02/2024

Stefan Napierski

Listy do Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów

Nota edytorska
Stefan Napierski urodził się 15 marca 1899 roku w Warszawie przy ulicy Foksal. Naprawdę nazywał się Stefan Marek Eiger, a „Napierski” to pseudonim literacki, przejęty prawdopodobnie od modernistycznego pisarza Antoniego Langego, który posługiwał się tym pseudonimem.

Ukończywszy stołeczne gimnazjum Konopczyńskiego, rozpoczął Eiger w 1918 roku studia polonistyczne i germanistyczne na Uniwersytecie Warszawskim. Rok wcześniej przyjął chrzest, upatrując w katolicyzmie religię najlepiej odpowiadającą jego duchowym potrzebom: pragnął wiary, która byłaby zarazem dyscypliną duchową i źródłem intelektualnej tężyzny. W 1920 roku walczył w wojnie polsko‑bolszewickiej. Po jej zakończeniu poznał Jarosława Iwaszkiewicza, który poświęcił mu dwie lakoniczne charakterystyki. Pierwsza widnieje w Książce moich wspomnień: „Mały rudy człowieczek o nieprawidłowym owalu twarzy budził u wszystkich moich przyjaciół liczne zastrzeżenia. Wybitna jego inteligencja, olbrzymia kultura przesłonione były tysiącznymi śmiesznostkami, które raziły na tle kawiarnianym. Eiger drażnił i denerwował otaczających go ludzi i zwłaszcza we wczesnej młodości trudno było uchwycić pod pokrywką wad i przywar ów rdzeń poważnej kultury, który stanowił największą wartość ludzką tego pisarza”. W innym miejscu Książki moich wspomnień czytamy, że Napierskiemu zawdzięcza Iwaszkiewicz posadę sekretarza marszałka Sejmu.

Drugą charakterystykę Napierskiego, złożoną z błahych, w gruncie rzeczy głupawych – z wyjątkiem ostatniego akapitu – anegdotek dał Iwaszkiewicz w Marginaliach: „Zdaje się nasz dom był jedynym domem, gdzie lubiano prawdziwie to rude czupiradło. Dziewczynki, moje córki, przepadały za nim.

– Możesz mi mówić wuju – mówił do koleżanki Marysi, małej Świerczewskiej, której matka była Natanson z domu. Nie była tym bynajmniej zachwycona.

Gdy mieszkał u nas, udawał, że nic nie je, niczego nie potrzebuje. Potem szedł do kucharki, naszej starej Pawłowej:

– Gosposiu, gosposiu, proszę mi ugotować dwa albo trzy jajka – powiadał.

– To już lepiej trzy – mówiła Pawłowa.

Gdy mieszkał u mnie w Brukseli, Władek, mój szofer i służący, powiadał:

– Pan Eiger to taki nieporządek zostawia po sobie, gorzej niż pan Szymanowski.

Ustąpiłem mu kiedyś mój sypialny pokój: w ciągu nocy przetłumaczył pięć wierszy Rilkego.

Bardzo się niepokoił przez ostatni rok życia, jak ptak przed odlotem. Podobno na Pawiaku uspokoił się zupełnie: stało się. Do końca zachowywał się znakomicie”.

Po koniec lat siedemdziesiątych XX wieku Paweł Hertz usiłował nakłonić Iwaszkiewicza do napisania obszernego wspomnienia o Napierskim, ale prośba nie została spełniona.

Rzecz dla mnie dziwna: tylu o Napierskim pisało – i Jerzy Andrzejewski, i Paweł Hertz, i Karol Irzykowski, i Jarosław Iwaszkiewicz, i Czesław Miłosz, i Seweryn Pollak, i Tymon Terlecki – a najtrafniej ujął jego los niegdysiejszy szermierz socrealizmu Adam Ważyk. Gdyby iść za jego sugestią, można by prezentowany materiał zatytułować: Napierski, czyli niezgłębione nieszczęście niewinności. Ten widmowy tytuł zyska na jasności, gdy czytelnik dotrze do ostatniego listu i do końcowych przypisów. Bo nie miejsce tutaj na choćby zarys biografii Marka Eigera, muszą nam na razie wystarczyć te listy, przechowywane w archiwum Muzeum w Stawisku, i dołączone do nich komentarze – składające się na przejmujący dokument ludzkiego życia.


