Kolejny fragment korespondencji Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów podawany do druku, z lat 1949−1950, liczy trzydzieści listów. Listy pisane były w Palermo, Lille, Paryżu, Sandomierzu, Stawisku, Ustce i Katowicach. Podróże Iwaszkiewicza w tym okresie związane były z Festiwalem Międzynarodowego Towarzystwa Muzyki Współczesnej oraz jego zaangażowaniem w prace Komitetu Obrońców Pokoju, Anny – z rokrocznym wypoczynkiem nad morzem w ukochanej Ustce. Obok spraw prywatnych autorów i ich najbliższych listy stanowią odbicie życia literackiego, sytuacji w kraju i Europie i jej oceny przez oboje korespondentów.
W listach nie dokonano żadnych skrótów; ingerencja edytorki w tekst ograniczyła się do uwspółcześnienia ortografii i interpunkcji, drobnych uzupełnień i poprawek zaznaczonych nawiasami kwadratowymi; fragmenty tego wymagające opatrzono przypisami.
Cała korespondencja Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów z lat 1944−1979, przechowywana w Muzeum w Stawisku, licząca 1556 kart, przygotowywana jest do druku. Pani Marii Iwaszkiewicz-Wojdowskiej serdecznie dziękuję za wyrażenie zgody na druk listów.
Ewa Cieślak
4.
Palermo, 12 IV 49
Moja najmilsza i najdroższa!
Mam wrażenie, że nie doceniacie faktu, jak i ja nie doceniałem, że dwaj młodzi ludzie trzydzieści lat temu, aby odgrodzić się od „przykrych” wypadków, które ich otaczały, nad morzem w gorący dzień wymyślili sobie piekielnie trudne i skomplikowane przedstawienie z muzyką, tańcami, dziejące się na Sycylii, bo Sycylia wydawała im się wtedy czymś niedostępnym i najpiękniejszym na świecie – i oto po trzydziestu latach na tejże samej Sycylii setki ludzi wyłazi ze skóry, aby zrealizować to przedstawienie, znaleźć dla niego jakąś formę i bardzo się z tym biedzi. I jeden z owych młodych ludzi z Odessy asystuje przy tym wszystkim. Możesz sobie wyobrazić, jakie obrazy przeszłości wstają pod wpływem tej akcji i tej muzyki, ilu ludzi żywych i umarłych – zwłaszcza zmarłych – przypomina się i jak bardzo czuję się niegodny tego wielkiego szczęścia, jakie mi przypadło w udziale. Pomijam, że przedstawienie będzie raczej improwizacją, tenor dzisiaj przyjechał dopiero i miał pierwszą próbę, Mierzejewski i Horowicz1 są bez autorytetu i codziennie pracują dosłownie cały dzień (próby trwają do 12-ej w nocy) – nie wiem, jak to wyjdzie – pierwsze przedstawienie (z radiem na Włochy, Francję i Polskę) jest już w Wielką Sobotę, to znaczy za trzy dni, dekoracje i kostiumy nie gotowe i dzisiaj była pierwsza pełna próba! Potem jest jeszcze jedno przedstawienie dla publiczności, a w piątek 22 inauguracja festiwalu, który się zapowiada wspaniale, tak bym chciał, żeby dziewczynki choć na parę dni tego festiwalu tu przyjechały, projekty są wspaniałe, ale oczywiście jak to u Włochów i na dobitkę jeszcze na Sycylii, nic nie gotowe. Bardzo mi śmiesznie w tym Palermo (oczywiście chłód – 4 razy jestem na Sycylii i zawsze marznę) – to nie tylko tu byłem 4 razy, ale jeszcze raz podróżowałem po Sycylii, gdy pisałem Powrót Prozerpiny − i wyobraź sobie, że to prawdziwe Palermo jest tak zupełnie inne od tego, które opisywałem, i w nastroju, i w szczegółach − zresztą w tej chwili z innej strony i po jedenastu latach widziane. Dzwony w tej chwili dzwonią „dzwony sycylijskie” – i tak się wydaje spokojnie, póki śpi Etna i póki inne wulkany drzemią. „Dzwony w Palermo” – dobry tytuł do poematu – a chciałem w zeszłym roku napisać wiersz „Kopenhaskie dzwony”; zabawne jak się zawsze uzupełniają i współbrzmią te dwa kraje: Dania i Włochy. Bardzo mnie poruszyło to przeczytanie Paustowskiego 2, widzę, że byłem zbyt niesprawiedliwy dla Kijowa i dla mojej młodości i że to wszystko zbyt prędko zapomniałem, niewdzięcznie zapomniałem.
