Anna Iwaszkiewiczowa na kartach książki Nasze zwierzęta wspomina Kokosię, którą w 1911 roku przywiózł z Afryki jej ojciec, Stanisław Wilhelm Lilpop. Papużka była nieco większa od gołębia, jasnopopielata, z czerwonym ogonkiem. Najpierw mieszkała z Lilpopami w Warszawie, potem jeździła na lato z Anną i Jarosławem Iwaszkiewiczami do Aidy w Podkowie Leśnej, by na koniec osiąść z nimi w Stawisku. Rzadko kiedy siedziała w klatce, głównie rezydowała na tarasie, chodziła po poręczy balustrady, po schodach, niekiedy siadała na jednym z pobliskich drzew. Monotonię ptasiego życia zburzył Aleksander Landau, którego Kokosia prześladowała swoją miłością. „Kiedy siedzieliśmy na werandzie – pisze Anna Iwaszkiewiczowa – sfruwała na jego ramię, lekko dziobała go w szyję i w okolice ucha, a nawet usiłowała całować go w usta. Olek się nie dawał”.
Iwaszkiewicz poznał Aleksandra Landaua w Warszawie 23 września 1924 roku, po koncercie pianisty Leo Siroty. Autor Oktostychów miał nadzieję, że odwiedzi tego wieczoru – wspólnie z Lechoniem i Słonimskim – Jana Gwalberta Pawlikowskiego i jego żonę, znaną później jako Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, lecz Pawlikowscy go nie zaprosili. Poszedł więc rozżalony na kolację z trzema młodymi pianistami, uczniami prof. Henryka Melcera w Konserwatorium Warszawskim: Romanem Jasińskim, Adolfem Goldfederem i Aleksandrem Landauem. „Nie masz pojęcia – zwierzał się żonie w liście pisanym dwa dni później – co za radosne uczucie: inni ludzie, inne interesa, inne dowcipy i brak tego straszliwego nihilizmu, jaki jest podstawą całego światopoglądu Leszka [Jana Lechonia] i Tolka [Antoniego Słonimskiego]. Było mi przyjemnie, jak w obcym mieście”.
Jasiński i Goldfeder byli warszawiakami, toteż owo obce miasto to zapewne Tomaszów Mazowiecki, z którym był związany Aleksander Landau, spokrewniony z żydowską rodziną Landsbergów, która odcisnęła na mieście wyraźne piętno. Tomaszów zyskał prawa miejskie dopiero w 1830 roku. W tym czasie Żydzi stanowili niemal trzydzieści trzy procent ogółu mieszkańców, podczas gdy Polacy niespełna dwadzieścia dziewięć; najliczniejsi byli Niemcy (nieco ponad trzydzieści osiem procent). Ale w drugiej połowie
Wróćmy jednak do zarania znajomości Iwaszkiewicza i Landaua. Iwaszkiewicz w liście do żony z 29 września 1924 roku, czyli niespełna tydzień po poznaniu Landaua, pisze, że tego dnia spotkał go wieczorem i chodził z nim po ulicach Warszawy do północy, rozmawiając, po czym kreśli jego portret: „Taki zupełnie dorosły, duży i przystojny, nawet trochę otyły, ma bardzo zabawny sposób mówienia […] i zanudza mnie zwierzeniami erotycznymi. Poza tym jest bardzo inteligentny, bardzo «szlachetny Żyd» i ocenianie wszelkich zjawisk życiowych z czysto etycznego stanowiska jest dla mnie zarazem nowością i czymś, co może mieć bardzo dobry wpływ na mnie”. Do tych słów nawiąże Anna Iwaszkiewiczowa w liście do męża z 2 października 1924 roku: „Ty naprawdę nie zdajesz sobie sprawy, że między mną a nią (Ireną naszą, oczywiście) istnieją bardzo głębokie pokłady porozumienia i właśnie bodaj w tych dziedzinach, gdzie tak często mi się wymykasz, mówiąc swoje wieczne: «a może zupełnie jest inaczej», «może jest odwrotnie» itd. Jest to właśnie ten punkt widzenia etyczny na życie, o którym piszesz, że teraz był dla ciebie taką nowością. Zdziwiło mnie to, powiem szczerze, trochę boleśnie. Według mnie jest to właśnie ta dziedzina (mówię w najszerszym znaczeniu), która ludzi może łączyć najgłębiej i najstalej, może więcej od miłości, bo jest niezmienną. […] Ja o tych rzeczach mówię tylko z kilkoma osobami, może i za dużo nawet powiedziałam. W każdym razie mogę mówić tylko z kimś, w kim odczuwam i przeczuwam poniekąd ten sam punkt widzenia, bo jest to coś zasadniczego, coś, co jest punktem wyjścia na pogląd na świat i życie, i wszystkie bez wyjątku zjawiska życiowe”.
