No to zrobimy sobie rachunek sumienia.
Nie będę cię rozliczał. A czemu się mamy
rozliczać? Nie chcę aż tak bardzo się przemieniać,
żeby nie zostać w końcu prawie takim samym,
jakim jestem w tej wersji, ale pomyśl, gdyby
chciały się spotkać, kto wie, może się spotkały
ta gorsza z lepszą wersją, spróbujmy, że niby
one tak mówią. Nie chcę. Jestem zbyt nieśmiały.
Nieśmiały? Dajmy spokój. Nie chcę. To jest głupie.
Nie bój się. Tu nie chodzi o strach. Mam to w dupie.
O co chodzi? O zwykłe prawo do tajemnic.
Przecież możemy zmyślać i konfabulować.
Albo dla żartu coś tam podgrywać wzajemnie,
wiedząc, że to są tylko słowa, słowa, słowa.
Ale nie chcę odgrywać ciebie w sobie. I ja
nie chcę. To i tak będą całkiem inni ludzie,
a poza tym i szczerym słowem nie zabijaj,
sam zresztą nie chcę chować się w swojej obłudzie.
Możemy się zamienić – ja będę grał twoją
wersję mnie a ty moją wersję, zobaczymy,
co wyniknie. Daj spokój. Naprawdę się boję,
że cię wpuszczę w pułapkę solipsyzmu. Czy my
musimy się wciąż wikłać w czyjeś urojenia?
Czyjeś? No, bo nie nasze. Co cię tak ruszyło?
Proponuję zabawę, a ty to przeceniasz,
boisz się, że narażę na szwank swoją miłość
własną albo że zagram jakiegoś Bergmana
i tak się zdemaskuję, że ty się przestraszysz,
bo twarz monstrum do dzisiaj nie była ci znana
nawet z domysłu. Tylko spokojnie. W tej naszej
zabawie pozwolimy na tyle, na ile
obaj zechcemy. Ja już nie chcę. A ja mogę
tak się pobawić? Zgaszę. Dobrze. Tak jest milej.
Mogę ci nalać? Jasne. Zdrowie! No to – w drogę.
Możesz powiedzieć, o co ci naprawdę chodzi?
O grę. To znaczy chciałbym, żebyś nie dowierzał
niczemu, co tu pieprzę. Twój przyjemny podziw
dla mnie może ucierpieć, niestety, to wieża
z dziecinnych klocków… Dobrze. Możemy zaczynać.
Zaraz. To nie jest teatr. No to: moja wina,
moja wina, moja…i uważajmy. Co masz
na myśli? Żebyśmy się nie spili jak świnie.
Świnie się nie spijają; staniemy się dwoma
trzeźwymi pijakami, a potem to minie
i będziemy trzeźwymi pijawkami. Znaczy?
Będziemy z siebie wzajem ssali krew. Tak krwawo
widzisz finał naszego spotkania? W rozpaczy
widzę to jeszcze gorzej. To wypijmy. Brawo!
Jesteś git. Co, przejrzałeś? Jeszcze nie przejrzałem.
Mam zaćmę. Już się spiłeś. Nie jestem pijany,
ale mnie ćmi i może całkiem ociemniałem
przez ciebie, jaśnie panie (zwłaszcza gdy nad ranem
„jaśniejesz w moich myśli rozwalonych betach”),
oślepia mnie coś, czego nie umiem określić
ni wyrazić serdecznie i prawdziwie, że ta
twoja obecność tutaj pod innym imieniem
jest zmyłą, którą czuję i wiem, przyjacielu
drogi, jak ci na imię naprawdę: sumienie;
chodzi o to, że jesteś dla mnie spośród wielu
jedynym na planecie, który mi z butami
może włazić do serca. Miała być zabawa.
Przecież jest. Nie pojąłem. I teraz, gdy sami
tu jesteśmy, się zacznie dramat. To zakrawa
na horror. Ale – czemu tak tragicznie? Bo już
jest was (beze mnie) trójca; w tym ciasnym pokoju
jesteś ty i ty jako ja i ja-jako-ty.
No to już dosyć tych jaj. Obudź się, mój złoty!