01/2024

Wojciech Stanisławski

Los Babla

To nie jest łatwa ani szybka lektura – choć przecież nie ze względu na koleiny czy wyboje stylu, na uchybienia narracji, skróty czy dłużyzny: nie, autor Hrabala. Słodkiej apokalipsy potwierdza najnowszą książką swój talent biografisty. Co więcej, skoro rozszerzył go poza „czeską triadę” prac o Havlu, Hrabalu i Pavlu, można mieć tylko nadzieję, że bohaterami jego kolejnych książek będą już tylko ludzie obdarzeni w jakimś obszarze wielkością.

A jednak czytanie Babla. Człowieka bez losu postępuje powoli. Winien jest zaś temu fenomen, o którym, jako o doznaniu czysto prywatnym, a zarazem niecodziennym, krępowałbym się pisać, gdyby nie fakt, że natknąłem się – w mediach społecznościowych, w rozmowach, w pierwszych recenzjach – na podobne doświadczenie co najmniej kilkorga jeszcze czytelników.

Źródłem kłopotów z lekturą jest zaś rzecz niezbywalna w większości biografii, a już na pewno w biografii pisarza: cytaty. Nie licząc motta i wstrząsającej, otwierającej książkę sceny – oto pierwszy cytat z Babla, jaki pojawia się na stronach książki Kaczorowskiego:

Ci arystokraci Mołdawianki nosili obcisłe malinowe kamizelki, ich barki opinały rude surduty, na ich mięsistych łydkach pękała skóra barwy niebiańskiego lazuru.


Tyle – i już widać, jaką Wunderwaffe jest prozodia Babla. Nie muszą to być nawet, cytowane tak często, że stały się sygnałem szczególnego rodzaju egzaltacji, „jedwabne rzemyki przydymionych swych spojrzeń”, którymi każdego kolejnego czytelnika Armii Konnej oplata Gedali. To może być zdanie o arystokratach Mołdawianki, z którego można by wydłubywać, niczym chrząstki z czulentu, zmysłowość, ironię, hiperbole i witalizm. Po co jednak rozdłubywać, gdy mamy do czynienia z energetyczną kipielą, jakby tę migawkę z żurnala mód odesskich worow w zakonie namalował Chagall praktykujący u fowistów. To jest Babel, siła wyższa: „Gwiazdy wypełzły z chłodnego brzucha nocy”, „Na stole dymiła garbata świeca – złowrogie ognisko marzycieli”, „Granit jezdni jest czysty jak łysina trupa”, te frazy są jak brylanty rozrzucane po śniegu przez pijanego meszuge skrzypka; szczęśliwi spokojnego serca, których ta prozodia nie uderza jak oszalały dzwon, którzy nie porzucają książki Kaczorowskiego i nie biegną do półki po Historię jednego konia albo Opowiadania odeskie w przekładzie Jerzego Pomianowskiego, a jeśli są jeszcze bardziej nieszczęśliwi, to po oryginały, i czytają dzień, trzy, nieprzytomni, zaniedbując dom i obowiązek napisania recenzji. Kaczorowski pisze zdania dobre, nawet bardzo dobre, ale Babel pisał czarnym ogniem na wszystkim, co znalazło się pod jego piórem – na belach papieru z Bałachińskiego Kombinatu Papierniczo‑Celulozowego, kupowanych na pniu przez moskiewskie wydawnictwa, albo na banderolach urzędu celnego w Odessie, na odwrocie których w roku 1921 drukowano, z braku innego papieru, gazetę „Moriak”, a autor Armii Konnej notował pierwsze wersje opowiadań.

