Źle, źle zawsze i wszędzie,
Ta nić czarna się przędzie
Cyprian Kamil Norwid, Moja piosnka
O osobistym życiu Lema, o jego zawirowaniach, lękach i traumach wiedzieliśmy dotychczas niewiele. To nie do uwierzenia, bo autor Solaris stał się poniekąd także „ambasadorem naszej literatury za granicą”. Co prawda Lem zwierzał się ze swych problemów Stanisławowi Beresiowi, Tomaszowi Fiałkowskiemu czy Janowi Błońskiemu, ale mimo odsłaniania życiowych epizodów, fragmentów potrzaskanego lustra wydarzeń w autobiograficznym Wysokim Zamku bronił uparcie swej prywatności. Uchylał się od odpowiedzi, lawirował, kluczył, nie opowiadał wprost o swoich traumach. Unikał konfrontacji. W rozmowach, dyskusjach, książkach widać było jego wirtuozerię intelektualną, zmagania z realiami politycznymi, środowiskowymi i bieżącymi sprawami, ale losy człowieka pozostawały zamglone i w wielu przypadkach (jak w okresie lwowskim) stanowiły obiekt, nie zawsze trafnych, spekulacji badawczych.
I oto dostajemy do rąk biografię, która odsłania wnętrze autora, ale także męża, ojca, człowieka. Usiłuje pokazać jego lęki, strukturę przeżyć, codzienność przetrwania. Co więcej, opowiada o losach jego rodziny, odtwarzając jej genealogię. Budzi tak silne refleksje, że wiele prac na temat Lema powinno zostać napisanych na nowo. „Pisarz, naukoznawca, filozof i niespełniony scenarzysta miał wiele tajemnic, których nie wyjawił nikomu, choć skarżył się na dojmujące poczucie wstrętu do życia. Gdy odszedł w 2006 roku, zostaliśmy z garścią anegdot i poczuciem niedosytu” – zauważa Agnieszka Gajewska.
Z biografii, którą uparcie, żmudnie, krok za krokiem, z ogromną erudycją i wnikliwością wydobywa Gajewska z archiwów, niepublikowanych listów i rozmów, rysuje się tragiczna historia lwowskiego Żyda, który dosłownie o włos uniknął Holocaustu, ocalał z Zagłady. To porażające, że czytelnicy Lema nie mieli pojęcia o zagrożeniach i powrotach do przeszłości, towarzyszących całemu jego życiu.
Lem przeżył Zagładę cudem. Syn lekarza Samuela Lehma i Sabiny Wolner ukrywał się we Lwowie podczas likwidacji getta i masowych wywózek Żydów do Bełżca w roku 1942. Zmieniał mieszkania, posługiwał się fałszywymi dokumentami. Gajewska, mimo szczegółowego przeszukania lwowskich archiwów, nie zdołała ustalić wszystkich kryjówek Lema, dotarła do zaledwie trzech. Wiele z tych dokumentów przepadło podczas niemieckiej okupacji. Świadectwem autentyczności wspomnianych przeżyć były pożółkłe, podniszczone tomy stojące w gabinecie Lema, w jego domu na podkrakowskich Klinach: Ziemia bez Boga Koppela Holzmana (1947) – beletryzowane wspomnienia świadka i ofiary nazistowskiej polityki w niewielkim miasteczku niedaleko Lwowa.
„W Szpitalu przemienienia Lem pokazał, z jakimi wyzwaniami etycznymi musiał zmierzyć się w świecie zarządzanym przez dekrety nazistowskie” – pisze autorka biografii i sugeruje: „Motyw nieodpartej potrzeby ucieczki przed poczuciem osaczenia i uwięzienia […] potrzeba uwolnienia przez samobójstwo powróci wielokrotnie w twórczości Lema, choćby w Pamiętniku znalezionym w wannie, Powrocie z gwiazd czy Niezwyciężonym”.
Czy ktoś z czytelników Lema zdaje sobie sprawę z tego, że jego kuzyn Seweryn Kahane zginął w pogromie kieleckim, że w roku 1968 Lem wahał się, czy na zawsze wyjechać z kraju? Zwłaszcza że restrykcje w powojennej Polsce co kilka lub kilkanaście lat uderzały w Żydów zlaicyzowanych, polskojęzycznych. Właśnie takich jak Lem.