Tak oto nieoczekiwanie Anna zyskała – niejako per procura – nowego przyjaciela i sojusznika w osobie Aleksandra Landaua. O tym, że tak było, świadczy list z 1 kwietnia 1926 roku, w którym Landau ruga Iwaszkiewicza za nieetyczne zachowanie wobec żony. Anna ujmie tę kwestię od innej jeszcze strony w liście do męża z 10 października 1924 roku: „Ty szukasz jakiegoś korzenia, jakiegoś pnia, około którego mógłbyś się oplatać; ja przeciwnie, opierając się na tej osi wewnętrznej chciałabym móc niejako rozprzestrzeniać się w nieskończoność”. Iwaszkiewicz byłby zatem – w myśl tej charakterystyki – amoralny i zdając sobie z tego sprawę, szukałby wzorca etycznego i moralnej oceny poza sobą, u kogoś innego. Taką rolę przez pewien czas – na początku znajomości – odgrywał w życiu poety Aleksander Landau, będący dobry sam z siebie, wyposażony w jakiś wewnętrzny kompas etyczny. O dobroci Landaua pisze też Jerzy Liebert w liście do Agnieszki (Bronisławy Wajngold) z 31 lipca 1925 roku: „Olek L. jest niezbyt mądrym chłopcem, ale jest bardzo dobrym i przywiązał się do mnie. Jarosław bardzo go lubi. Wczoraj plotkowaliśmy, ile starczyło sił, o wszystkich ludziach, ale bądź pewna, nie mówiliśmy o nikim nic złego. Po prostu Olek jest bardzo dobrze z całą Ziemiańską, zna dużo różnych kawałów i zakulisowych historii, więc mi je opowiadał”. W liście pisanym tydzień później Liebert do cech charakteryzujących Landaua dorzuca dziecinność rozumianą jako niewinność, czystość. Natomiast w liście z 21 sierpnia wyjaśnia, dlaczego Landau nie jest mądry: „skłania się w kierunku wolnomyślicieli”.
W cytowanym już liście z 29 września Iwaszkiewicz informuje żonę, o czym rozmawia z nowym przyjacielem podczas długich wieczornych spacerów: „Otóż rozgadujemy się z nim dopiero na ulicy i chodzimy gadając do późna, co właśnie napełnia niepokojem ciocię [Anielę Pilawitzową] i tatusia [Stanisława Wilhelma Lilpopa], przypomina mi to dawne czasy i dawne przyjaźnie, chodzenie po ulicach, noce takie cudowne i złociste gwiazdy, wszystkim razem bardzo miło, tym bardziej że nie ma tu ani za grosz «entuzjazmu na tle erotycznym», co tak często się u mnie zdarzało. Przy tym przyjemnie nareszcie pomówić z innym człowiekiem o innym środowisku, wtajemnicza on mnie w jakieś zupełnie nieznane kawałki życia; właściwie mówiąc, ja jakoś przeszedłem i przechodzę obok życia”.
Mimo niewątpliwego braku „entuzjazmu na tle erotycznym” nie obyło się bez plotek rozpuszczanych przez Lechonia, że Landau „żyje z Iwaszkiewiczem”. Landau jednak, jak oznajmił pisarz w liście do żony z 15 października 1924 roku, „ma w dupie cały świat” i nie przejął się tym, czym „huczało miasto”.
