Trzeba zatem z przykrością stwierdzić, że tytuł jest podkręcony marketingowo. Wydawać by się mogło, że przeciętny polski inteligent, patrząc na daty ukazania się tych książek, uzna, że tytułowe sformułowanie jest o tyle prawdziwe, że wreszcie, w wolnej Polsce ktoś postanowił opisać ten temat sine ira et studio. Innymi słowy, że dzieje ludowego antyklerykalizmu to do czasu wydania recenzowanej książki historia nie opowiedziana uczciwie.
Moim zdaniem i teraz taką pozostaje. Rauszer nie ukrywa swojego antyklerykalnego nastawienia. Co więcej, można odnieść wrażenie, że świadomie nie pisze pracy o charakterze choćby popularnonaukowym. Jego celem jest agitacja. I to bardzo doraźna. Świadczy o tym m.in. stosunkowo niewielki – jak na tak szeroki temat – rozmiar książki oraz to, że aż jedną czwartą całości zajmują dwa rozdziały poświęcone czasom po 1989 roku. Potwierdza to złożona we Wstępie deklaracja autora: „Moim założeniem było pokazanie, że mimo wielu trudności lud wielokrotnie umiał wystąpić na przekór Kościołowi i wyrazić w sprawach religii swoje własne zdanie. Co więcej, potrafił i potrafi się też temu Kościołowi dobitnie przeciwstawić, kiedy uznaje, że działa on przeciw społeczeństwu”. Z jednej strony mamy tu w swoisty sposób spersonifikowany „lud”, będący podmiotem świadomego i jednolitego działania na przestrzeni dziejów Polski, z drugiej przeciwstawianie się złu grożącemu już nie „ludowi”, ale „społeczeństwu”. Traktowanie tych pojęć jako bliskoznacznych, co jest moim zdaniem anachronizmem, wydaje się konieczne, żeby współczesny antyklerykalizm, dość brutalny w swoich przejawach, przedstawić jako naturalny odruch ludzi uciskanych.
Rozczarowanie ogólnikowym, płytkim spojrzeniem na stosunek ludu – czyli chłopów i miejskiego plebsu, a później także powstającego proletariatu miejskiego – do chrześcijaństwa i do reprezentującego je duchowieństwa, z uwzględnieniem różnorodności wyznaniowej, to dominujące uczucie przy lekturze. Nie ma np. w książce nawet próby wyjaśnienia, dlaczego chłopi trwali przy katolicyzmie, choć w
Rauszer pokazuje ekonomiczny wymiar antyklerykalizmu na wsi, związany z pańszczyzną, choć udaje mu się w dość osobliwy sposób prześlizgnąć nad faktem, że tak uwarunkowany opór ludu nie był skierowany jedynie przeciw plebanii i dworowi, ale także przeciw Żydom – trzymającym w swoich rękach handel. Wyolbrzymia rozmiary ruchu mariawickiego, choć przecież był on ruchem powstałym w kręgach duchowieństwa i przez nie był kierowany. Trudno zatem mówić o jego antyklerykalnym charakterze. Owszem, impulsem do rozwoju mariawityzmu był pewien kryzys katolickiego duchowieństwa, ale tendencje reformatorskie pojawiały się szerzej. Trudno też nie zauważyć, że moment zerwania przez mariawitów z Rzymem stał się początkiem końca jego wzrostu.
Na koniec odnieśmy się do ostatnich dwóch rozdziałów, które, jak wspomniałem, poświęcone są czasom
Swoją drogą, patrząc na spektrum odbiorców muzyki popularnej, jej „ludowym” gatunkiem nie jest żadna odmiana metalu, lecz disco‑polo, które choć czasem nader frywolne w warstwie tekstowej, w swojej stylistyce bardzo łatwo podejmuje też tematykę religijną i bez problemu emitowane jest choćby w Radiu Maryja.
W ostatnim rozdziale Rauszer zajmuje się czymś, co nazwałbym antyklerykalizmem politycznym. Tutaj stronniczość autora ukazuje się w całej pełni. Wspomniana jest rola tygodnika „Nie”, ale całkowicie przemilczaną postacią jest Jerzy Urban i zasadnicza ciągłość tego nurtu ideowego z latami PRL. Podobnie przemilczane są kryminalne koleje losu założyciela innego sztandarowego pisma tego nurtu, „Faktów i mitów”. Ukoronowaniem agitacyjnego dyskursu autora jest za to nieskrywana fascynacja tzw. czarnymi protestami, politycznie poprawnymi hasłami o „prawach reprodukcyjnych kobiet”, wulgaryzmami spod znaku ośmiu gwiazdek, dewastacjami budynków kościelnych i zakłócaniem nabożeństw. W tej sytuacji etykietowanie świeckiej przecież organizacji, jaką jest Ordo Iuris, niemal za każdym razem, gdy jest przywoływana, mianem fundamentalistycznej, to już tylko wisienka na torcie antyklerykalnych i antyreligijnych uprzedzeń Rauszera.
I jeżeli coś w tym wszystkim dziwi, to to, że Ludowy antyklerykalizm ukazał się w wydawnictwie Znak. Powody zdziwienia są dwa. Po pierwsze książka jest bardzo słaba i zwyczajnie nudna. Po drugie jest w tym jakaś nieprzyzwoitość, że ukazała się w wydawnictwie, które pod koniec lat pięćdziesiątych zeszłego wieku mogło powstać dzięki kardynałowi Stefanowi Wyszyńskiemu. Jego Droga Krzyżowa była pierwszą wydaną w Znaku książką, której szerokie rozpowszechnienie pozwoliło wydawnictwu stanąć materialnie na nogi…