Robert Papieski


[…]

6.

Warszawa, 27/XI 32. Rakowiecka 7

Kochany Jarosławie,
dziękuję za pamięć o mnie. Odpisuję dopiero dzisiaj, bo ostatni tydzień spędziłem w łóżku, chory na grypę, jak zresztą wszyscy, bo panuje ona epidemicznie („nagminnie”), pisze prasa jak Niemcy podczas wojny, którym nie wolno było wymawiać słów cudzoziemskich, a my powolutku dochodzimy do podobnego ogłupienia. Kazałem Ci przesłać Teokryta i przyjmij go, proszę, w upominku, bo jest to drugi egzemplarz, który wyszukałem. Są tam wielkie piękności.

Jeśli chodzi o warszawskie stosuneczki, wiadomości etc., to godzę się całkowicie. Są to kochani nasi troglodyci. Ja jeszcze próbuję paktować, jak chytry Ulisses, ale do czasu. To jest nie żałosne, to tylko śmieszne. Zresztą, prawie zupełnie wyszedłem z plotek, o ile pominąć Stasia Balińskiego1, którego do nich zachęcam ze względów kuracyjnych. Bo inaczej biedaczysko zanudziłby się w ministerstwie.

Chętnie odwiedziłbym Was na wiosnę, o ile do tego czasu cicho nie umrę. Chociaż właśnie tacy „Łazarze” jak Heine2 (bez proportions gardées3) żyją długo. Mam reumatyzm, chorą wątrobę, chorą krtań etc. Wobec tego urządziłem coś w rodzaju klasztoru grafomana. Wydaję książeczkę sporą Obrazy z podróży4. Wkrótce Ci prześlę. Chyba jest tam trochę pięknych rzeczy. Poza tym mam dwa grube tomy Od Baudelaire’a do nadrealistów5. Szukam beznadziejnie wydawcy. I piszę trzecią rzecz na kilkaset stron: coś między Brzozowskim, Nietzschem a… Napierskim6. Bardzo ciekaw jestem Twoich nowel7. Nie znam ani jednej.

Zresztą, czuję – mówiąc szczerze – że coraz dalej odchodzę od typu twórczości – artystycznie i uczuciowo – jaki Ty reprezentujesz. Ty pragniesz prostoty, ja – rzeczy prawie niemożliwych. No, i u nas dla nikogo. W tej francuskiej książce mojej bardzo dokładnie analizuję, tzn. rozprawiam się z Cocteau8, Proustem9, Gidem10. Likwiduję ich nawet w sobie. Ich całe założenia. Wiesz, co mam na myśli. Myślę, że i Ciebie powinno to zająć. Może nawet wpłynąć?

Pierwszy raz w życiu nie mam ochoty podróżować. Nie wiem, z czego to wynika, ale na pewno nie ze zblazowania. Może z przesycenia tylko? No i z tego „wycofania się z życia”, które u mnie zawsze pociąga za sobą pisanie. Zazdroszczę tym i nie dowierzam zarazem, którzy potrafią połączyć utile dulci11.

Jeśli czego Ci zazdroszczę w obecnej sytuacji, to pogranicza Skandynawii12. Zawsze chciałem jeździć na północ i zawsze dziwnym zrządzeniem jeździłem na południe. Ale czuję na pewno, że dopiero pod stalowo‑łagodnym niebem byłbym sobą, ja, człowiek Orientu. Już w Hamburgu budziłem się do życia. Widocznie na takich „degeneratów” à la Thomas Mann południe wpływa rozkładowo. Właśnie w Twojej Julii13 tak bardzo podobała mi się jej nordyjskość – jej utajona cierpkość.

Napisz mi, proszę, słówko. Nie zrażaj się tym, że Cię ostatnio dość intensywnie obgadywałem. „Genus vatum irritable est14 (z wyjątkiem Aleksandra Wata15). Jak widzisz, robię nieudane dowcipy à la Horacy.

Pozdrawiam Cię serdecznie, Pani Hani ręce w dawnej przyjaźni całuję, a dziś szczególnie serdecznie, jako „siostrze w Prouście”16.

St. Napierski


7.

Krynica, 22/I 33

Kochany Jarosławie,
naprawdę żałuję, że już Cię nie widziałem po Twym telefonie. Mówił mi tylko Julek Sakowski17, że Cię spotkał przed wyjazdem.

