wyszumieć. Tak dla higieny psychicznej. „Gdyż przyrodzenia żadny zgwałcić ani zwyciężyć nie może”, jak mawiał Mikołaj z Nagłowic.

A dlaczego wolę pisywać felietony niż recenzje? Z wielu powodów. Choćby dlatego, że mogę sobie machnąć niezobowiązujący tekst o jakiejkolwiek książce, jaką trafiło mi się akurat przeczytać, niekoniecznie zaś o takiej, która została wydana w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy, czego oczekują redakcje. Spośród książek, które zostały wydane w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy, zdarza mi się czytać ze dwie, może trzy, w porywach cztery do pięciu, no, może z sześć albo siedem, w każdym razie nie więcej niż osiem. Z czego może o jednej miałbym ochotę coś napisać. Tyle że w zaprzyjaźnionych pismach albo już o niej napisali, albo nie chcą recenzji z tej książki, albo – nie wiem, co gorsze – chcą żebym napisał recenzję w określony sposób.

Tymczasem felieton – gatunek najbardziej frywolny z frywolnych – udźwignie cały frywolny subiektywizm autora, niejedno jego przegięcie i widzimisię, i w ogóle nie ogranicza go w żaden sposób (gatunki nie są zresztą od tego, aby kogoś ograniczać albo nie ograniczać). Nie bez powodu frywolni Francuzi nazywają felieton „pogawędką z czytelnikiem”. Tymczasem błądzenie po lesie tudzież pogawędki z ptaszkami i drzewkami – skądinąd zajmujące – sprowadzają się do pogawędek z samym sobą, co mi nie zawsze wystarcza. Wprawdzie pisanie wierszy, recenzji czy felietonów nierzadko sprowadza się do tego samego, ale autor ma prawo żywić nadzieję, że jednak nie zawsze.

O ile felieton udźwignie niejedno, poezja ze swej istoty udźwignąć może wszystko. W przeciwieństwie do krytyków i zwykłych czytelników, którzy choć publicznie deklarują, że jak kania dżdżu łakną innowacji i oryginalności, to w praktyce chcą słuchać piosenek, które już znają. Stąd autorzy przeoczani, bagatelizowani, niedoceniani, chciałoby się powiedzieć – nikomu niepotrzebni. Nie wiem, czy Jerzy Suchanek jest jednym z nich. Zbyt często bywam w lesie, aby śledzić na bieżąco czytelnicze i krytycznoliterackie zainteresowania Polaków. Z moich notatek wynika jednak, że o Jerzym Suchanku w ciągu kilkunastu ostatnich lat nie przeczytałem niczego godnego odnotowania, a czytam – wbrew pozorom – całkiem sporo. I to nie tylko jak na człowieka z lasu.

Tymczasem będąc niedawno na gościnnych – aczkolwiek zupełnie prywatnych – występach w Tychach, zostałem obdarowany niewielkich rozmiarów (10,5×15 cm) książeczką Jerzego Suchanka Pusto z 2007 roku (Oficyna Wydawniczo-Reklamowa Sim-Art, Sosnowiec), na okładce której widnieje biały prostokąt na czarnym tle, jak przystało na książkę nie tylko niewielkich rozmiarów, ale i minimalistyczną. Co do tego ostatniego, to upierał się nie będę. O minimalizmie wiem tyle, co nic (skądinąd całkiem adekwatnie). Na własny zaś użytek uznaję sztukę minimalistyczną za taką, co to niewiele przedstawia, dużo natomiast chce wyrażać. I czasem jej się ta sztuka udaje. Tyle że w tym względzie dużo zależy od twórczej współpracy odbiorcy, z czym bywa problem.

Jakoś tak właśnie odbieram książeczkę Pusto, w której autor w prostych żołnierskich słowach – w sposób zamierzony mało poetyckich – nicuje pojęcie/zjawisko/problem Pustki. Pustka występuje tu zresztą w mianowniku rodzaju męskiego, czyli jako Pusto właśnie – niczym imię – w którym to słowie bardziej lub mniej skrycie pobrzmiewa zawsze przysłówek: „Pusto nie ma czasu. / Czas ma czasem pusto. / Czas ma na to czas” (Pusto i czas). Pusto jest zatem pojęciem problematycznym, bo wieloznacznym, czyli potencjalnie poezjotwórczym (i chyba dlatego nie jest to Pustka, która za przysłówek ani inną część mowy robić nie może). Suchanek wygrywa tę homonimię na rozmaite pomysłowe sposoby i wielu czytelników – z tych niewielu, którzy Pusto przeczytali – zatrzymało się być może na poziomie tych językowych gier.

Pustka jest jednak pojęciem – jak wiemy – o niesamowitym ciężarze filozoficzno-psychologicznym. Jest pojęciem-łatą, zasłaniającym puste miejsce, jakie powstało po nieudanym, niepełnym procesie symbolizacji rzeczywistości. To pojęcie-zjawisko sprawiające logicznie sformatowanemu umysłowi człowieka nie lada problem. Jak ująć/zrozumieć Pustkę? Coś, czego nie ma. Czego nie można zdefiniować. Idealiści niemieccy – a za nimi dawni i współcześni psychoanalitycy – nazywali to obrazowo „skandalem rzeczy samej w sobie”.