W listach Landaua do Iwaszkiewicza jest luka między początkiem września 1926 a połową maja 1929 roku. O tym, jak układały się wtedy ich relacje, daje jakieś wyobrażenie korespondencja Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów. Dzięki niej wiemy, że Landau był w mieszkaniu Lilpopów 27 stycznia 1927 roku, gdy Iwaszkiewicz zaprosił na herbatę rosyjskich pianistów występujących na
Listy Aleksandra Landaua cechuje bujna różnorodność tematyczna, obecne jest w nich bowiem i życie osobiste, i rodzinne, i zawodowe, a wszystkie są ściśle związane z żydowskim rodowodem autora; dużo jest uwag, plotek i anegdot dotyczących ówczesnej polskiej elity artystycznej, gdyż Landau dobrze znał nie tylko skamandrytów i ich akolitów, ale utrzymywał bliskie kontakty ze Zbigniewem Uniłowskim, Jerzym Liebertem czy Romanem Jasińskim. Posiadając dar narracji, umiał ciekawie i dowcipnie opowiadać o ludziach – na ogół bez złośliwości, tę zachowywał dla siebie, bo cechowała go pogodna autoironia – rzadki kwiat na gruncie rozpaczliwej depresji.
Obraz, jaki się wyłania z tych listów, to los człowieka o zaprzepaszczonych szansach, to talent muzyczny zakopany w ziemi. Mówi o tym Iwaszkiewicz w Książce moich wspomnień: „Człowiek ten marnował się przez nieszczęśliwą miłość – a może właściwie dokomponowywał sobie tę miłość, aby upozorować swoje niepotrzebne i beznadziejne marnowanie się. Zadziwiający ten chłopiec, dobry, sympatyczny i inteligentny, miał w sobie nieprzezwyciężoną indolencję, która spychała powoli jego życie do jakiejś nieokreślonej wegetacji”. Mimo woli nasuwa się porównanie z innym młodym artystą pochodzenia żydowskiego, z którym w tamtym czasie Iwaszkiewicz utrzymywał bliski kontakt: Józefem Rajnfeldem. O ile jednak Rajnfeld dokładał wszelkich starań, by chronić swój talent malarski przed merkantylnymi zakusami własnej rodziny i społeczeństwa w ogóle, o tyle Landau nie znalazł na to sił. Stało się coś, co sprawiło, że nie spełnił pokładanych w nim nadziei – i trudno określić, co to było. Bieda? Słaba wola? Pech? Nieświadomy pęd ku samozniszczeniu? Wszystko to po trochu? Jednocześnie Landau ujmuje swoją dobrocią, jakby na potwierdzenie prawdy, iż trudno orzec, czy ktoś jest dobry czy zły, gdy patrzy się tylko na to, jak mu się wiedzie w życiu, bo los pozostaje często poza ludzkim wpływem. I trudno także opędzić się od myśli, iż mamy do czynienia z jeszcze jednym życiem, które przeczy formule, że za prawe czyny czeka nagroda, a za złe kara.
Godne zastanowienia, że i Rajnfeld, i Landau – mimo odmiennych strategii życiowych – skończyli tak samo tragicznie. U obydwu nie są znane dokładnie okoliczności śmierci. W przypadku Rajnfelda wiadomo jedynie, że w roku 1940, wraz z wkroczeniem Niemców do Francji, odebrał sobie życie. O Landale wiemy jeszcze mniej. Po 1936 roku następuje przerwa w korespondencji aż do roku 1943, kiedy Landau wraz ze swoim bratem Stefanem piszą do Iwaszkiewicza listy z warszawskiego getta, niestety niezachowane w stawiskim archiwum. Iwaszkiewicz posyłał mu do getta pieniądze, a jesienią 1943 roku zanotował w dzienniku: „A tam [w getcie] giną tacy artyści jak Roman Kramsztyk, tacy zżyci wieloletni przyjaciele jak Olek Landau […] – i nic nie możemy zrobić. Z opuszczonymi rękami patrzymy, jak wznoszą się bure dymy z ich domów, z ich ciał. To bardzo trudne do zrozumienia i do przeżycia. Zrozumieć tego nawet nie próbujemy, ale przeżyć to trzeba”. Trzeba przeżyć choćby po to, żeby dać potem jakąś formę istnienia zmarłym. Iwaszkiewicz był świadom tej swojej roli i jako pisarz, i jako człowiek. Jako pisarz nadawał kontury i barwy ludzkim cieniom – pisząc o nich; jako człowiek nie pozwalał przepaść pamięci o ludziach – gromadząc i pieczołowicie chroniąc pamiątki po nich, przede wszystkim listy. Wszak Aleksander Landau dostaje „drugie życie” dzięki zachowanym w Stawisku jego listom. Nie inaczej miała się rzecz z Józefem Rajnfeldem i wielu innymi.