No właśnie, banderole urzędu celnego. Takich szczegółów znalazło się w książce Kaczorowskiego bez liku. Przyznawszy się raz i drugi do bezradności w obliczu chaosu sprzed stu lat, który sprawia, że nie jesteśmy dziś w stanie odtworzyć losów Babla w roku 1916, 1917, że nie wiemy dokładnie, w jakich okolicznościach wrócił z frontu sowiecko‑polskiego jesienią 1920 – biograf wynagradza to nam dziesiątkami detali: opisami mieszkań Babla, jego nerwowych marszrut, zabiegów o publikację, chaotycznego, wielotorowego życia osobistego. Nie toniemy w tej kipieli; życie Babla podzielone zostało przez Kaczorowskiego na trzy wielkie bloki, książka – na trzy części: Odessa opowiada o dzieciństwie i młodości Babla, Moskwa o drodze do sławy, Suchanowka (to podmoskiewskie więzienie, areszt i blok śledczy epoki stalinowskiej) – o jego schyłku i tragicznym końcu.

Tak zgrubny podział oczywiście nie wystarcza, w książce Kaczorowskiego przywołane są dziesiątki ścieżek i wydarzeń. Cieniują one wizerunek, co szczególnie ważne w przypadku Babla, którego losy w Polsce są nie tyle nieznane, ile zapamiętane w dużym uproszczeniu: odeski arywista, melancholijny geniusz, stalinowski sybaryta – wszystko to zaś z pointą męczeństwa, uwznioślonego przez mądrego a cynicznego Ilię Erenburga w wierszu‑epitafium o szkłach Bablowych binokli, „tych szkłach, wciąż groźnych, chociaż rozdeptanych”.

Babel opisany przez Kaczorowskiego okazuje się osobą znacznie bardziej złożoną, często wewnętrznie sprzeczną: w niejednym przypomina współczesnych celebrytów, „dusze towarzystwa”, których jowialność, przebojowość i śmiech są tylko zasłoną kryjącą głęboką, nieraz suicydalną depresję. Niezwykle ważnym rysem biografii pisarza – warunkującym jego relacje z władzami, tempo życia, ba, pisarski budżet – okazuje się najbliższa rodzina (żona, siostra i matka), przebywająca od początku lat dwudziestych minionego wieku za granicą, w Belgii i Francji. Kaczorowski tka tę biografię nićmi różnej grubości, to kreśląc w wielkim, zgrubnym zarysie panoramę polityczną Rosji Sowieckiej lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku, to skupiając się na relacjach Babla z dowódcami 6. Dywizji, w której szeregach znalazł się on podczas „kampanii polskiej” jako korespondent wojenny, ale i pracownik aparatu propagandy. Dokonuje przy tym świetnych odkryć na poziomie analizy źródeł: duże wrażenie zrobiła na mnie choćby dyssekcja opowiadania Moja pierwsza gęś, gdzie badaczowi udało się skonfrontować zapis wydarzeń na poziomie dokumentów wojskowych, not z Dziennika 1920 Babla i fragmentów jego prozy, precyzyjnie wskazując, w którym miejscu rzeczywistość została – naciągnięta? skorygowana? zmodyfikowana? – tak, by tkanka opowiadania osiągnęła doskonałość kryształu.

I chyba właśnie te ustalenia są kluczowe dla nowej biografii Babla, ważniejsze niż – fascynujące skądinąd, ale znane już specjalistom – informacje o nawiązaniu przez pisarza na początku lat 30. kontaktu z czynnymi na Zachodzie przeciwnikami Stalina, mienszewikiem Borysem Nikołajewskim i trockistą Borisem Souvarinem, którym bez złudzeń opisywał sytuację na kremlowskich szczytach. Ważniejsze nawet niż nieznany dotychczas zupełnie polski wątek w biografii Babla: jak się okazuje, w roku 1931 został on zaatakowany na łamach „Litieraturnoj Gaziety” przez należącego wówczas do najbardziej fanatycznych zwolenników bolszewizmu Brunona Jasieńskiego. Punktem wyjścia dla tych oskarżeń był zamieszczony rok wcześniej w warszawskich „Wiadomościach Literackich” felieton Aleksandra Dana, będący jakoby zapisem luźnej rozmowy z Bablem na francuskiej Riwierze… Babel zaprzeczył (mimo że w połowie lat 20. minionego wieku najpewniej spotkał się z Danem podczas podróży do Francji), dementi pisarza potwierdziły zaś i uwiarygodniły, biorąc na siebie odpowiedzialność za zmyślenie, „Wiadomości” Grydzewskiego.

