4/2025

Barbara Sola

Malunki na lamperiach (4)

Małpy na wybiegu
Po raz pierwszy pisarze występujący na spotkaniach autorskich wydali mi się bohaterami sztuki estradowo‑objazdowej przed laty na wspólnym wieczorze literackim Tadeusza Różewicza i jego tłumacza Karla Dedeciusa w Muzeum Pana Tadeusza na wrocławskim Rynku.

Kontrast między splendorem sali (pozłacane kandelabry, lustrzane ściany) a wyglądem i zachowaniem pisarzy (czytali wiersze) sprawił, że przekonanie, że ktoś tu kogoś wystawił na pokaz, nasuwało się samo.

Tadeusz Różewicz na początku spotkania wyjął z kieszeni marynarki grzebyk i starannie się uczesał.

Pisarze ruszają w trasy objazdowe po szarych albo bardziej błyszczących miastach i miasteczkach dla chleba. Wydali książkę, wydawca nalega na promocję, więc pakują manatki i wsiadają do pociągu, autobusu albo samochodu. Chcą zarobić.

Publiczność oczekuje jednak czegoś innego, zgodnie z duchem naszych czasów, które sprzyjają idolatrii, chce spotkania z idolem, bóstwem, kimś nadzwyczajnym, z którego ust można spijać mądrość. A przecież pisarz zawarł już w książce to, co miał do przekazania drugiemu człowiekowi. Cóż może dodać jeszcze na spotkaniu autorskim? Czytelnik wie tyle samo, jeśli nie więcej, o wychowywaniu dzieci, pieczeniu placka ze śliwkami czy robieniu jarzębinowej nalewki.

Dlatego zdumiał mnie przed laty młody poeta z Wybrzeża, który jako swój dorobek literacki podał m.in. spis spotkań autorskich, jakie odbył, z podkreśleniem miejscowości zagranicznych.

Poza tym występowanie na wieczorach autorskich bywa niebezpieczne. Nie mówię teraz o przybyszach z kosmosu, którzy zadają mniej lub bardziej podchwytliwe pytania, ale o uczestnikach jak najbardziej realnych, którzy nieraz na wieczorze potrafią pytaniem przyszpilić do ściany pisarza, trochę tak jak Vladimir Nabokov przyszpilał swoje motyle do tableau.

Kiedyś na spotkaniu autorskim we Wrocławiu Marianna Bocian zapytała Wisławę Szymborską o jej wiersze drukowane w okresie stalinowskim. Poetka z Krakowa po tej imprezie miała się zarzec, że już nie przyjedzie na spotkanie do Wrocławia. Też we Wrocławiu, w Domku Romańskim na promocji Pod Mocnym Aniołem Jerzego Pilcha w pewnym momencie z sali zaatakowała czytelniczka, zarzucając powieści utwierdzanie uzależnionych w nałogu alkoholowym.

Nieraz spotkanie autorskie przekształca się w pojedynek bokserski. Zdarza się to, gdy na scenę wchodzi duet polemistów. Na przykład w klubie „Proza” w Przejściu Garncarskim obserwowaliśmy na wieczorze literackim boks w wykonaniu Ewy Sonnenberg i Adama Wiedemanna, to znaczy polemikę na temat poetyckich nominacji do Silesiusa 2018. Rundę zaczęła Ewa Sonnenberg od wyprowadzenia kilku prostych, to znaczy jasnych sądów estetycznych (negatywnych) o nominacjach do Silesiusa. Wiedemann schował się za gardą, skąd trafiał niekiedy prawym sierpowym – nominacje nie takie złe, a krytycy literaccy na Dolnym Śląsku wybitni. W dalszej części pojedynku poeci‑bokserzy jednak jakby spasowali, wycofali się do swoich narożników i tylko biegał między nimi prowadzący imprezę Irek Grin, na przemian wachlując oboje ręcznikiem.

O tym, że występowanie na wieczorze autorskim łączy się z ryzykiem, przekonało mnie również spotkanie z psychologiem, psychoterapeutą Wojciechem Eichelbergerem w empiku na placu Kościuszki. Nic sobie nie robiąc z łagodnego buddyjskiego uśmiechu psychologa, chłopak spod ściany podał w wątpliwość kompetencje Eichelbergera. Ten mu odpowiedział: – Niech pan stanie na moim miejscu.

Młody człowiek zamilkł.

[…]


[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.