Wracam często do ostatniej Pana książki [Dziennik podróży na Ocolorę – medytacje], w której niesłychane mnóstwo niezwykle pożywnych intelektualnie i duchowo refleksji. Pański mądry sceptycyzm (także w stosunku do języka) bardzo mi odpowiada także dlatego, że jest otwarty na Nieznane („Trzecie”).
Nie wiem, może już to mówiłem Panu, Pańskie filozofowanie tym różni się od filozofowania profesorów filozofii, że jest autentyczne. To znaczy, Pan żyje na co dzień problemami filozoficznymi. One towarzyszą Panu we wszystkich codziennych zajęciach – jak basso continuo. Takie ich traktowanie przywołuje na myśl zenistyczne koany, o których mówi się, że trzeba je gryźć tak długo, aż ząb, którym się je gryzie, sam wypadnie.
Takim koanem jest dla mnie jest Pańskie „wielkie stwierdzenie” (sanskr. maharakya) nec unum nec nullum. Czy Pańskie poszukiwanie tertium jest poszukiwaniem „złotego środka”, którego osiągnięcie było celem zarówno Arystotelesa, jak i Buddy? Byłoby więc owym „środkiem”, który pozostaje w ekwidystansie do obu tych skrajności unum i nullum? W sziwaizmie kaszmirskim istnieje medytacja nad „środkiem” (madhya), o której jeden z komentatorów pisze: „Przez rozwinięcie środka osiąga się błogość świadomości”.
Na tę Pańską „wielką formułę” można także spojrzeć jak na propozycję wyjścia poza Wschód (siunyata) i Zachód (pleroma) i łącząc ze sobą te dwie duchowe hemisfery, pomarzyć o ich syntezie – nowej, całościowej wizji rzeczywistości. Nie wystarczy już bowiem paradygmat ani transcendencji, ani immanencji – traktowane oddzielnie. To „trzecie” musi być więc tym, co wykracza zarówno poza dualizm, jak i monizm. Rzeczone dwa projekty (zachodni i wschodni) nie są w stanie (w pojedynkę) sprostać wyzwaniom, przed jakimi stanęła dziś ludzkość. Według zachodniego projektu doskonałość polega na tym, by być całkowicie, „doskonale” (perfectum), aż do ostateczności, bogatym. Ta doskonałość jest symbolizowana przez doskonałą, skończoną kulę. Idea ta ciągnie się od wizji Starego Testamentu, przez symbol góry, aż do nauki o pełni Chrystusa św. Pawła. W Indiach idea doskonałości jest symbolizowana przez punkt, który nie ma żadnych wymiarów, a więc jest nieskończony. Doskonałość nie polega tu na pełni istnienia, nie na stawaniu się tym, co (jeszcze) nie istnieje, lecz na przestawaniu być tym, czym się (jeszcze) jest. Doskonałość polega więc na opróżnieniu (ogołoceniu). Dominująca jest tu idea pustki, wu, nie-myślenia (wu-hsia). To, co pożywne i wzniosłe, znajduje się tu w prostocie, uproszczeniu, „wyzbyciu się”.
Można jeszcze spojrzeć na Pańskie nec nec jak na coś, co po prostu trafnie opisuje status ontologiczny ludzkiej egzystencji (i całego stworzonego bytu) w tej „krainie niepodobieństwa”. Już samo słowo existentia jest wymowne. U Eckharta czytamy: hoc enim ipsum nomen existetnia quasi extrastancia indicat, „właśnie to słowo existentia oznacza coś takiego jak wystawanie”. Dla Ryszarda od św. Wiktora existere oznacza exaliquo esse habere, „mieć byt od kogoś innego”.
Rzeczywiście, nasze życie jest rozpięte miedzy nec unum i nec nullum. Średniowieczni pisarze chrześcijańscy mieli jasną świadomość, że człowiek nie jest ani bogiem, ani nicością; ani aniołem, ani demonem; ani niebem, ani ziemią. Jest on medium saeculum, środkowym wiekiem, istotą średniowieczną. Zamieszkuje tym samym sferę pośrednią (gr. metaxu, sanskr. antariksa) – inter Deum et nihil (jak to ujął Mikołaj z Kuzy).
