06/2024

Wojciech Kudyba

Leszek i Eleanor Rigby

Są na tym zdjęciu obok siebie. Ono nie jest z papieru, zrobiłem je w mojej głowie dawno temu, więc ich sylwetki są rozmazane, a ich bytowy status – niepewny. Ona jest bardzo stara (tak właśnie opisał ją Paul McCartney), a Leszek jest młody, siedem lat młodszy od Paula, stoi obok niej i chyba obejmuje ją ramieniem, być może nawet sam o tym nie wie, bo wygląda na zaskoczonego, zawsze jest się zaskoczonym, kiedy pomyśli się o tych wszystkich samotnych ludziach – skąd oni są. All the lonely people / Where do they all come from? – tak zaczynał się refren tej piosenki The Beatles.

Więc widzę to zdjęcie i widzę też to, jak je robię, chyba w siedemdziesiątym dziewiątym, może John Lennon nagrywał już wtedy pierwsze kawałki do Double fantasy, a w Tyszowcach nic jeszcze o tym nie wiedzieliśmy, w Tyszowcach cofnęliśmy czas o dekadę, bo właśnie mieliśmy czternaście lat i w małym pokoju Piotrka, a może Wojtka graliśmy we trzech From me to you, GirlHey Jude, marząc o lepszym wzmacniaczu… Tak. To musiało być w siedemdziesiątym dziewiątym, ponieważ moja siostra skończyła studia. Zjechała do domu z całym dobytkiem, złożyła go na strychu, czasem tam buszowałem w stertach książek i czasopism, aż któregoś wakacyjnego popołudnia wygrzebałem roczniki „Nowego Wyrazu”, nagle natrafiłem na artykuł o piosenkach The Beatles i czas stanął w miejscu, tak że przesiedziałem wtedy na tym strychu kilka dni, tak przynajmniej mi się wydawało. Ach, cóż to było za olśnienie – ten tekst o ich życiu, o ich piosenkach! Facet, który tak pisał, musiał być bardzo blisko nich – blisko Paula McCartneya, blisko Eleanor Rigby – musiał ich znać osobiście, nagle pstryknęła mi w głowie migawka i oko zrobiło pamiątkowe zdjęcie, a ja na zawsze zapamiętałem sobie personalia autora, potem podawałem je kumplom, jakbym zdradzał im tajemnicze zaklęcie: Leszek Bugajski.

Więc gdyby ktoś mnie wtedy zapytał, czy wolałbym spotkać się z Paulem McCartneyem, czy z Leszkiem Bugajskim, to na pewno powiedziałbym, że z tym drugim, bo on był gwiazdą z krwi i kości, a The Beatles byli dla mnie wtedy istotami złożonymi z muzyki i czystej pneumy. Parę lat później jechałem z Piotrkiem na Torwar na koncert Budgie, nie wiem czemu wydawało mi się, że spotkamy tam Leszka Bugajskiego, że będzie skakał obok nas, machając podkoszulkiem, supportem był przecież Easy Rider, a on tak jakoś nam się kojarzył: jako samotny jeździec. Może zresztą kojarzył się tak tylko mnie, może tylko ja miałem taką chwilę słabości – któregoś dnia pomyślałem, że być może nie zostanę gwiazdą rocka, lecz zaczepię się w jakiejś redakcji i będę pisać o rockmenach lub rockowych piosenkach, że zostanę uczniem Leszka Bugajskiego, przecież pisanie o tekstach takich jak Eleanor Rigby też może nadać życiu jakiś sens…

All the lonely people / Where do they all come from? Tak, w tamtym artykule największe wrażenia zrobił na mnie tekst Eleanor Rigby. Leszek przetłumaczył go tak, że dało się go śpiewać, wiec śpiewałem go chyba od razu na tym strychu, a potem jeszcze w domu, przeklinając w duchu George’a Martina, że dołączył do aranżacji partie smyczkowe, których na gitarze nijak nie dało się zagrać. Eleanor Rigby zmarła w kościele, ale nie to wbijało się w pamięć i nawet nie to, że nikt nie przyszedł na jej pogrzeb. Najbardziej zapadło mi w serce to, co wybrzmiewa na samym końcu, ta fraza, która w tłumaczeniu Leszka brzmi: „Pastor McKenzie / zmówił modlitwę i odszedł strzepując pył z rąk / kto zbawi ją?”. W 1984 roku poszedłem na studia, zacząłem śpiewać w chórze akademickim i szybko zapomniałem o The Beatles, o Leszku Bugajskim też być może bym zapomniał, choć jego książka o Beatlesach stała się w połowie lat osiemdziesiątych XX wieku trudnym do zdobycia bestsellerem. Jeśli nie zapomniałem ani o nim, ani o Eleanor Rigby, to stało się tak najprawdopodobniej dlatego, że tego pytania po prostu nie potrafię zapomnieć, to jest silniejsze ode mnie, ono wraca do mnie i będzie jeszcze długo wracało, będzie do mnie wracało aż do śmierci. Kiedy w 2020 roku zacząłem pracować w „Twórczości”, od razu opowiedziałem mu o tamtej iluminacji na strychu, od razu też jakoś się zakumplowaliśmy; mówiłem mu, że ma w moim młodzieńczym panteonie ważne miejsce – tuż obok Eleanor Rigby – i że to jemu zawdzięczam inicjację w arkana krytyki literackiej, ale o tym zdaniu jakoś nie potrafiłem… Nie miałem na to słów. W jednym z maili, jakie wymienialiśmy podczas pandemii, obiecałem mu, że kiedyś o tym napiszę.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.