„Wyborom dziadka Lem zawdzięczał zakorzenienie w polskiej kulturze i to jego decyzje, by posłać synów nie do szkół religijnych, ale na studia, spowodowały, że wnuk mógł zostać jednym z najsławniejszych polskich pisarzy” – zauważa autorka biografii. Ale jeszcze więcej zawdzięcza Lem swemu ojcu: Samuelowi Lehmowi, należącemu do pierwszego pokolenia Żydów w c.k. monarchii, które awansowało społecznie dzięki wyższemu wykształceniu. Mimo endeckiej nagonki Samuel zrobił karierę zawodową, był społecznikiem, należał do elity lwowskiej kultury, sztuki i nauki.
Ucieczka Lemów do Krakowa była początkowo jednym pasmem tragedii. „Powracający Żydzi – pisze historyczka Monika Stępień – byli traktowani jak obcy […] byli niczym widma przeszłości. Podążano za nimi wzrokiem, wypytywano o powojenne losy, sugerując kolaborację z Niemcami jako jedyny możliwy sposób na przetrwanie, szeptano za ich plecami, bądź otwarcie ich atakowano. Narastająca fala niechęci znalazła szczególnie tragiczny wyraz w pogromie krakowskim 11 sierpnia 1945 roku […]”.
„Lem nie był religijny, więc jeśli to nie religia stanowiła nić, która po wojnie połączyłaby go z żydowskością, to co mogło się nią stać? Nieliczna ocalała z Zagłady społeczność, marząca o emigracji z kraju, gdzie nadal trwały pogromy? Jak wielu innych, postanowił nie wracać do przeszłości i zacząć nowe życie z czystą kartą. Taki plan nie mógł się jednak powieść po tym, co przeżył. Podobnie jak Brandys i inni, poczuwał się do wspólnoty z Żydami, gdy byli prześladowani. Nie potrafił pozostać obojętnym na antysemityzm i ten systemowy, i ten ludowy, manifestowany w kolejce przed sklepem. Nie tylko w Krakowie mieszkali przecież ludzie, którzy pamiętali, że sławny pisarz science fiction był synem żydowskiego lekarza” – zauważa Agnieszka Gajewska.
W jednym z wywiadów z roku 1966 Lem podkreślał, że ceni Pamiętnik znaleziony w wannie, ponieważ pozwolił mu naruszyć granice science fiction. Bo Pamiętnik… to nie tylko metafora niepoznawalnego świata opisująca losy bohatera, który, podobnie jak Józef K. w Procesie Kafki, usiłuje nadaremnie zrozumieć cel swojej misji – „Książka stanowi w moim dotychczasowym dorobku pewien punkt dojścia, a zarazem punkt wyjścia […] Pasjonuje mnie problem, który właśnie tam napocząłem – problem totalnej alienacji. Opisałem społeczność izolowaną, zamkniętą w kręgu absurdu, zbiorowego szaleństwa”.
Te słowa mogą być jednym z kluczowych wątków nowego odczytania Lema. A także dość istotnego rozpoznania, że twórczość jednego z najbardziej znanych powojennych autorów przenikało wyparcie, ucieczka od tragicznych losów całego narodu. Co istotniejsze, te doświadczenia wcale nie były czasem przeszłym, bo także i dziś „lwowskie widma” budzą lęk, niepokoją, stają się nowymi zmorami. Fascynująca biografia Gajewskiej opowiada nie tylko o losach Lema, lecz także o przeszłości Lwowa, konsekwencjach polityki narodowościowej
„Od więzów, które mnie ze Lwowem łączą, wyzwolić się nie potrafię. Nigdy już nie zdołam strząsnąć z siebie tej lwowskości ani odżałować miasta, w którym spędziłem dzieciństwo i młodość” – przyznawał Lem w 2006 roku.