Zacytowane przed chwilą zdania Iwaszkiewicz notuje w dzienniku krótko po tym, jak wspólnie z żoną uratował przed śmiercią dwoje Żydów – małżeństwo Karwasserów. A ocalił z Anną jeszcze rodzinę Muszkatów, Wiesława Gelbarta, Irenę i Andrzeja Kramsztyków oraz ich córkę Joannę, która to zwięźle opisała: „Anna Iwaszkiewicz jeździła do ojca [czyli do Andrzeja Kramsztyka] do Milanówka, aby mu coś zawieźć do jedzenia i pogadać z nim, co było bardzo ważne dla jego psychiki i samopoczucia. Ja trochę czasem pracowałam tam [w Stawisku] w ogrodzie, płacili mi, a poza tym też dawali nam pieniądze, ubranie i żywność. Sama świadomość, że oni się nami opiekują, pomagała nam żyć. Dostałam zapalenia wyrostka robaczkowego – Anna Iwaszkiewicz załatwiła mi operację w Warszawie u swojego bliskiego krewnego Wacława Lilpopa, znanego chirurga. Gdyby nie jej pomoc i ta operacja, nie żyłabym na pewno. Wszystko robili bezinteresownie”.
Podczas opracowywania listów Landaua do Iwaszkiewicza wyszła na jaw jeszcze jedna, dotychczas nieznana, pomoc udzielona przez pisarza osobie pochodzenia żydowskiego. Chodzi o Henrykę Stefańską, urzędniczkę, córkę przemysłowca Aleksandra Landsberga i Eleonory z d. Landsberg. Stefańska lata 1941–1942 spędziła w getcie tomaszowskim, po czym ukrywała się w Milanówku. Po wojnie wróciła do Tomaszowa, następnie przeniosła się do Łodzi, gdzie w 1949 roku zmieniła po przyjęciu chrztu nazwisko Steinman na Stefańska. Iwaszkiewicz poznał ją latem 1929 roku dzięki Landauowi, który zaprosił go wówczas do Tomaszowa. W grudniu 1930 roku pisarz podarował jej siedmioletniemu synkowi, Jerzykowi, prezent gwiazdkowy. W archiwum stawiskim zachowało się kilka listów i kart pocztowych Henryki Stefańskiej do Jarosława Iwaszkiewicza. W liście pisanym w Łodzi 18 kwietnia 1960 roku czytamy: „Drogi Panie Jarosławie! Za dwa tygodnie jadę do Jerzyka do Sydney i pragnę tą drogą pożegnać się z Panem. Proszę mi wierzyć, że nigdy nie zapomnę Pana pomocy w czasie okupacji i będę zawsze niezmiernie wdzięczna za okazane mi dowody przyjaźni w tak trudnych chwilach. Łączę bardzo serdeczne pozdrowienia dla Pana i Małżonki. Henryka Stefańska (Niunia)”.
W 1988 roku Anna i Jarosław Iwaszkiewiczowie za pomoc niesioną Żydom w czasie wojny zostali odznaczeni przez Instytut Yad Vashem medalem „Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata”.