Jestem tu od 10 dni i kuruję woreczek żółciowy. Znana Ci dobrze choroba, nudna i dokuczliwa. Ale miewam się już znacznie lepiej.

Kończę tu powieść – nareszcie – mam nadzieję, że ta pierwsza moja długa proza bardziej Ci się spodoba od wierszy. Twoją książkę bez przesady i komplementów uważam za najlepszą z Twoich prozaicznych. I najbardziej przejmującą. Pierwsza nowela [Panny z Wilka], czy też raczej mała powieść, zrobiona jest ze świetnym taktem artystycznym, ale dla mnie trochę zanadto Iwaszkiewiczowska. Za dużo accent personnel18, co zresztą może być tylko zaletą. Druga [Brzezina] jest rozdzierająco piękna. Coś jak atmosfera najdawniejszych rzeczy Hamsuna. Winszuję szczerze i bez zawiści.

Robię poza tym korektę mej „francuskiej” książki, długiej i zdaje się dobrej. Jest tam duże studium o Prouście, z pięciu składające się rozdziałów, które chciałbym zadedykować pani Hani i Tobie. Czy odpowiada to Państwu? Proszę, odpisz mi szybko, bo muszę wpisać19.

Pozdrawiam Cię bardzo przyjaźnie, Pani ręce, jak zawsze, serdecznie całuję


Meiger


PS Odpisz, proszę, pod adres warszawski.


8.

Warszawa, 8/XII 33

Droga Pani Haniu!
Ślicznie za pamięć o mnie dziękuję. Bardzo lubię i cenię sobie takie dowody przyjaźni. List Pani przeleżał wprawdzie dni dziesięć – ale to nie jest zwykłe lenistwo korespondencyjne z mojej strony. Natrafił na gorączkowy okres przeprowadzkowy, który niestety zmienił się u mnie w stan chroniczny od wielu tygodni. Jest to jak ślimacząca się choroba, z której niepodobna wybrnąć. Teraz docieram wreszcie do ostatnich etapów. Siedzę w hotelu, na szóstym piętrze, w ciasnym pokoiku. To niewesołe i niewygodne, bo rzeczy mam porozrzucane w różnych miejscach (zaczyna się cenić w takich razach istnienie usłużnych i lekceważonych kuzynów), a o pracy ciągłej nie ma mowy.

Matka moja20 zwinęła wczoraj ostatecznie mieszkanie i po grypie wyjechała pod Warszawę w celach kuracyjnych i wypoczynkowych. Chyba i ja za nią się wybiorę, bo dopiero za dwa tygodnie będę mógł osiąść w tej willi, którą renowują na gwałt. W tzw. „studio” moim dzień i noc palą się piecyki celem osuszenia. Taki nieszczęsny klimat ma ta nasza ojczyzna.

Aby skrócić to nieszczęsne tułanie się po Warszawie, ostatnio wyjeżdżałem do Krakowa. Fruwałem w obie strony. Wracałem podczas fatalnych warunków atmosferycznych, które wybuchły w drugiej części jazdy. Samolot obniżył się gwałtownie sponad chmur, myślałem, że to przymusowe lądowanie. Skończyło się na szukaniu drogi tuż ponad ziemią. To nieprzyjemne, bo wielki samolot trzęsie się na wszystkie strony jak łódeczka na morzu. Dopiero na lotnisku, po lądowaniu, odkryłem, w jaką lataliśmy okropną zawieję. Bo zima tu ostra od kilku dni.

Kraków jak zwykle bardzo był miły. Tam wszystkie sprawy kulturalne traktowane są tak na serio, niekiedy naiwnie, lecz z dobrą wolą, z entuzjazmem, z przejęciem. Wystawa grafiki czy spodziewana premiera – staje się zagadnieniem familijnym. Łatwiej się ludzie zżywają, chociaż depcą sobie po piętach. Każdą rzecz chcą odchuchać i są z niej dumni. Że oni też nie są gorsi.

Jasnorzewska wystawia za kilka dni nową sztukę. Z życia lotników, pełną uczuciowych konfliktów: Niebiescy zalotnicy21. Bardzo, biedactwo, przejmuje się próbami i wywiadami, które, jak twierdzi, fałszują jej słowa. Jestem ciekaw, bo nie widziałem sztuki poprzedniej22.