Zapytany przez niemieckie wydawnictwo Matthes und Seitz, czy ma jakieś, najbardziej osobiste życzenie, Lem powiedział: „Chciałbym otworzyć pewnego dnia oczy, aby przekonać się z satysfakcją, że wszystko, co się mnie i światu przytrafiło od mojej matury, było sennym koszmarem. Wyśniłem drugą wojnę światową, obozy koncentracyjne, okupację Polski i innych krajów, «ostateczne» rozwiązanie kwestii żydowskiej, konferencje rozbrojeniowe, Klub Rzymski, debaty atomowe, kryzysy atomowe. Nic z tego nie zaszło, to było wszystko senną zmorą”.
Biografia Gajewskiej daje do rąk literaturoznawcom, ale i przyszłym czytelnikom Lema potężne narzędzie. Odczytanie Lema przez jego traumatyczne lęki pogłębia na przykład dotychczasową interpretację Solaris, w której dochodzą do głosu najbardziej skrywane emocje i wspomnienia człowieka. Podobne odczytanie sugerują apokaliptyczne wizje zniszczenia w Edenie.
Krok za krokiem, miesiąc po miesiącu odkrywa Gajewska karty z codziennego życia Lema w Polsce Ludowej. Pracował po kilkanaście godzin dziennie, a – jak pisze autorka biografii – ten sposób pracy przypominał rytm dnia Tomasza Manna, dla którego zwaliste biurko stawało się fortecą. Mann utożsamiał się, jak później Lem, z mieszczańskim liberalizmem i etosem właściwym dla tej warstwy: obowiązkowością, pracowitością, uporządkowaniem i potrzebą wymiernych dokonań, a te mieszczańskie nawyki najwyraźniej wiązały się także z marzeniami o wygodzie i luksusie. Ale Lem trwał w „małej stabilizacji”, atmosferze wrogości – chęci dorobienia się za wszelką cenę i zrobienia kariery przez kontakty z wpływowymi ludźmi. Zdobywał „materiały deficytowe”: od ginu, przez kalkę do pisania na maszynie, aż do papieru toaletowego. W 1958 roku Lemowie przeprowadzili się do małego, jednorodzinnego domu na Klinach Borkowskich, kilkanaście kilometrów od centrum Krakowa, który otrzymali z przydziału spółdzielni mieszkaniowej. Za honoraria autorskie autor Astronautów kupił swój pierwszy samochód – P70. Ale dom przemarzał, brakowało opału, często wyłączano prąd, a Barbara i Stanisław zaczynali myśleć o rąbaniu mebli, ustawiając się po węgiel w kolejce… do banku PKO, próbując nabyć opał za dewizy. „Z tego obrazu wyłania się – pisze Gajewska – wizerunek literata skupionego na nieustannym załatwianiu formalności i zmagającego się z realiami gospodarki socjalistycznej”. Jak pisanie Lema na starej, rozklekotanej maszynie, której przyciski mogły się przebić jedynie przez trzy kopie.
Nie udało się Lemowi zostać scenarzystą. Zrealizował po wielu latach tylko dwa dramaty telewizyjne i dwa filmy animowane, a w 1968 roku napisał dla Wajdy scenariusz Przekładańca. „Na tym polu działalności artystycznej poniósł porażkę” – twierdzi Gajewska, sugerując, że „nie rozumiał specyfiki telewizyjnych i filmowych przedstawień”.
Potem nadeszły piekielnie szare „długie lata sześćdziesiąte”, kiedy Lem, pogrążony w depresji, przyznawał, że „nie zawsze udaje się napisać Solaris […] Siedzę w domu no i piszę od rana do nocy, a na drugi dzień połowę wyrzucam, jak to zwykle”. W jednym z listów do amerykańskiego tłumacza Michaela Kandla autor Wysokiego Zamku nie taił, że „miał dolegliwości związane z chorobą wieńcową”. Zwłaszcza wówczas nie mógł zapomnieć o „czarnej nici losu”: „Umierałem dwa razy w życiu – raz bardzo już dawno temu, kiedy mianowicie miałem zostać zatłuczony jak karaluch – podczas niemieckiej okupacji – a drugi raz koło roku 1960”. Lem łykał wtedy „całą aptekę”, a w chwilach desperacji sięgał po alkohol. Przyznawał się, że „udręczał żonę”, bo nie potrafił ukrywać depresji. „Ten lęk przed śmiercią – sugeruje Gajewska – można rozpoznać w losach bohatera Solaris Krisa Kelvina”.