Najpełniej wspomniana wcześniej ocalająca funkcja poezji Iwaszkiewicza dochodzi do głosu w Odach olimpijskich napisanych w 1948 roku, gdy poeta przyzywa do siebie cienie zmarłych, jak czynili to przed nim Orfeusz, Odyseusz, Wergiliusz i Dante. Jednym z przywołanych – obok Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, Karola Lipińskiego, Stanisława Kowalczyka i Juliusza Krzyżewskiego – jest Aleksander Landau: „I twój duch także, miły Aleksandrze / od dawna śmierć okropną w murach getta przeczuwający, / uśmiecha się – / i przebacza i mnie, i wszystkim innym, że cię za strasznym murem zostawili”.
W październiku 1948 roku, już po napisaniu Ód olimpijskich, Iwaszkiewicz poleciał do Ameryki Południowej, by w Buenos Aires wziąć udział w kongresie Międzynarodowej Konfederacji Związków Autorów i Kompozytorów (CISAC). Korzystając z okazji, 30 października udał się do Rio de Janeiro, gdzie nazajutrz odwiedził Henryka, Hannę i Jadwigę Landsbergów. W Listach z podróży do Ameryki Południowej wspomniał tylko o tej ostatniej: „Pani L. z Tomaszowa jest równie okazała i piękna jak dawniej, jest również w dobrym humorze. Straciła wprawdzie majątek, fabrykę, pieniądze i stanowisko w kraju, ale zyskała sobie przyjaźń księżnej Olgierdowej Czartoryskiej (Habsburg z domu) i przyjaźń ta pociesza ją całkowicie po wszystkich stratach”.
1 listopada pisarz spotyka w Rio de Janeiro brata Aleksandra Landaua – Edwarda, który wyjechał z Warszawy do Brazylii w 1936 roku. „Wyobraź sobie – pisał Aleksander Landau do Iwaszkiewicza 30 października 1936 roku – że ten wariat Edek wyjechał na stałe do Brazylii. Dowiedziałem się o tym od Stefana, z którym przyszedł się przed wyjazdem pożegnać, mimo że od dłuższego czasu nie rozmawiali ze sobą. Mimo zdecydowanie negatywnego stosunku do Edka, podziwiam jego energię i odwagę”. To wtedy się rozstrzygnęło, który z trzech braci przeżyje Holocaust. A dwanaście lat później, w Dzień Wszystkich Świętych, pośród bujnej, barwnej, pachnącej intensywnie roślinności brazylijskiej Iwaszkiewicz opowiadał Edwardowi Landauowi o losach jego dwóch braci: „Siedliśmy na tarasie wspaniałej kawiarni na Avenida Atlantica – czytamy w Listach z podróży do Ameryki Południowej – mając przed oczami wielkie fale, które nadchodziły z głębi Oceanu i waliły wprost na nas, tak że nawet nas opryskiwały, przynosząc niebywały zapach Oceanu, oddech szerokiej przestrzeni, jodu, wiatru, dali – i musiałem mu wszystko opowiadać od samego początku. […] Strasznie mi było ciężko o tym mówić, ale trzeba mu to było opowiedzieć wszystko. Jego dwaj bracia, siedząc jeszcze w getcie, komunikowali się ze mną, pisywali do mnie i raz nawet telefonowali. Byłem jak gdyby świadkiem ich agonii, i chociaż ostatecznie nie wiem, jak zginął mój przyjaciel, i nie mogłem mu na ten temat nic powiedzieć, musiałem mówić o najstraszniejszych rzeczach”. Na stronie internetowej poświęconej warszawskiemu gettu jest wielu Aleksandrów Landauów, lecz żaden nie odpowiada biografii i cechom tego, o którego tu chodzi. Najlepiej pasuje do jego kruchego życia krótka wzmianka w „Gazecie Żydowskiej” z 1941, nr 10: „lingwista, szuka pracy w zamian za obiad, Ciepła 14 m. 4”. Więcej pewności można żywić wobec informacji o Stefanie Landale, bracie Aleksandra, który przed wojną pracował w branży filmowej. W dokumentach Archiwum Akt Nowych dotyczących getta warszawskiego widnieje adnotacja: „Stefan Landau. Zamieszkały Grzybowska 8, filmowiec”. Z kolei w zbiorze dokumentów Der Obman Des Judenrates Warschau przechowywanym w Archiwum Państwowym Miasta Stołecznego Warszawy znajduje się informacja: „Stefan Landau. Zamieszkały przy ulicy Grzybowskiej 8/5. Zalegał z płatnościami za gaz za czas do 1941–05–15”. Jeśli Aleksander Landau mieszkał z bratem – co nie jest wykluczone, skoro bracia mieszkali razem w Warszawie w roku 1933, żeby łatwiej znieść nędzę – jego adres nie stanowiłby zagadki. Pewności jednak nie ma.