To niezwykłe szczegóły – ważniejszy jest jednak zaproponowany przez Kaczorowskiego klucz do Babla. Kluczem tym, tłumaczącym też, być może, dość enigmatyczny tytuł, wzięty z wyznania pisarza („Są pisarze z losem łatwym i z losem trudnym – prawda, są jeszcze i ci bez żadnego losu. Ja zaliczam się do tych drugich” – napisał o sobie. Ale to nieprawda, Babel miał wszak swój los, tragiczny i domknięty), jest ukazanie, jak pisarz uczynił tworzywem swoich opowieści własny życiorys, myląc tropy i konfundując już na zawsze co bardziej łatwowiernych czytelników.

Oczywiście przetwarzanie doświadczeń życiowych, wplatanie ich w dzieło jest jedną ze starych jak świat tajemnic warsztatu pisarskiego. Dokonuje się to na wiele sposobów, krytycy zaś i biografowie prześcigają się w wyszukiwaniu po nowelach i poematach zamaskowanych i przetrawionych doznań dzieciństwa. Babel jednak rozegrał rzecz całą w zupełnie inny sposób: niezwykle sugestywnie, w szorstkiej i realistycznej manierze pisał prozę quasi‑autobiograficzną, tak wiarygodną, w tylu szczegółach zbieżną z rzeczywistym życiem i kondycją Izaaka Emmanuiłowicza, że powszechnie traktowano ją jako wierny zapis doświadczeń pisarza, bohatera prozy utożsamiano z Bablem. „Nie ma powodu, aby dobrze napisana historia przypominała rzeczywistość. To rzeczywistość ze wszystkich sił stara się przypominać dobrze opisaną historię” – oto bablowski pomysł na rewolucję kopernikańską w literaturze! Nie tyle pikarejsko dopisać sobie nieistniejącą rodzinę, romanse i szkoły, co nadpisać, na realnym i łatwym do wyobrażenia życiorysie żydowskiego wunderkinda, kilka czarodziejskich szczegółów, zlewających się z prawdą na podobieństwo amalgamatu, nie do rozróżnienia dla kolejnych pokoleń czytelników. Oto trik Babla, oto jego wariant „życiopisania”, którego w nieco podobnej formule (choć nie tak konsekwentnie) próbowali w XX wieku autorzy tak różni jak Danilo Kiš i Marek Nowakowski, o których życiu również plotkujemy do dziś, czytając ich prozę.

Zasługą Aleksandra Kaczorowskiego jest rozdzielenie migotliwego amalgamatu, jakim są „autobiograficzne” (cudzysłów zamierzony!) prozy Babla, oderwanie rtęci poezji od starego srebra i wskazanie, że zgiełk i swąd pogromów 1905 roku doszedł pisarza w Mikołajowie, nie w Odessie; że limit miejsc dla Żydów w miejscowej Szkole Handlowej wynosił nie pięć, lecz pięćdziesiąt procent, a dwudziestoczteroletni Babel najpewniej nie pracował w Oddziale Zagranicznym Czeka w 1917 roku (choć, prawdę mówiąc, chętnie poznałbym w tej ostatniej kwestii mocniejsze świadectwo niż przywołane w książce oświadczenie, złożone w 2014 roku przez naczelnika Wydziału Rejestracji i Dokumentów Archiwalnych FSB, płk. Wasilija Christoforowa).

No właśnie, Czeka i polityczne zaangażowanie Babla. Podnoszę tę kwestię niechętnie, stroniąc ze wszystkich sił od osądzania wedle dzisiejszej wiedzy i standardów etycznych wyborów i działań ludzi żyjących przed stuleciem lub dwoma. Nie o osąd idzie, lecz o nazwanie wyborów. Te Bablowe są w dużej mierze znane – i być może należało odnotować mocniej, niż uczynił to Aleksander Kaczorowski, że nie były one ani oczywiste, ani konieczne.