Był Lem – do czego się otwarcie przyznawał – cyklotymikiem, miał silne wahania nastroju od nadaktywności do depresji, co utrudniało mu relacje międzyludzkie. Drażliwy i wybuchowy zrażał do siebie otoczenie; okresy hiperaktywności owocowały stertami zapisanych kartek, po nich następowały okresy zapaści, wtedy wycofywał się z życia. Schorzenie to – sugeruje Gajewska – może tłumaczyć, dlaczego bohaterowie jego utworów miewają często myśli samobójcze. Kiedy Barbara tłumaczyła, że powinien odczuwać radość z czytelniczego uznania, odpowiadał: „w samym szukaniu, w samym pisaniu, w samej robocie jest nagroda i zapłata. Reszta jest banałem, tyle że prawdziwym: dzieci, żona, sprawianie radości innym albo przynajmniej zmniejszanie ich trosk i klęsk”.
Nie podpisał się pod apelem intelektualistów, tzw. Listem 34, domagającym się złagodzenia cenzury i zmian w polityce kulturalnej. Angażując się w politykę, mógł wiele stracić, zwłaszcza że – jak przyznawał po latach – wyjeżdżał już za granicę, miał dewizy i nie wierzył, że system komunistyczny upadnie za jego życia. Nawiasem mówiąc, Jan Błoński rejestrował, nie bez ironii, ówczesny wzrost zamożności Lema, pisząc w liście do Sławomira Mrożka: „Otoczony barykadami konserw z krabów i szparagów, obficie zaopatrzony w wyborne alkohole, zieje on jak z fortecy okropnymi jadami na wszystko, co go otacza”. Tak jakby doraźną, mieszczańską łapczywością chciał sobie wynagrodzić „czas utracony” wcześniejszego życia.
Demony przeszłości wróciły ze zdwojoną siłą w 1968 roku, kiedy w środę 13 marca Lem przedzierał się przez Kraków zatarasowany sprzętem wojskowym – jadąc swoim samochodem, z rodzącą Barbarą, do kliniki położniczej. „Przez następne tygodnie – pisze autorka biografii – kurczowo trzymał się pisania, by nie osunąć się w depresję”. Lęk o zdrowie noworodka mieszał się z lękiem o przyszłość rodziny. W „rewolucji 1968 roku” raził go powrót do koncepcji marksistowskich, obawiał się zagrożeń terrorystycznych, braku odpowiedzi na realne wyzwania
Lem nie podpisał także listu protestacyjnego w grudniu 1975 roku przeciw zmianom w konstytucji PRL, do której chciano wpisać kierowniczą rolę PZPR i sojusz z ZSRR. Odmowę tłumaczył jako „niechęć do pobawionego sensu gestu Rejtana”. Wiele razy przekonywał Jana Józefa Szczepańskiego, że „nie warto pisać protestów do kłamców, zabierać głosu w sprawach beznadziejnych i narażać się niepotrzebnie, ponieważ najważniejsze jest to, by móc wydawać książki”. Ze względu na swoje doświadczenia: „wielomiesięczne życie w strachu przed okupantem, najbliższymi sąsiadami i przypadkowymi przechodniami zdawał sobie sprawę, że […] z uwagi na pochodzenie może zostać zmuszony do budowania życia od nowa, na emigracji. Nic dziwnego, że nie chciał wychodzić przed szereg” – zauważa Agnieszka Gajewska.
Wiosną 1976 roku funkcjonariusze bezpieki objęli Lema swoim nadzorem, zakładając mu teczkę o kryptonimie „Astronauta”. Trzeba wiedzieć, że Lem odmówił nie tylko poparcia dla ekipy Gierka, ale pod koniec lat siedemdziesiątych
Do końca życia nie poradził sobie z emocjami związanymi z porzuconą tożsamością żydowską. W rozmowach ze Stanisławem Beresiem (2020) sam wywołał temat antysemityzmu, stwierdzając z goryczą: „Łagodne narody nie urządzają Żydom Jedwabnego”.