Nowela Lieberta24. Ta biedna kobieta prześladowana jest przez nieszczęście. Nie uzyskała chwilowo stypendium obiecanego, bo spóźniła się z terminem. Na dobitkę córeczka jej nagle zapadła na wzrok i grozi jej utracenie jednego oka: podobno na tle gruźliczym. Pomagam trochę, jak się da, ale tej podstawowej niedoli zaradzić niepodobna. Czasem w tym morzu nieszczęść nie widzę wyjścia dla jednostki, która nie potrafi zasklepić się. Przypominam sobie radę Claudela25, daną Rivière’owi26, by wstąpił niezwłocznie do tow. Wincentego à Paulo27. Właśnie przeczytałem tom Claudela, Pięć wielkich ód, pisanych w owym okresie (r. 1907)28, gdzie są rzeczy zdumiewające. Chciałbym jeden z tych wielkich poematów przetłumaczyć. Chociaż nie bardzo wiem, dla kogo…

Pamiętam o Meaulnesie29, mam go nawet z sobą w walizce. Ale muszę czekać na okres bardziej sprzyjający skupieniu i w ogóle pracy. W styczniu zamierzam go przeczytać z ołówkiem w ręku. Mam nadzieję, że coś z tego wyniknie, zwłaszcza że mam także rzadki jego zbiór utworów młodzieńczych ze wstępem biograficzno‑krytycznym Rivière’a30. Jakie to dawne już dla nas czasy – dla nas, tych ludzi, wszystkimi fibrami związanymi z tamtą właśnie atmosferą.

Cykl Światka K.31 znam. Ma mnóstwo rzadkich walorów poetyckich, lecz dla mnie jest trochę za artystowski. Jest w tym fenomenalna zdolność – i wszystkie jej ryzyka. Wszystko to nie ma przecież dostatecznego pokrycia wewnętrznego: jest to popis autora; gra przedziwnie bardzo złożony i wyrafinowany instrument – tylko brak melodii. To nie są zresztą zarzuty w stosunku do niego, tylko wobec gatunku. Na próżno namawiam go do skromności i prostoty. Nie wie, czego się chce od niego.

Zbieranie materiałów po Liebercie zbliża się do końca. Jest w tym sporo mojej pracy. Obecnie wszystkie te rzeczy ogląda Wierzyński, bo sam nie odważyłem się brać odpowiedzialności. Ma to być wydanie pełne i zbiorowe32. Naprawdę należy się to mu – ze strony nas wszystkich.

Droga Pani, bardzo przyjaźnie myślę o Was wszystkich. Marysię33 zapytuję się, jak miewa się kotek34? Dla Jarosława najlepsze pozdrowienia, dla Pani serdeczne rąk ucałowanie.

St. Napierski


9.

Warszawa, 25/II 34; Narbutta 30

Droga Pani Haniu,
to mnie wstyd, że nie odpisałem na miłe Pani życzenia noworoczne. Był to jeden z pierwszych listów (ściśle: kartek), jakie odebrałem na tym nowym mieszkaniu. Tym bardziej przejął mnie ten dowód pamięci i przyjaźni. Proszę mi też wierzyć, że milczałem przez tyle tygodni nie przez zapomnienie. Ta cała przeprowadzka była długa, zawiła i kłopotliwa, potem trzeba było instalować się, to i owo przystosowywać i zmieniać, wreszcie nadszedł okres aklimatyzacji, który u mnie zawsze się przeciąga. Teraz przywykłem już chyba do tej pięknej willi w ogrodzie, ale płaci się za to pewnymi kłopotami. Jest to daleko, dalej, niż dotychczas; wprawdzie Warszawa nie ma nic nęcącego jako miasto, ale może dla ludzi niezbyt skłonnych do wszelkich socjalności i towarzyskości – a do takich należy zarówno Pani, jak ja – pożyteczniej jest pozostawać w łatwiejszym kontakcie z otoczeniem. Więc trochę tym się gryzłem, zwłaszcza że warunki materialne popsuły się bardzo ze względu na rozwiązanie urzędowe koncernu fabryk; to także zacieśnia swobodę ruchów; wreszcie po wielu wysiłkach i kompromisach z mojej strony ostatecznie w łeb wzięły napięte zabiegi prasowe. Nie mogło to pomyślnie wpłynąć na moje usposobienie, chociaż ostatecznie machnąłem na to ręką i pracuję nadal dorywczo jak się da, ratując się lekceważeniem i humorem. Oto zespół przyczyn, dla których w tych przeciągających się tymczasowościach nie odpisywałem na słowa Kochanej Pani.

