02/2023

Piotr Pazdej

Maski

– Będę trzeciego – powiedziałem do mojego młodszego brata, którego nie widziałem od piętnastu lat. – Rano. Do Pabianic dojadę pod wieczór, pasuje ci?

– To możliwe?

– Słucham?!

– Pytam, czy to jeszcze możliwe, nie mieliście się przypadkiem całkowicie odizolować?

Odkąd opuściłem Polskę, tym właśnie dla niego byłem – jednym z tchórzy i oportunistów, którzy zostawili ojczyznę wtedy, gdy najbardziej potrzebowała swoich obywateli. Poczułem wzbierającą złość i niechęć. Odetchnąłem głęboko.

– Słuchaj, jeśli zamierzasz…

– Mogę po ciebie przyjechać na lotnisko – przerwał mi tonem, z którego nie umiałem nic wyczytać.

Zaskoczył mnie. Podrapałem się po brodzie i wstałem z kanapy. Podszedłem do okna. Pogrążone w ciemnościach Southside, z odcinającym się od rozgwieżdżonego nieba zarysem wulkanu, wyglądało niepokojąco pięknie. Jak zawsze w środku nocy.

– Nie szkoda ci pieniędzy? – odezwałem się w końcu i natychmiast tego pożałowałem. Nie zabrzmiało to dobrze, a przynajmniej nie tak, jak powinno w takim momencie.

– Szkoda – rzucił od razu, jakby doskonale wiedział, co powiem. Jego głos cały czas pozbawiony był emocji. – Ale mogę to zrobić.

Patrzył na mnie wzrokiem, który przypomniał mi nasz ostatni wspólny wypad z ojcem za miasto. Nieruchomym, jakby pozbawionym życia. Takie same oczy miała sarna, którą wtedy dobił. Przedarliśmy się przez gęste zarośla, ojciec wcisnął mu strzelbę w ręce i kazał strzelić. Miał trzynaście lat i z trudem stał prosto. Trząsł się, widziałem to. Chciałem złapać go za rękę, szarpnąć, krzyknąć, że wcale nie musi tego robić. Sarna leżała w jagodach, z rany na brzuchu sączyła się krew. Gdy wyszliśmy z krzaków, próbowała wstać, ale była już zbyt słaba. Kiedy mój brat uniósł długą podwójną lufę, odwróciłem się i uciekłem. Kilka tygodni później ojciec przyniósł wypchaną głowę sarny i pomimo moich protestów, powiesił nam na ścianie w pokoju.


– W porządku, jeszcze to potwierdzę – powiedziałem po chwili, siląc się na obojętny ton i natychmiast zakończyłem połączenie. Odłożyłem tablet na parapet i otworzyłem okno, wpuszczając do swojego małego mieszkania chłodne, szkockie powietrze.


*
Dwa tygodnie później siedziałem w hali odlotów i próbowałem skupić się na czytanej książce, w czym skutecznie przeszkadzał mi biegający wszędzie gówniarz. Miał długie włosy, jakieś pięć lat i pomalowane na ciemny róż paznokcie. Jego matka cały czas z kimś rozmawiała. Odwrócona do sali tyłem, szczupła blondynka z wyraźnie zarysowanym na tle olbrzymiego okna lekko spiczastym nosem. I migającą na niebiesko diodą wciśniętej w lewe ucho słuchawki. Nawet nie zareagowała, gdy dzieciak zatrzymał się obok niej. Spojrzała na niego dopiero, gdy szarpnął ją za rękaw bluzy. Powiedział coś, a ona pokręciła przecząco głową. Znowu coś powiedział, głośniej, jego głos przebił się aż do mnie, ale wciąż zbyt cichy, żebym cokolwiek zrozumiał. Kobieta odpowiedziała mu coś i wskazała na fotel obok siebie.

– Nie! – gówniarz rozdarł się na całe gardło, złapał kobietę za nadgarstek, a jego twarz wykrzywił okropny grymas złości wymieszanej ze szczerą nienawiścią. Osłupiałem. Siedząca dwa miejsca obok nich starsza kobieta wstała, złapała rączkę walizki i ostentacyjnie odeszła. Kątem oka zobaczyłem, że ktoś uniósł smartfon i kliknął coś na wyświetlaczu. Pewnie nagrywanie, pomyślałem i zrobiło mi się żal młodej matki. Czy stanie się wiralem? Jakie opinie zdominują komentarze? Samotna, osaczona i bezradna kobieta w zdominowanym przez poglądy nakazujące bezstresowe wychowanie świecie, czy raczej „madka roku”, odbierająca w pełni zasłużoną karę?

Dzieciak powiedział coś jeszcze, trzy, może cztery słowa. Kobieta spróbowała uwolnić rękę, ale złapał ją drugą dłonią. W jego oczach płonęła żywa furia. Kobieta popatrzyła wokół, kilka z przyglądających się im osób odwróciło głowy. Nasze spojrzenia spotkały się na chwilę. Pomyślałem ze zdziwieniem, że kiedyś w takiej sytuacji na pewno zrobiłbym się czerwony na twarzy, teraz jednak nawet nie zamierzałem ukrywać tego, że patrzę wprost na nią. Otworzyła usta, poczułem nagłe ukłucie niepokoju. Pomyślałem, że pewnie krzyknie zaraz coś w rodzaju „I na co się tak, kurwa, gapisz!”, ona jednak wzięła tylko głęboki oddech i wstała. Wtedy jednak dzieciak szarpnął nią z całych sił i nagle jej chęć postawienia się znikła, tak samo jak całe napięcie mięśni trzymające sztywno jej tułów. Zatoczyła się, złapała równowagę i opadła z powrotem na fotel. Powiedziała coś, co sprawiło, że dzieciak puścił jej rękę. Chwilę później podała mu wyciągniętą z torebki kartę kredytową. Patrzyłem na niego, gdy biegł w stronę części handlowej. Gdy spojrzałem na nią, siedziała pochylona z twarzą ukrytą w dłoniach.

Przeczytałem jeszcze dwa zdania i odłożyłem książkę. Kobieta siedziała nieruchomo, ze wzrokiem utkwionym w wielkim oknie, za którym po płycie lotniska przesuwał się powoli olbrzymi samolot. Pomyślałem, że mógłbym do niej podejść i porozmawiać. Wstałem, a nagły ruch w okalającej ją przestrzeni musiał zwrócić jej uwagę, drgnęła bowiem i spojrzała prosto na mnie. Uśmiechnąłem się lekko, ona jednak dalej patrzyła na mnie w sposób, z którego nie mogłem nic wyczytać. Jakbym był pęknięciem na ścianie w sypialni, wytartym od częstego chodzenia panelem przy wejściu do domu czy żółtym liściem opadającym późną jesienią z drzewa rosnącego tuż przy tarasie.

Nagle poczułem się okropnie głupio. Przełknąłem gorzką ślinę, odwróciłem się i poszedłem po kawę.

[Dalszy ciąg w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.