Wypowiadając się z rezerwą, ironią i nieskrywaną nienawiścią o systemie komunistycznej dyktatury ZSRR, Lem z sympatią wspominał zaangażowanie czytelników i rosyjskich uczonych, którzy doceniali znaczenie jego prozy. „Zachwycały go szerokie horyzonty Rosjan oraz ich – rodem z Dostojewskiego – pesymizm w stosunku do ludzkości i jej przyszłych losów”. Wyjazdy do ZSRR zaowocowały długofalową współpracą z elitą rosyjskiej nauki i kultury jak Józef Szkłowski, Piotr Kapica, Siergiej Korolow czy poeta i pieśniarz Włodzimierz Wysocki. „Być może właśnie te wyjazdy – zauważa słusznie Gajewska – przyczyniły się do porzucenia przez Lema fantastyki. Spotkania z naukowcami na najwyższym poziomie i to, że traktowali go jak partnera w rozmowach o problemach współczesnej technologii, rozbudziły jego tęsknoty naukoznawcze. Niemniej, choć miał Lem zadatki na naukowca, nasilająca się specjalizacja nauki działała na jego niekorzyść. Czasy samouków minęły bezpowrotnie, a podążając wybraną nitką lektur, omijał inne, co generowało dystans specjalistów. Niezaspokojona potrzeba, by doceniono go jako pisarza, wkrótce zamieniła się w poczucie, że nie jest doceniany jako naukoznawca. Co więcej, Lem coraz bardziej odchodził od kosmicznego optymizmu. Dostrzegał niebezpieczeństwa związane z wyścigiem zbrojeń […] w prozie i esejach zaczął stawiać pytania o kierunek rozwoju nowych dyscyplin […] pokazał ograniczenia dziedzin nauki, które uniemożliwiają przezwyciężenie antropocentrycznych założeń i w związku z tym ograniczają możliwość poznania świata i przewidzenia kierunku zmian”.
Co istotniejsze, tragiczne doświadczenia przeszłości nie pozwalały mu zbudować głębszych relacji z niemieckimi uczonymi, mimo że uznanie, jakim tam się cieszył, było porównywalne z okazywanym mu w ZSRR. Denerwował go brak rozrachunków z nazizmem i to, jak szybko zapomniano o śmierci milionów ludzi. „Bardzo ci Niemcy – ironizował w liście do Kapuścińskiego – byli grzeczni i wciąż się pytali, skąd ja ich piękny język znam, a ja, że go raczej biernie dobrze znam, bo podczas okupacji miało się tylko okazję słuchać, ale na odpowiadanie to raczej nie było wiele okazji”.
Aby uniknąć narastającego chaosu, pakował Lem maszynę do pisania i wyjeżdżał do zakopiańskiego Domu Literatów „Astoria”. Tam kończył książki, które wcześniej pisał we fragmentach każdego dnia. Biografia Lema odkrywa tajemnicę jego warsztatu twórczego: „Piszę w bardzo niechlujny sposób. Muszę napisać utwór jako całość. Jeśli jest źle zrobione – a za pierwszym razem
Jak zauważa Gajewska, „trajektoria życia Lema przebiegała między Lwowem, Krakowem a później – Wiedniem”. Pamięć zbiorowa tej części Europy została naruszona przez wielotysięczne deportacje, wypędzenia i masowe śmierci. Duchy zmarłych we Lwowie bliskich towarzyszyły mu przez całe życie, choć nigdy nie mówił o tym wprost: „Za Holocaustem ciągnie się bowiem – ślad nieścieralny, nie tylko pamięć żałobna, ale też niestety świadomość, że można cały naród zabić i nic się nie dzieje”. Jean‑Paul Sartre w pisanych po wojnie Rozważaniach o kwestii żydowskiej rekonstruował populistyczny charakter antysemityzmu. Wskazywał przy tym na strategie obronne, które wypracowali Żydzi w wyniku presji, okazywanej im pogardy i nienawiści, chcąc uniknąć oskarżeń i pomówień o działanie przeciwko wspólnocie narodowej. Sartre wskazywał na stosowaną przez Żydów refleksyjność i ironię pomagającą spojrzeć na siebie z zewnątrz, a także na pragnienie asymilacji, które wiązało się z namiętnością do nauki, pomagającej uzyskać „uniwersalny” punkt widzenia na kwestie społeczne. „Wszystko to miało służyć zdobyciu uznania, które wydobywało Żyda z jego żydowskości”. W powojennej Polsce Lem został mędrcem, filozofem, uczonym i pisarzem, podążając tą właśnie asymilacyjną ścieżką – sugeruje Agnieszka Gajewska.
