12/2022

Rafał Węgrzyniak

Le Louët jako anty‑Gonzalo

Jean Le Louët był francuskim poetą z kręgu surrealistów, zaplątanym w historię polskiej literatury za sprawą swojego przyjazdu do Warszawy w sierpniu 1939 roku. Uzyskał bowiem wtedy stypendium Biblioteki Polskiej w Paryżu. Przyznano mu je na studiowanie wpływu polskiej poezji romantycznej na francuską. Le Louët raczej nie stał się znawcą dzieł poetyckich Adama Mickiewicza czy Juliusza Słowackiego, natomiast odegrał epizodyczną rolę w życiu i twórczości tak różnych pisarzy polskich, jak Jarosław Iwaszkiewicz i Jan Lechoń, Julian Przyboś i Jan Brzękowski, a zwłaszcza Czesław Miłosz i Stanisław Dygat. Jako pierwszy naszkicowałem jego sylwetkę w 2007 roku, ale wciąż nie przestaje mnie intrygować i ciągle napotykam na jego ślady w rodzimej literaturze. Postanowiłem więc uzupełnić dzieje związków Le Louëta z Polską.

Okoliczności półrocznego pobytu Le Louëta w Polsce najlepiej zostały opisane przez Jarosława Iwaszkiewicza w wydanych w 1991 roku Notatkach 1939–1945, które w 2008 roku włączono do pierwszego tomu jego Dzienników 1911–1955. Z tych diarystycznych zapisków wynika, że stypendium dwudziestoośmioletniemu poecie załatwił Jan Lechoń jako attaché kulturalny ambasady polskiej w Paryżu. Lechoń też na początku sierpnia 1939 roku poprosił telefonicznie Iwaszkiewicza, żeby zaopiekował się jego protegowanym. Równocześnie, bo 5 sierpnia, list polecający z identyczną sugestią napisał do Iwaszkiewicza mieszkający w Paryżu rzeźbiarz August Zamoyski.

Iwaszkiewicz zaprosił więc Le Louëta, gdy ten przyjechał już z Paryża do Warszawy, do znajdującej się przy Krakowskim Przedmieściu restauracji Simona „na śniadanie” podane „na górze w jednej z lóż”, gdzie pojawił się też na krótko Lechoń, który pogadał z Francuzem „intelektualnie”, zaręczył, że jest on „bardzo dobrym poetą – i poleciał”. Skądinąd z noty zapisanej przez Iwaszkiewicza w 1962 roku na marginesie antologii międzywojennej poezji polskiej wynika, że w towarzystwie widzianego wówczas ostatni raz Lechonia „u Simona i Steckiego w końcu sierpnia 1939” zjadł nie śniadanie, lecz „obiad z francuskim poetą Le Louëtem”. Francuz okazał się „młody jeszcze, szczeniakowaty, wygadany i wykrygowany, bardzo inteligentny”, ale także „rozkapryszony”. „Już sama maniera – zauważył Iwaszkiewicz – z jaką rozgrzebywał po talerzu najwymyślniejsze potrawy, jakie nam podawano u Simona (szaszłyk z lina), bardzo mnie irytowała. Zdawał się zbliżony do kół katolickich, dużo mówił o Maritainie”. Zarazem opowiadał „o swoich przyjaciołach w republikańskiej Hiszpanii”.

W trakcie pierwszej wizyty w Stawisku, do której doszło, jak skądinąd wiadomo, 12 sierpnia 1939 roku, ofiarował „Panu i Pani Iwaszkiewicz” w poczuciu duchowego powinowactwa „wspaniale wydane poemacisko swoje Na śmierć Federica Garcii Lorki”, rozstrzelanego przez frankistów w sierpniu 1936 roku. W dedykacji napomknął, że poemat powstał we Francji, w czasie kwestionowania cywilizacji i jej przeznaczenia. Iwaszkiewicz orzekł, że to „rzeczywiście dobry, chociaż bardzo już zgongoryzowany wiersz”. Poemat zatytułowany Sur le Meurtre de Federico García Lorca ou le Sanctuaire Violé wydany został w 1939 roku w Paryżu, z litografią malarza i architekta wnętrz Marca du Plantiera, ukazującą poetę i dramatopisarza podczas egzekucji. Wstęp do poematu napisał hiszpański poeta, dramatopisarz i eseista katolicki Jose Bergamin, w czasie wojny domowej stojący na czele zrzeszenia intelektualistów antyfaszystowskich, później attaché kulturalny w Paryżu. W lipcu 1947 roku Iwaszkiewicz w jednym z listów do Felicji, publikowanych na łamach „Nowin Literackich” pod pseudonimem Eleuter, zawarł wspomnienie o poznanym w 1939 roku „francuskim poecie, bardzo wyrafinowanym intelektualiście pur sang”, czyli czystej krwi. „Jean Le Louët – zaznaczył Iwaszkiewicz – zaznajomił mnie pierwszy raz z nazwiskiem Federica Garcii Lorki i za to pozostanę mu wdzięczny na zawsze”.