13 kwietnia
Nowy pasztet dzisiaj: depesza z Ambasady, żeby przyjechać do Rzymu na uroczystości chopinowskie 26 kwietnia, to znaczy, nie byłbym tutaj do końca festiwalu i nie widział i nie słyszał najładniejszych rzeczy, no, ale trudno, trzeba będzie się zgodzić, zawsze lepiej, jak mnie oni potrzebują, aniżeli ja ich. Dzisiaj spędziłem dzień dość luźno, to znaczy mało byłem w teatrze, trochę się kiszki gotują człowiekowi, kiedy się widzi, jak oni improwizują tak piekielnie trudne i kosztowne przedstawienie, same dekoracje kosztowały milion lirów, a wszyscy śpiewacy sprowadzeni z daleka, diakonissa na zaśpiewanie 4 taktów sprowadzona z Mediolanu. Popołudnie spędziłem dziś w Monreale, to zawsze jest wielkie przeżycie, były jakieś jutrznie w tej cudownej katedrze, świeżo teraz odnowionej. Dzwony tu dzwonią w wielkim tygodniu jak w Rosji, ale wciąż zimno i nic nie kwitnie, glicynie ledwo się otwierają i bardzo nędzne, róż prawie nie ma ani pomarańcz – jakaś dziwna wiosna wszędzie. Gdyśmy lecieli, widzieliśmy Etnę białą jak czepiec, ale i inne góry tutaj niedaleko pokryte śniegiem. Widocznie muszę marznąć w Palermo, strasznie żałowałem w ogóle, i w Pradze, i w Mediolanie, że nie wziąłem mojego pledu. Jutro popróbuję jechać do Cefalù, bo pojutrze obawiam się, że będzie padał deszcz. W sobotę premiera lokalna, zresztą nadawana przez radio, w środę jedno przedstawienie, a w piątek (22.) inauguracja festiwalu, już z wszystkimi gośćmi zagranicznymi. Czy nie wiecie, czy Panufnik
3 jedzie? Byłoby miło, gdyby się tu zjawił, oczywiście bez pani Kowalskiej. Strasznie jestem zdenerwowany, co z dziewczynkami i ich przyjazdem, tylko o tym myślę i nie mogę się skupić. A chciałbym trochę popisać, skoro mam dobre pióro i dobry „atramęt”. Dziś list do Ciebie rzuciłem w jakieś coś bardzo podejrzanego i nie wiem, czy dojdzie – ten już rzucę przy biurze turystycznym, gdzie Anglicy i Amerykanie rzucają, może to będzie pewniejsze, choć na tej wyspie nigdy nic nie wiadomo. Bardzo przypomina się Brazylia. Do Rzymu wysłałem 20.000 lirów dla dziewczynek, na początek powinno im starczyć.
Błagam o wiadomości, strasznie mi tu samotnie i smutno, ale mam wrażenie, że „pożytecznie”.
Całuję cię i ściskam po tysiąc razy i bardzo czule.
Jarosław
Załączam list do Stefcia
4 i Gucia [Augusta Iwańskiego], odeślij pod adresem Stefcia, bo nigdy nie pamiętam, gdzie mieszka.
Nie masz pojęcia, co za rozkosz pisać dobrym piórem i dobrym atramentem, dopiero teraz widzę, jak się strasznie męczyłem ostatnio pisaniem tym moim potwornym inkaustem.
[Dopisek nad listem:]
Kotów w Palermie [!] co niemiara, ale wszystkie bardzo nieszczęśliwe!
5.
15 IV 49 Palermo
75 lat od ślubu rodziców
Moja najmilsza!
W dalszym ciągu jestem bez wiadomości od Was, dosyć mnie to denerwuje, ale jestem cały przeniknięty muzyką Rogera i całym tym przedstawieniem, że mało myślę o innych rzeczach. Te włoszyska 5 śpiewają cudownie, Pasterza śpiewa zupełnie narwany tenorek 6, który uczy się po 10 oper rocznie, spóźnił się 3 dni na próby i śpiewał z orkiestrą od razu cały pierwszy akt. Mierzejewski mówi − Tak, ale pomylił się dwa razy! Ja mówię – To geniusz, omylił się tylko dwa razy. Pomyśl sobie, co to za muzykalność. Wczoraj była pierwszy raz próba całości, jeszcze bez kostiumów i niecałymi dekoracjami Guttusa 7, coś wspaniałego swoją prostotą, zwłaszcza w drugim akcie. Są tylko malowane na płótnie, nie plastyczne, jak tu jest we zwyczaju, ale może to właśnie nadaje im lekkości. Muzyka przepiękna swoją drogą, a pierwszy akt to arcydzieło zwartości i kompozycji.