Do końca życia Lem nie odwiedził Lwowa. „Kamienie to za mało – pisał w połowie lat dziewięćdziesiątych
„Wprowadzenie stanu wojennego wstrząsnęło moim ojcem – pisał syn Tomasz. – Zaczął natychmiast myśleć o emigracji. Nie miał benzyny, zablokowano mu konta, jego niemiecki wydawca pomógł uzyskać mu roczne stypendium w zachodnioberlińskim Wissenschaftskolleg. Ale jego paszport stracił ważność, co więcej, upoważniał jedynie do jednokrotnego przekroczenia granicy”. Lem wystąpił zatem do generała Czesława Kiszczaka z prośbą o wydanie nowego, zastrzegając, że chce wrócić do kraju. „Mając już 61 lat nie mam wiele czasu dla kontynuowania pozycji międzynarodowej” – argumentował. Wniosek rozpatrzono pozytywnie. Wiosną 1983 roku Lem podjął ostateczną decyzję – jak pisze Gajewska – „półemigracji”. Wyjechał z żoną i synem najpierw do Berlina, potem do Wiednia na zaproszenie Österreichisches Institut für Literatur. Choć mógł wyjechać na stałe do RFN, ze względu na pamięć o okupacji niemieckiej postanowił tego nie robić: „Niemcy – pisał Lem do przyjaciela z Wilna – potajemnie wciąż tęsknią za Hitlerem, choć często nie zdają sobie z tego sprawy”. Ale i Wiedeń był dla niego rozczarowaniem – „Współczesny Wiedeń nie jest już Wiedniem moich ojców: prowincjonalne miasteczko z fasadą dla zagranicznych turystów” – pisał w 1984 roku. Mimo iż w Wiedniu powstały trzy jego książki, czuł się źle jako emigrant. Emigracja pogłębiała jego stany depresyjne. Przyjeżdżał do Polski, żeby przedłużyć ważność paszportu, a sam Kiszczak wyrażał się pochlebnie o jego postawie. Nic dziwnego, skoro Lem pisał, że „nie zamierza rezygnować z polskiego obywatelstwa i pozostaje za granicą jedynie ze względu na stan zdrowia, konieczne operacje oraz kształcenie syna”. Ale koszty tego rozdarcia były wysokie: „Staszek jest schorowany, wystraszony, pełen najgorszych przewidywań, w nastroju zupełnej beznadziei” – pisał Jan Józef Szczepański. Kiedy znana amerykańska pisarka Ursula Le Guin chciała pomóc Lemowi i jego rodzinie, sprowadzając wszystkich do USA, zapewniając, że Lem nie musiałby nawet prowadzić wykładów na uniwersytecie, autor Solaris odmówił. Austria była blisko Polski. Ważna była możliwość odwiedzania Krakowa, gdzie od 1978 roku budował nowy dom (miał większy metraż, ponieważ pisarstwo Lema udało się zaliczyć na poczet „pracy chałupniczej”), nie chciał stracić polskiego paszportu i kontaktu z krajem. Ale znów przeszłość oplątywała go „czarną nicią”: „Nie mógłbym osiąść w Austrii, ponieważ starsze pokolenie jest nadal «brunatne», a Austriacy nazizmem potajemnie lubują się dalej” – pisał w liście do Jana Błońskiego.
W obliczu tego faktu Lem stosował typowy dla siebie sposób, czyli prowokację. Władysław Bartoszewski przytoczył kiedyś anegdotę o publicznym odśpiewaniu przez Lema, w Wiedniu, hymnu Horst‑Wessel‑Lied: „Przyjeżdża starszy wiekiem taksówkarz, Austriak, a Staszek wychodzi przed dom w koszuli, podnosi rękę w faszystowskim pozdrowieniu i zaczyna śpiewać fałszywym głosem hymn hitlerowskich bojówek SA. Taksówkarza zamurowało. Patrzy na Staszka i na mnie i mówi po niemiecku – «Panowie, tego nie wolno śpiewać». A Staszek – również po niemiecku – «Mnie wolno!»”.