Przyjmujemy bowiem, że – jeśli wierzyć zapewnieniom płk. Christoforowa – Babel nie był ani przez chwilę funkcjonariuszem Czeka, nawet jeśli przez miesiąc lub dwa 1918 roku współpracował z tą służbą jako tłumacz w mroźnym i głodnym Piotrogrodzie (odpowiednio malowniczy opis jego spotkania, na rogu Newskiego i Władimirskiego Prospektu, z porucznikiem Czapskim potrafiłby sporządzić jeden Danilo Kiš). Przyjmujemy, że w „pamiętnym i strasznym roku, od narodzenia Chrystusa Pana tysiąc dziewięćset i osiemnastym, od rozpoczęcia zaś rewolucji wtórym” to pisywał do krytycznej wobec bolszewików gazety „Nowa Żyzń” Gorkiego, to usiłował zaczepić się w Ludowym Komisariacie Oświaty, a w 1919 roku spędzał w Odessie miodowy miesiąc z Eugenią Liwszyc, nie przejmując się szczególnie wejściem do miasta oddziałów Denikina; że nie wstąpił do partii, że był i pozostał, wedle świetnej formuły Trockiego, poputczikiem, towarzyszącym przemianom Rosji Sowieckiej raczej jak korek na fali niż świadomy towarzysz. Poputczikiem, dodajmy, wiedzącym coraz więcej: „Nie może pan sobie tego wyobrazić! Tego, co widziałem na własne oczy na wsi – nie da się opowiedzieć!” – miał krzyczeć, wedle słów świadka, rozgorączkowany i wstrząśnięty, po powrocie ze wsi pod Boryspolem w pierwszych tygodniach akcji „rozkułaczania”, poprzedzającego Hołodomor.

Jego życie było zgodne z jednym z wariantów losu wielkiego rosyjskiego pisarza pierwszej połowy XX wieku. Odrzucić zaangażowanie po stronie ancien regime’u w roku 1917; szukać dla siebie miejsca w zmieniającej się, wiele obiecującej, pozbawionej jasnych reguł Rosji Sowieckiej lat 20., doszedłszy pozycji i sławy, dystansować się od inicjatyw propagandowych, od RAPP‑owców i innych „wściekłych”, szukać nisz literackich i życiowych, krążyć (co możliwe jest dla człowieka z pewną pozycją) między Zachodem a ZSRS. W latach 30. – milczeć, odsuwać się na margines życia literackiego, unikać wszelkich zaangażowań propagandowych prócz wymuszanych i koniecznych; zachowywać szczerość z najbliższymi sobie twórcami (Gorki), stronić od oficjalnych godności, dopóki to możliwe – utrzymywać kontakt z autorami „z Zachodu”, od André Gide’a po André Malraux; żyć w ustroniu daczy lub podmoskiewskiej garsoniery, w zaszczuciu, żyć, „nie czując pod stopami ziemi”, aż cień górala kremlowskiego zacznie rosnąć na ścianie, a jego ludzie, z jednej z czekistowskich frakcji, poprowadzą na konwejer, w którym zmielone zostaną i rękopisy, i binokle, ocaleją tylko zeznania i ostatnie podanie z prośbą o złagodzenie wyroku. Tak, znamy z historii literatury rosyjskiej niejeden podobny los.

Warto jednak odnotować, że nie był to (jak nigdy nie jest) jedyny możliwy los – i że nie determinowały go ani ambicje pisarskie i życiowe Babla, ani jego gigantyczny talent, ani nawet doświadczenia dzieciństwa, od pogromu w Mikołajowie, przez nędzę i przemoc Mołdawianki, aż po codzienne traktowanie Żydów Cesarstwa Rosyjskiego jako poddanych drugiej kategorii. Tak, z podobnym habitusem trudno było pewnie trafić w szeregi ochotników armii Wrangla (choć i takie wybory się zdarzały), dziesiątki rozwidlających się ścieżek prowadziły jednak rosyjskich pisarzy z tego rodzaju rodowodem i doświadczeniami na emigrację, w szeregi opozycji lub przynajmniej – emigrantów wewnętrznych, na tyle konsekwentnych czy odważnych, by ominęły ich zaangażowania, które stały się udziałem Babla.