Wczoraj byłem w Cefalù na odwiedzinach najświętszego sakramentu i chociaż przyjechałem koło 1-ej w południe, zastałem jeszcze znudzone i gadające ze sobą jak uczniaki w szkole seminaryjnej w prezbiterium, a biskupa za szklanymi oknami w małej kapliczce myjącego nogi starcom. Pierwszy raz widziałem tę ceremonię, rzeczywiście bardzo dziwną, księża potem wkładają tym starcom buty i sznurują je; starcy wybrani z rybaków i żebraków bardzo zabawni, grubi, pół rozczuleni i pół rozśmieszeni. Widziałem jeszcze coś w Cefalù, o czym ci opowiem, nie zapomnij tylko przypomnieć. Sama katedra przewspaniała, ale wnętrze nie to, co Monreale, może mozaiki nawet ładniejsze tutaj, ale nie ma tego wrażenia całości, tak wzruszającego w Monreale. Bardzo już jestem przesycony turystycznym estetyzmem, myślę, że to ostatnia moja podróż „estetyzująca” – potem już tylko do Paryża albo do Moskwy. Gdyby jeszcze teraz zagrano Maskaradę w Moskwie, a Lato w Nohant w Paryżu 8, wszystko byłoby w porządku. Zrozpaczony jestem, bo wczoraj cały rękaw mojej jasnej kurtki wymazałem o czarną dekorację Guttusa, chciałem to wyczyścić, ale się rozmazało – i tak już muszę chodzić do końca podróży. Bardzo mnie to zmartwiło. Żywię się sokiem cytrynowym (30 l[irów] kilo) i pomarańczami, myślę, że schudnę przy takim reżimie, ale czuję się b. dobrze, głuchota, którą miałem potworną, powoli przechodzi. Idę teraz do willi Sicilia i do ogrodu botanicznego, zobaczyć, czy bugenwilla tak kwitnie jak u mnie i czy są nad nią pszczoły, o czym marzył stary Hryniewiecki 9. Na podwórku masa dzieci, co mi przypomina nasze. Pierwszy raz tęsknię do wnuków.
17 IV. Pierwszy dzień Wielkanocy
Nawet mi się nie chce pisać do Was, tacy podli zawsze, żebym ani depeszy, ani słówka, ani nic z domu na święta nie miał, to naprawdę już na to nie zasłużyłem! Wciąż się nie mogę przyzwyczaić do waszej obojętności i wciąż mam jakieś złudzenia i wymagania. Do śmierci już widocznie zostanę taki naiwny. Tutaj bardzo się ociepliło na święta, piękna pogoda, niebo jak bławatek, a morze jak farbka. Wczoraj przedstawienie
Rogera, nad którym pracowaliśmy tak bardzo, od rana do nocy, nie odbyło się z powodu chrypki barytona, najbardziej mi szkoda, że miało być nadawane na Polskę, i wszystko odwołali w ostatniej chwili. Zdaje mi się, że to więcej brak publiczności niż chrypka barytona, a może i interwencja po cichu kościoła, aby tak „bluźnierczej” rzeczy nie dawać w Wielką Sobotę. Wczoraj byłem na bardzo wzruszającym „soborowym” ślubie w Martoranii. Co za obyczaje! Śluby w Wielką Sobotę! Widziałem zresztą kilka, tak jak pogrzeb dzisiaj! Potem byłem na mszy w kościele św. Katarzyny, to dopiero efekty na Gloria! Światła wszystkie zapalają się i wielka nowa zasłona, która dzieli prezbiterium, spada nagle jak cudem zerwana. Siostry na chórze za kratą śpiewały tak słodko, cichutko, nieuczenie i nieziemskimi głosami, że aż się w sercu coś przewracało. Za to dziś na mszy pontyfikalnej w katedrze, odprawianej przez kardynała-arcybiskupa, szalone „szyki” i wszystko wymusztrowane pod igiełkę. Arcybiskup podobny do Kazia Wyki i miał kazanie gorsze od księdza Barańskiego
10.
C’est tout 11. Żadnych wieści, ewenementów, listów, znajomości. Mierzejewski i Horowicz dwa dupki żołędne. Miałem tylko serdeczny list od Jurka Lisowskiego – on jednak zawsze jednakowy.
Całuję Cię bardzo mocno, dzieci, wnuki, domowników ściskam, siostry całuję.