Wracając do Pańskiej formuły, czy nie można by przyjąć jej bardziej dynamicznej wersji, to znaczy założyć, że to wszystko, cała odyseja bytu, znajduje się w drodze do Pełni? Że to nullum jest rezerwuarem nieskończonych możliwości, jak pustka kwantowa, która jest pełna potencji materii. Dla buddyzmu zen to właśnie pustka jest owym „środkiem” między bytem i niebytem, czymś, co transcenduje i przezwycięża oba te ekstrema. Z punktu widzenia pustki (choć nie jest ona żadnym punktem widzenia) nie jest właściwe ani stwierdzenie, że rzeczy istnieją, ani stwierdzenie, że one nie istnieją. Czy bez idei Absolutu (rozumianego osobowo, jak i nieosobowo) można zrozumieć to nasze dojmujace odczucie niepełni – owo towarzyszące naszej egzystencji uczucie niezadowolenia z istniejacego status quo? Skąd w pustce to niezadowolenie, które sprawia, że szuka ona „niemożliwej sytości”? Czy da się człowieka uleczyć z jego tęsknoty za Absolutem; czy takie uleczenie nie równałoby się jego unicestwieniu?
Czyż nie ma racji Raimon Panikkar, który mówi, że przeznaczeniem naszego bytu jest uczestnictwo w boskiej Pełni. Pewien starożytny indyjski tekst mówi: „Z niebytu prowadź mnie do bytu, z ciemności prowadź mnie do światła”. Pustka buddyjska (i w innych systemach indyjskich) nie jest tylko statycznym niebytem. Jest ona dynamiczna, wibrująca; zawiera obydwa te aspekty. „Także wewnątrz najwyższej jedności – pisze Panikkar – musi istnieć coś w rodzaju dynamiki, pewna forma pluralności”.
Skąd w nas ten głód pełni? Skąd to tkwiące w naszej egzystencji niezadowolenie, to nastawienie na więcej, na całość, na… zbawienie? Wypada tu przywołać nieśmiertelne słowa św. Augustyna: „Stworzyłeś nas bowiem jako skierowanych ku Tobie i niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie”. Warto także na zakończenie przytoczyć wiersz japońskiego poety:
Czy jest rzeczywisty? Mów?
Ani rzeczywisty,
ani także snem, jeżeli wiem:
Czymś i Niczym, jednocześnie.
Napisałem to trochę po to, aby jednak skłonić Pana do dookreślenia owego „domysłu ontologicznego” zasygnalizowanego łacińską formułą nec nec. Dookreślić bardziej w języku dyskursywno-pojęciowym – bez „literackiej otoczki”. Myślę, że warto w to „jądro gorejące” Pańskiego myślenia wejść trochę głębiej. […]
Drogi Panie Rajmundzie, ma Pan rację, że doskwiera nam do bólu poczucie nie-pełni. „Piętnem tego globu niedostatek” (Cyprian Kamil Norwid). Choć inny poeta mówi co innego: „Między wyciągniętą ręką a owocem z drzewa śpi szczęście” (Leopold Staff). A więc spoczywa ono w niedo‑pełnieniu. Jako mieszkańcy regio dissimulitidinis wiemy, że nasza tęsknota za pełnią, za byciem całym, nie będzie w niej nigdy w pełni zaspokojona; że nieprzeparta tęsknota za nią (za Absolutem) będzie towarzyszyć naszej egzystencji do końca. Wiedziano o tym w średniowieczu, mówiono bowiem o człowieku jako capax Dei, nie zapominając także o tym, że w ten sam sposób Bóg jest capax homini. Cudowne odwrócenie – powiedziałby św. Maksym Wyznawca. Teotropizm człowieka i homotropizm Boga. Nie-pełnia poszukująca Pełni i Pełnia niezadowolona z siebie; Absolutne teskniące za swoim relatywnym. Absolutne, którego serce będzie niespokojne, dopóki nie stanie się „wszystkim we wszystkim” (panta en passim).
Żeby nie utknąć na mieliznach jałowej „zabawy dialektycznej” pojęciami, należałoby skoncentrować się teraz na poszukiwaniu owego tertium, o którym Pan pisze tak frapująco. Pragnąłbym, by ta uwaga stała się dla Pana impulsem do kontynuowania Pańskiego „dziennika tajemnego” i tym samym inspirowała nas w naszym dialogu.
Serdecznie pozdrawiam
Fryderyk Hunia
Tyniec 4.11.21