Stały się przy tym jego udziałem najpewniej nie za sprawą przekonań politycznych czy konformizmu, lecz ponadprzeciętnej ciekawości i głodu życia. Owszem, różnie być mogło z pochwałami pod adresem Stalina na zjeździe pisarzy radzieckich w sierpniu 1934 roku czy z gotowością napisania scenariusza Łąk bieżyńskich, filmu, w którym Eisenstein dokonać chciał apologii Pawlika Morozowa: to już połowa lat 30., pętla zaciska się coraz bardziej. Z pewnością to nieposkromiona ciekawość stała za fascynacją Babla „silnymi ludźmi”, nie tylko dowódcami wojskowymi, lecz także czekistami (niewykluczone, że to właśnie te znajomości i uwikłania przesądziły o jego losie w roku 1939). Ona też zaprowadziła go na front polski w roku 1920.

Szczegółowy opis aktywności Babla między Brodami a Żytomierzem to jedno z najważniejszych ustaleń Kaczorowskiego jako biografa, z pewnością najważniejsze, jeśli chodzi o splot losów pisarza z Polską. I nie są to fakty łatwe do przyjęcia, szczególnie dla osób zafascynowanych talentem Babla, czarnym ogniem jego prozy.

Z dokumentów i relacji, które zestawia Kaczorowski, wynika bowiem jednoznacznie, że w szeregach 6. Dywizji Kawalerii Izaak Babel nie był, rzecz jasna, jak sugerowali nieraz entuzjaści łatwych rozliczeń, komisarzem politycznym: nie miał po temu ani kompetencji, ani mandatu politycznego, jakim byłoby członkostwo w WKP(b). Nie był jednak również, jak ujmuje to większość biogramów pisarza, korespondentem wojennym. Owszem, otrzymał delegację z agencji telegraficznej ROSTA (późniejszej TASS), miał publikować korespondencje z frontu (większość z nich jednak, jak się okazało, nie docierała, prawdopodobnie ze względu na chaos wojenny, ani do Kijowa, ani do Odessy). Otrzymawszy przydział do sztabu, stał się pracownikiem jego wydziału politycznego – pisującym czasem korespondencje i relacje (publikowane niekiedy na łamach armijnej gazety „Krasnyj kawalerist”), prócz tego jednak zajmującym się agitacją i wszelkiego rodzaju pracami sztabowymi: prowadzeniem dziennika działań bojowych, tj. ewidencją akcji bojowych i strat dywizji, oceną pracy komisarzy, dokumentacją sztabu, oraz, tak jest, spisywaniem danych jeńców i udziałem w ich przesłuchaniach w roli tłumacza.

Stawiam w tym miejscu kropkę nad i – niechętnie, podzielam bowiem przekonanie autora Opowiadań odeskich, że najlepszym ze znaków interpunkcyjnych jest kropka, stawiana z siłą na końcu zdania. Warto jednak odnotować rzecz często do tej pory umykającą: opisy walk i tortur z Armii Konnej nie są jedynie kreacją, tekstem okrutnym i doskonałym literacko jak relacje – sięgam po przykład – Maksymiliana Aue z Łaskawych Littella. Są świadectwem widza – i uczestnika.

Co więcej, świadectwem odbieranym inaczej przez czytelnika polskiego (nawet jeśli pozostaje smakoszem i znawcą dobrej prozy) niż przez literaturoznawców i krytyków rosyjskich, nowojorskich lub japońskich. Są zapisem, sytuacja to dość nietuzinkowa, inwazji na ziemie Rzeczypospolitej, która miała miejsce trzy pokolenia temu (zaledwie? aż?); inwazji, w następstwie której „Uczeń galicyjskiego gimnazjum, wyrobnik, panicz i gospodarski syn leżeli pod darnią, zostawiając ojczyznę sprawom Króla‑Ducha”. Historia literatury zna zapewne podobne sytuacje (jak czytano we Francji Na Zachodzie bez zmian, a w Niemczech – Szosę wołokołamską?), nie ma ich jednak chyba aż tak wiele. I być może taka lekcja (se‑lekcja?) Babla w Polsce jest czymś, co zasługuje na uwagę badaczy.