Jarosław
18 IV. [
Comme]
toujours sans nouvelles 12. Zachowanie Mierzejewskiego i Horowicza nieprawdopodobne!
Na głównej ulicy przy kościele, jak dużo tutaj, na ścianie kaplica z umęczonym Chrystusem. Ma ona neonowy napis „Ecce Homo”.
Bugenwilla zmarzła! Są cztery mniejsze i rzeczywiście pszczół nad nimi nie ma.
6.
Palermo, dn. 19 IV 49
Moja droga!
Używam wszystkich sił, aby zachować się spokojnie po otrzymaniu Twojego listu
13 i nawet wziąłem odpowiednią ilość waleriany, ale mimo wszystko czuję serce w gardle, a wątrobę wywróconą na nice, otrzymałem dziś po południu twój list z 12-go. Uprzedzałem, że Palermo jest jak Brazylia i na listy liczyć nie można. Dlaczego wy tak postępujecie, jakby instytucja zwana telegrafem nie istniała? Wiem, że to drogo kosztuje, ale mnie kosztuje więcej, w stosunku do posiadanych pieniędzy, a jednak ja depeszuję, bo wiem, że się niepokoisz. Wstawiliście pomiędzy wiadomościami o pani Pogrozińskiej, o Zaorskim, o Krawczyku, o zdrowiu Maciusia
14, lakoniczne: dziewczynki wyjeżdżają w sobotę. I nic więcej! Przecież zrozum, że ja nic nie wiem, ani jak doszło do tego wyjazdu, czy mają powrotne bilety, dokąd jadą, jak jadą, czy wyjechały, skoro wyjechały w sobotę, to co się z nimi dzieje do wtorku? Zrozumże, na miłość boską, że ja też jestem człowiekiem i też mam nerwy. I jeżeli tak często wyjeżdżam z domu, to nie po to, żebyś ty mi przysyłała wiadomości o Czarusiu czy Zaorskim, ale żebym wiedział, co się dzieje z moimi córkami! Przecież to takie naturalne zadepeszować w dzień wyjazdu:
filles parties, serai Rome 15 wtedy a wtedy. Chyba rozumiesz, że w tej chwili nic mnie nie interesuje, tylko ich podróż i premiera
Rogera. Pojmuję wstręt do telefonu, ale telegrafować nie potrzebujesz sama, tylko kogoś posłać na pocztę. Jednym słowem, po przeszło tygodniowym pobycie w Palermo otrzymuję nareszcie od Ciebie list, który nic mi nie mówi. Omal się nie wściekłem, tym bardziej że jestem rozzłoszczony zachowaniem się Włochów w stosunku do mnie i moich polskich kolegów i po trzech dniach świątecznych spędzonych w zupełnej samotności w malutkim pokoiku hotelowym. Niech mi ludzie nie zazdroszczą podróży, więcej w nich jest przykrości jak przyjemności; na szczęście wiadomość o wizie francuskiej nie dotarła tu do mnie (może odmówili?), więc nie mam żadnych termezyj w sprawie wyjazdu do Paryża
16. Nie jadę i koniec! W tym przynajmniej jestem wygrany. W głowę zachodzę, co się dzieje z dziewczynkami, niepokoję się także okropnie, dlaczego nie mam żadnej wiadomości? Przy wielu rozczarowaniach, jakie przeżyłem z Józiem Zakrz[ewskim], zawsze jeszcze łudzę się wiarą w jego rozsądek, ale i on się przejął stawiskowskimi manierami. Dlaczego on nie depeszował? Jemu też tak prosta sprawa nie przyszła do głowy.
Dziś wreszcie ta premiera Króla Rogera, mam nadzieję, że pójdzie dobrze, mam olbrzymią tremę, ale myślę, że w piątek na otwarcie festiwalu będę miał jeszcze większą. Nikt się mną tu nie interesuje ani zajmuje (pomyśl – autorem Króla Rogera, Hotelu Minerwa, Powrotu Prozerpiny i przyszłej książki o Sycylii!) – oczywiście, jest mi z tym lepiej, bo mam czas na głupie włóczęgi po Palermo i pisanie nowego opowiadania, którego już mam spory kawał gotowy. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
20 IV
Jest już po premierze, a wiadomości jak nie ma, tak nie ma, jestem i rozdrażniony, i bardzo niespokojny. Jutro będę telegrafował, żeby się choć czegoś dowiedzieć.