Droga Pani Haniu, zna Pani głęboką moją przyjaźń dla Pani. Przejęły mnie mocno niedobre wiadomości o Pani zdrowiu, nie chcę Pani banalnie pocieszać, ale pragnąłbym najszczerzej Panią przekonać, że nie powinna się Pani uskarżać na to cudzoziemskie otoczenie35. Kto wie, czy nie jest nawet psychicznie wyjątkowo pomyślną sytuacją móc żyć w milieu36 choćby obojętnym, z dala od ojczyzny, gdzie dzieje się tak wiele spraw, z którymi najtrudniej jest się pogodzić. Pani tęskni tutaj, bo jest Pani daleko, a każdy z nas idealizuje to sobie z dystansu. Sztywna nieruchawość i zastój kulturalny, pomimo pozorów oficjalnej ruchliwości, są tu nie mniejsze niż gdzie indziej. Większość spraw kulturalnych sprowadza się przecież u nas – wzorem, jaki obowiązuje obecnie wszędzie – do efektownych galówek. Dlatego myślę, że Pani, obdarzona tak subtelnym darem obserwacyjnym, tak wielkim wyczuciem ludzi i prądów, mogłaby czerpać wiele satysfakcji, oglądając sobie te prowincjonalnie‑duńskie stosunki. Czy nie sądzi Pani, że jest to rodzaj powieściowej pociechy?

Będąc w nieszczególnym nastroju, ciągle odkładałem lekturę Meaulnesa. Zachęcony Pani listem i pełen poczucia winy, nareszcie zagłębiłem się na nowo w tę książkę. Oczarowała mnie powtórnie z niesłychaną siłą, mało znam rzeczy o podobnej magii. Już jestem w połowie, notuję podczas czytania, z myślą o artykule. Oczywista, nie wiem, czy potrafię się jako tako wywiązać z zadania, ale w każdym razie spróbuję. Bo miłe jest mi, że Pani uważa mnie właśnie za powołanego do takiej przedmowy i chciałbym nie zawieść zaufania37. W tych dniach kończę inny rozpoczęty szkic, a potem już zacznę zestawiać materiał do Wielkiej Przygody38. Tytuł jest idealnie dobrany. Jeśli chodzi o drobne poprawki tekstu, to chętnie Pani służę, chociaż znając Pani przekłady z Prousta, jestem przekonany, że Pani co najmniej równie dobrze potrafi te rzeczy zrobić, jak ja. Raz jeszcze przeczytałem wstrząsająco‑piękne studium biograficzne o Alain‑Fournierze, drukowane jako wstęp do jego pism pośmiertnych (trochę fragmentów poetyckich i prozaicznych). Wyszło spod pióra Rivière’a. Nie znam równie głębokiego i jasnowidzącego dokumentu przyjaźni. Będę się nim posługiwał – bo, niestety, całości przełożyć niepodobna tak, jakby właściwie należało: ma przeszło 80 stronic.

Cieszę się bardzo, że Pani wykończyła tłumaczenie. To naprawdę satysfakcja głębsza dokonać takiej pracy. Nie umiem znaleźć słów, by oddać wrażenie czarnoksięstwa, tej magii wysnutej ze spraw najprostszych – tego wstrząśnienia, jakiego znów doznałem, zetknąwszy się z dziełem i z życiem autora w swej „bezwydarzeniowości” po stokroć symbolicznym. Ileż piękniejsze i silniejsze musiały być Pani emocje!

Droga Pani Haniu, jest prawie wiosenne powietrze, niebo delikatne, widne i łagodne oświetlenie. Zasyłam Pani najlepsze słowa przyjaźni. Jeśli mogę być pomocny, proszę przesłać rękopis (skopiowany) na moje ręce. Resztę, jeśli zajdzie potrzeba, omówię korespondencyjnie.

Następny list – po Pani odpowiedzi – postaram się napisać bardziej plotkarski, tzn. mniej nudziarski.

Ręce całuję

St. Napierski

[…]


[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.