Myślę o tym, mając w pamięci jedną z kilkudziesięciu scen z Armii Konnej, które zostają w pamięci czytelnika chyba na zawsze: opis zakurzonego pobojowiska przy linii kolejowej Brody–Lwów z 17 sierpnia:

Grzmiące „hurra”, Polacy rozbici, jedziemy na pole bitwy, drobniutki Polaczek przebiera polerowanymi paznokciami wśród rzadkich włosów na różowej głowie; odpowiada wymijająco, wykręca się, mamrocze, no, owszem. Szeko natchniony i blady: mów, jaką masz rangę – ja, zmieszał się, jestem czymś w rodzaju chorążego; oddalamy się, tamtego odprowadzają, za jego plecami chłopak o przyjemnej twarzy repetuje broń, ja krzyczę – towarzyszu Szeko! Szeko udaje, że nie słyszy, jedzie dalej, wystrzał, Polaczek w kalesonach pada w drgawkach na ziemię. Żyć się odechciewa, mordercy, niesłychana podłość, przestępstwo.


Te dwie perspektywy, dwa utkane z różnych materii dokonania Babla będą od tej pory spoczywały przed nami na szali (chciałbym jednak, żeby te szale sprawiedliwości znalazły się w innych rękach niż Joanny Siedleckiej czy Adama Leszczyńskiego). Opisy walk i pobojowisk, jakie znalazły się na kartach Armii Konnej, należą do najmocniejszych, najdoskonalszych, najpełniej ukazujących koszmar wojny w całej literaturze światowej. Są też – jestem o tym głęboko przekonany – źródłem literackim ukazującym bezwzględność i okrucieństwo bojcow Armii Czerwonej. W pełni podzielam opinię Wiktora Szkłowskiego, słynnego literaturoznawcy, odszukaną przez autora Babla…: „Armia Konna to książka, po pierwsze, prawdziwa, po drugie, piękna, a po trzecie – nie sposób pojąć, jak w ogóle mogła się ukazać”. Jest ona świadectwem oskarżenia natury ludzkiej (z tych świadectw, które powinny stać się przedmiotem dochodzeń raczej sumień czytelników niż prokuratury). Jednak przecież nie tylko tym: rację ma Szkłowski, Armia Konna to książka obezwładniająca pięknem i skalą współczucia: w tym kluczu była czytana i będzie czytana przez polskich czytelników. „Cmentarz w żydowskiej osadzie. Asyria i tajemnicze butwienie Wschodu na porosłych burzanem polach wołyńskich. Wygładzone szare kamienie z trzystuletnimi znakami. […] Eliasz, syn Azraela, mózg toczący zapasy z niepamięcią. Wolf, syn Eliasza, królewicz porwany Torze, w dziewiętnastej wiośnie. Jehuda, syn Wolfa, rabin krakowski i praski. O śmierci, o chciwa, o łapczywa złodziejko, czemuś nie użaliła się nad nami ni razu?”.

Od teraz jednak, dzięki biografii Kaczorowskiego, będziemy widzieli jeszcze coś: skrawek pobojowiska przy torach kolejowych i dwudziestosześciolatka w zapylonym mundurze i binoklach, który natarczywie wypytuje blondyna o rzadkich włosach: Skaży mnie, kakoj u tiebie rang, kakoje zwanje? I pospiesznie tłumaczy, jak przystało na pracownika sztabu zajmującego się przesłuchiwaniem jeńców: Ja swojego roda znamienosiec, praporszczik.

Na to pobojowisko doprowadziła dwudziestosześciolatka w binoklach nieposkromiona, nieubłagana, nie znająca granic ciekawość. Opis tego miejsca jest zaś próbą użalenia się nad Wolfem, synem Eliasza, i Polaczkiem o polerowanych paznokciach – użalenia się w zastępstwie śmierci.

Aleksander Kaczorowski: Babel. Człowiek bez losu.
Wydawnictwo Czarne,
Wołowiec 2023, s. 328.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.