Roger poszedł wczoraj z olbrzymim sukcesem. Pamiętam, jak Karol mówił: „wiesz, koteczku, chcę napisać coś takiego, żeby śpiewacy się wyśpiewali!” – bardzo mnie to dziwiło, kiedy słyszałem
Rogera w Warszawie, ale teraz wcale nie dziwi, rzeczywiście się wyśpiewali i mieli gdzie. Opera wydała się przejrzysta jak Mozart, a śpiewana naprawdę (nie przez Dobosza, Mossakowskiego i Stasię
17) okazała się naprawdę bardzo dobrym Szymanowskim. Było już wczoraj paru gości festiwalowych, zachwyceni. A dziś jest prasa taka, jakiej Karol może nigdy nie miał, po prostu entuzjastyczna! A pomyśl, że we Włoszech prawie go nie znano i zawsze bardzo mało ceniono, jak pisze jeden z krytyków: „raz wykonano
Fontaine d’Arethuse”
18. A teraz piszą wspaniale. Rytel
19 by się w grobie przewrócił, gdyby był już w grobie! Trochę się dostało librettu – i słusznie! Cała jego sztuczność wychodzi właśnie tutaj, gdzie można skonstatować całą różnicę pomiędzy prawdziwą Sycylią a wyimaginowaną. Poznaliśmy jakichś państwa, którzy mieszkają w willi Lucia, ona Polka, on Włoch, nawet nie wiem, jak się oni nazywają, ale forsa zdaje się ogromna. Willa Lucia i własna maszyna. Zaprosili nas dzisiaj na herbatę. Chciałbym, żeby mnie trochę powozili po Sycylii, a przynajmniej naokoło Palermo. Bardzo nas wywoływali i wychodziliśmy się kłaniać, ja w smokingu, sportowych butach i pocerowanych skarpetkach, bo czarnych nie zapakowaliście. Potem byliśmy na kolacji, a potem na dancingu, piliśmy Asti
20 i wróciliśmy do hotelu o 3-iej w nocy. Dzisiaj mnie głowa boli. Bardzo dziwne – takie wielkie wysoko artystyczne przeżycie (podczas bachanalii w drugim akcie takie dreszczyki po plecach jak mrówki) – na nasze czasy – zupełnie jak coś jeszcze sprzed tamtej wojny.
Premiero Sacré czy co? Myślę, że po tym sukcesie
Król Roger pójdzie trochę po świecie – tylko to idiotyczne libretto – dobrze, że choć takie oratoryjno-spokojne. Wczoraj byłem w Cappella Palatina, przygotowując się do
Rogera. Rozśmieszył mnie nad wejściem do Cappella Palatina medalion mozaikowy z portretem Rózi Brzozowskiej
21 jako Ferdynanda
III (przed wojną Rózi nie znałem!) – to tak zabawne podobieństwo. Dziś oczywiście nic nie robiłem i prawie nie wychodziłem z hotelu, ku wielkiemu zdumieniu służącej, która nie może zrozumieć, co ja tak długo pokój w Palermo zajmuję i czym ja się właściwie zajmuję. Moja uboga włoszczyzna nie pozwala na dokładne wytłumaczenie jej tego, a może gdybym mówił jak sam Petrarka, to i tak by nie zrozumiała. Nie rozumiem, co się dzieje z pannami, przypuszczam, że są w Rzymie, ale dlaczego nie dadzą znać? Pojutrze przyjedzie ambasador, Mateo Gliński
22, Łobaczewska
23 (czyśmy myśleli, kiedy spała u nas na okrągłej kanapce, że się spotkamy w Palermo?), Panufnik i Lutosławski, może i one z nimi przyjadą. Ale dlaczego ja nic nie wiem? Pozostawiam parę linii, to dopiszę jutro.
21 IV
Wczoraj zjawiła się Teresa. Znowu się strasznie zirytowałem, bez Marysi, bez biletów powrotnych (przecież tylko o to chodziło w komisji dewizowej!! – ludzie, ludzie, co wy wyrabiacie!), bez uprzedzenia, wysłana tutaj najfatalniej na S. najkosztowniejszą drogą (I klasą!!) przez Ambasadę. Nie spałem całą noc.
Więcej listów pisać nie będę.
Jarosław
[dopisek wzdłuż marginesu:]
Wizy francuskiej pewnie nie dostałem, by jakoś o tym głucho było. Nigdzie mnie już nie zapraszają.
Mimo wszystko szalona radość, że choć Teresa tutaj dojechała. 25 rano pojedziemy razem do Rzymu, pójdziemy razem do Berniniego24!
[Pełny tekst do przeczytania w wydaniu papierowym.]