Pomimo odczuwania „lekkiej odrazy” Iwaszkiewicz posłał jeszcze w sierpniu 1939 roku samochód po Le Louëta. Zaprosił go bowiem do Stawiska na śniadanie z udziałem Anieli Zagórskiej, tłumaczki Conrada, i Stefana Spiessa, przyjaciela Karola Szymanowskiego. Potem zabrał gości i swoją córkę Marię na przejażdżkę do Żelazowej Woli i Łowicza. Francuz drwił, że park wokół dworskiej oficyny, w której narodził się Chopin, „wygląda raczej jak ogród przy willi Edmonda Rostanda”, głośnego niegdyś dramatopisarza, traktowanego przezeń pogardliwie. Oburzony Iwaszkiewicz w drodze powrotnej zaczął Le Louëta ignorować, przesiadł się na miejsce obok kierowcy i z nim prowadził rozmowę. Iwaszkiewicz spotkał Francuza jeszcze pod koniec sierpnia w działającej przy ulicy Traugutta warszawskiej kawiarni Zodiak, gdzie ten zapowiadał, że „wyjeżdża do Francji”, mimo iż „konsulat francuski zachęca go do pozostania w Polsce”.

Kilka dni przed 15 grudnia 1939 roku Le Louët pojawił się jednak niespodziewanie nocą w Podkowie Leśnej u Iwaszkiewiczów, przyprowadzony przez Marię Konową, późniejszą Kowalską, która nie była w stanie dłużej go utrzymywać i żywić. Był w „obszarpanym letnim palteczku”, „obdarty, odrapany, wymizerowany”, a „przy pierwszej kolacji zjadł co najmniej pół półmiska klusek, słabo omaszczonych”. Zamiast do Paryża pojechał bowiem do znajomych pod Częstochowę, gdzie zastał go wybuch wojny. „Wraz z cofającymi się wojskami wyruszył z Częstochowy do Warszawy, wpakował się pod Kutno w ową wielką bitwę”, toczącą się pomiędzy 8 a 22 września, „a potem towarzyszył artylerii konnej, która się próbowała przebić do Warszawy, została jednak rozbita i rozproszona. Tułał się wówczas od wsi do wsi, nie umiejąc ani słowa po polsku. Mówił tylko podobno «moi, francuski» – i wszędzie go przyjmowano i karmiono. Wreszcie dostał się do Żyrardowa i tam mieszkał u jakiegoś robotnika dwa tygodnie”. Stamtąd już dojechał do Warszawy, przełamując „piekielny strach” przed Niemcami.

W Stawisku Le Louët mieszkał początkowo w jednym pokoju z ukrywającym się przed Niemcami i czekającym na przerzut na Węgry Antonim Bormanem, współwydawcą „Wiadomości Literackich”. „Borman mówi – zanotował Iwaszkiewicz – że wstaje w nocy, odchyla firanki i patrzy w ciemność za oknami, cały czas gadając o pięknie nocy jesiennej. Siedzi przy otwartych drzwiach przy stole i ostentacyjnie «pisze wiersze», przeczesując piękną dłonią obfite kędziory”. Ale w oczach bywającej w Stawisku z racji przemieszkiwania w sąsiedztwie przyszłej krytyczki filmowej Wandy Wertenstein był „nadęty i nudny”. Nie demonstrował jednak francuskiego poczucia kulturowej wyższości. W rozmowach z Anną Iwaszkiewiczową „bardzo surowo” osądzał Francuzów jako naród zdemoralizowany i spodziewał się ich klęski w wypadku wojny z Niemcami. „Och, gdyby pani tak znała Francję jak ja…” – argumentował. 18 czerwca 1940 roku Iwaszkiewicz zapisał w Dziennikach: „Le Louët miał rację. Francja pobita, Paryż zajęty”.

W 1976 roku, przy okazji publikacji w „Literaturze” korespondencji z Zamoyskim, Iwaszkiewicz przypomniał w przypisie francuskiego poetę: „Bywał później u nas okresami i razem spędziliśmy dzień 17 czerwca 1940 – poddanie się Paryża. Później był zaaresztowany przez gestapo i wywieziony do obozu nad Jezioro Bodeńskie”. Ale Iwaszkiewicz pomylił się, utrzymując na podstawie odnalezionego w swym dzienniku zapisku z 18 czerwca 1940 roku, że dzień zdobycia przez Niemców Paryża Le Louët spędził w Stawisku, gdyż od pół roku Francuz przebywał już wtedy w obozie w Konstancji. Iwaszkiewicz przywołał także swoje ostatnie spotkanie z Le Louëtem: „Po wojnie, i to już niedawno temu, widziałem go w Paryżu w stanie całkowitego «rozkładu osobowości»”.

[…]


[Ciąg dalszy w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.