Coraz chętniej w „wiedeńskim okresie życia” podejmuje Lem aktualne tematy polityczne. Nawiązuje współpracę z paryską „Kulturą”, ale – w obawie przed represjami – wybiera pseudonim: „P.Znawca”. Powoli polityka zajmuje centralne miejsce w jego korespondencji. W jednym z artykułów dowodzi, że bez „żydofobii” Hitlerowi nie udałoby się skonstruować przekonującego obrazu wroga, podkreślając jego znaczenie dla wszystkich systemów totalitarnych. Nie bez goryczy pisze o Polsce: „Jama, do której leci kraj, jest głębsza niż w niektórych zaborach była w epoce rozbiorów”.
Tu też powstaje ostatnia powieść Fiasko – jak zauważa Jerzy Jarzębski – „chyba najbardziej ponura powieść Lema”. Nic dziwnego: „Nerwy nasze są takie, że czytamy tu tylko «Tygodnik Powszechny». Co piszą organy bandytów, nie wiemy” – skarży się Lem w wiedeńskich listach. Autor Solaris wraca do lektury poematów mistycznych Słowackiego i Dziadów Mickiewicza, w których dostrzega… „potworną aktualność”. Zachwyca się Imieniem róży Umberta Eco i prozą Izaaca Singera.
Lem decyduje się na powrót do Krakowa dopiero po „pierestrojce” Gorbaczowa. Jakby odrodzony, po raz kolejny usiłuje uwierzyć, że działania na rzecz reformy systemu mają sens. Angażuje się w akcje „Solidarności”, otwarcie zabiera głos w sprawach publicznych, zabiega o reaktywowanie PEN Clubu, co nie umyka funkcjonariuszom bezpieki. Wygrana „Solidarności” natchnęła Lema nadzieją. „Staszek, dotychczas czarny pesymista, teraz jest dobrej myśli” – pisze Jan Józef Szczepański. Lem wpłaca darowizny na kampanię wyborczą Mazowieckiego, a w 1990 roku przystępuje do jego komitetu wyborczego. Podobnie jak jego ojciec Samuel Lehm wykorzystuje swoje zasoby finansowe do wspierania rozmaitych akcji społecznych. W jednym z niepublikowanych wywiadów przyznaje zresztą, że jeszcze w Wiedniu przekazywał, bez rozgłosu, datki dla objętych cenzurą pisarzy.
„Nadzieje Lema na świetlaną przyszłość młodej demokracji szybko jednak przygasły” – zauważa Gajewska. „Sześć lat spędziłem w Wiedniu, do świtu «pierestrojki» i były to koszmarne lata (moich chorób, operacji, obaw żony, że zostanie sama na obczyźnie […], a teraz obrzydlistwo tej Rzeczpospolitej jak obuchem po głowie […]”. „Nie mógł znieść – pisze Gajewska – że szybko po zmianie ustrojowej następuje polityczny zwrot w stronę skrajnej prawicy, którą nazywał, po prostu, faszystowską. Zwracał uwagę na chciwość władzy, na rażące zachowania polityków, skandale obyczajowe”. Krytykował otwarcie Jana Pawła
Przeszłość znów dała się Lemowi we znaki. „Strategie oscylujące między powrotami do żydowskiego pochodzenia, asymilacją i zaparciem się go rzutowały na rozwój kariery artystycznej w powojennej Polsce, z czego […] Lem zdawał sobie sprawę” – pisze Agnieszka Gajewska, dodając, że w jednym z esejów z 1992 roku wyznawał: „Być Polakiem to jest wyrok losu, na jaki żadnego wpływu nie mam, i nie czuję się uwięziony w polskości. Niektórzy ludzie, pisarze zwłaszcza, język uważają za właściwą ojczyznę. Ten język sam nie wystarcza wszakże, on jest jak ryba, która bez społecznej wody ginie”. Redakcja „Tygodnika Powszechnego” opatrzyła wspomnianą wypowiedź Lema reprodukcją obrazu Jana Matejki Stańczyk.
[…]
[Ciąg dalszy w numerze.]