Suchanek ujmuje ten „skandal” czasem w sposób bajkowy, ale tylko na pozór: „Te jasne dziurki w niebie… / W nich też Pusto?”, ale pozór ten szybko zostaje obnażony i spotworniony: jasne dziurki zaczynają jawić się (choć pewnie nie wszystkim) jak przerażające, ciemne otchłanie, w które lepiej nie zaglądać – lepiej nie patrzeć w (dziurawe) niebo. To spotwornienie odbywa się zresztą w sposób „skandalicznie” paradoksalny, bo im bardziej skrycie, podskórnie, tym bardziej skutecznie, co ów skandal podnosi jeszcze do potęgi (jak w klasycznym horrorze, w którym Zło jest tylko sugerowane, nigdy dane wprost).

Innym razem – dużo częściej – posługuje się równie łudzącym, maskującym upiorność Pustki komizmem: „Pi – 3,14… // Pu – 100” (Pusto i liczba Π). Bo Pusto jest zawsze bezwzględne, wszechogarniające, zawsze na sto procent, choć często ukryte pod rebusem. Podobnie w bliźniaczym wierszu o zimnie: „Zimno: – 16 stopni Celcjusza. // Pusto: zupełnie” (Zimno i Pusto). Niczym tragiczna licytacja, której wynik jest z góry przesądzony. Pusto jest bowiem nawet wtedy – a nawet wtedy jeszcze bardziej – gdy wszystkiego jest pełno: „Wszystkiego pełno. / Pusto przepełnione” (Pusto w supermarkecie). Pustka jest wszechogarniająca. Żadna pełnia jej nie powstrzyma, przeciwnie – czyni ją jeszcze dotkliwszą.

Odpowiednio nastrojony czytelnik – wrażliwy na podteksty, a jednocześnie taki, który zmaganie się z Pustką zna z własnego doświadczenia – szybko odniesie wrażenie, że im bardziej gry językowe i myślowe Suchanka skrzą się komizmem, literackim konceptem, ironią, tym drastyczniej osuwają się w dosłowność i ujawniają tragizm ludzkiej egzystencji, skazanej na krążenie wokół traum, których psyche nie jest w stanie ani zidentyfikować, ani zrozumieć, ani zneutralizować uspokajającymi narracjami (bajkowymi, ludycznymi, mitologicznymi, fantazmatycznymi etc.). Pustka bowiem – rzecz sama w sobie – gnieździ się w sercu ludzkiej podmiotowości, rozsadzając ją od środka siłą własnego niedającego się pojąć nie-istnienia: „Nie jest. / A parzy” (Pusto w płomieniu). A wtedy trudno o poetyckie fajerwerki.

Co z tym począć? Jak z tym – z Niczym – walczyć? Jak to choćby wysłowić? (Co wysłowione, daje się podobno oswoić). Heidegger posłużył się zmyślną metaforą pustki i dzbana: „Ścianki i dno, z których składa się dzban i dzięki którym stoi, nie są tym, co właściwie ujmujące. Skoro jednak jest tym pustka dzbana, to garncarz, który na kole kształtuje ścianki i dno, właściwie nie sporządza dzbana. Kształtuje tylko glinę. Nie – on kształtuje pustkę. To dla niej, w niej i z niej kształtuje on glinę w określony twór. Od razu i stale garncarz ujmuje nieujmowalną pustkę i w postaci naczynia wytwarza ją jako to, co ujmujące. Pustka dzbana określa każdy ruch wytwarzania. Rzeczowość naczynia w żadnym przypadku nie tkwi w materiale, z którego ono powstało, lecz w pustce, którą ujmuje” (Martin Heidegger, Rzecz, [w:] tegoż, Odczyty i rozprawy). W samym tym ujęciu więcej jest jednak poezji niż cokolwiek wyjaśniającej filozofii (ale czy filozofia w ogóle cokolwiek wyjaśnia?). Kim jest garncarz? Artystą? Rzemieślnikiem? Każdym z nas? Bezwolnym narzędziem, od-twórcą czegoś, czego nie pojmuje? Podmiotem-przedmiotem zawłaszczanym przez Pustkę, która go „ujmuje”?

Wobec powyższego nie dziwi fakt, że tomik Pusto jest tak poetycko ascetyczny i toporny. Składają się na niego głównie zdania – często zaledwie ich równoważniki – krótkie, rwane, niedokończone. W powszechnym odbiorze – nieatrakcyjne, niepiękne, nieuwodzące. Kilka wersów i koniec wiersza nie-wiersza. Jest nawet zupełnie pusta kartka, po kawałku Pusto na stronie, który ogranicza się do krótkiego dopowiedzenia wziętego w nawias: „(na następnej)”. Strona jest pusta. A na niej Pusto. „Nie jest. / A parzy”. Tak mógłby – myślę sobie – wyglądać koniec poezji. I tak być może wygląda, kiedy przychodzi co do czego. Kiedy przychodzi po nas Pusto, Pustka, Wielkie Nic.

Pusto w głowie: „I co? Nie wiem”.

Jerzy Suchanek: Pusto.
Oficyna Wydawniczo-Reklamowa Sim-Art,
Sosnowiec 2007.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.