W Listach z podróży do Ameryki Południowej ani razu nie pada nazwisko Landau czy Landsberg, są tylko inicjały. Pełne brzmienie nazwisk występuje w tzw. „Dzienniku amerykańskim” Iwaszkiewicza, opublikowanym na łamach „Zeszytów Literackich”, nr 142. Z tego dziennika można się dowiedzieć, że wieczorem 1 listopada Iwaszkiewicz zjadł kolację u Landsbergów, 4 listopada był u nich do drugiej w nocy, a dwa dni później odwiedził z nimi malarza flamandzkiego mieszkającego w Brazylii – Rogera Van Roggera. Ponownie widzi się z Landsbergami 9 listopada, wtedy też pożycza od Henryka Landsberga białe jedwabne ubranie chroniące przed upałem – teraz, szesnaście lat po tym, jak starał się poprzez Aleksandra Landaua pozyskać od Fabryk Sukna H. Landsberga materiał na jesionkę. 15 listopada jedzie z Edwardem Landauem i jego żoną na całodzienną wycieczkę do Petrópolis i Teresópolis. Podczas ekskursji dochodziło do zabawnych sytuacji, gdy Iwaszkiewicz się mylił i do żony Edka, noszącej imię Aleksandra, mówił „Olku”. W tym śmiesznym przejęzyczeniu przejawiała się być może tęsknota za miłym mężczyzną z papugą na ramieniu. I być może z tej tęsknoty zrodziło się nieukończone, kilkustronicowe opowiadanie Nieważni ludzie, nieważne sprawy, ogłoszone rok po śmierci autora w tomie zatytułowanym Utwory ostatnie. Iwaszkiewicz zaczął je pisać 3 stycznia 1979 roku i robił to fazami, zrywami, o czym świadczą różne kolory atramentu. Bohaterem uczynił młodego nauczyciela gry na fortepianie, Aleksandra; akcję umieścił w Ostrowi nad Pilicą, w słoneczny dzień Zielonych Świątek w dwudziestoleciu międzywojennym. Zamiana Tomaszowa na fikcyjną Ostrów jest zbytecznym zacieraniem śladów – bez znajomości listów Aleksandra Landaua mało kto z czytelników powiązałby z nim głównego bohatera. Fabuła jest prosta: Aleksander po udzieleniu kolejnej lekcji gry na fortepianie panience z bogatego domu, Antosi, ze zdumieniem konstatuje, że się w niej zakochał. Spotkawszy Witosia, któremu się podoba siostra Antosi, zwierza mu się ze swego odkrycia. Następnie uwaga narratora przenosi się na Witosia, który idąc wzdłuż Pilicy, spotyka obydwie siostry. Wywiązuje się rozmowa pełna przekomarzań, głównie na temat gry w tenisa, który można w Ostrowi uprawiać między innymi w posiadłości Adolfiny Monroe, która – wróciwszy z Ameryki – odkupiła tę posiadłość od Ostrowskich, ostatnich właścicieli Ostrowi. Utwór kończy się zdaniem, że pani Adolfina udzieliła paru lekcji tańca obydwu siostrom. Pamiętających drugą połowę lat siedemdziesiątych pewnie zaciekawi, że Witoś – jak wynika z uwagi na marginesie rękopisu – ma z wyglądu przypominać płowowłosego Grzegorza Woźniaka, popularnego wtedy prezentera „Wieczoru z Dziennikiem”. Przede wszystkim jednak ma być odwzorowaniem Witolda Mieczysławskiego, o czym Iwaszkiewicz informuje Pawła Hertza w liście z 17 lutego 1979 roku: „Zacząłem pisać nowe opowiadanie o Olku Landau, braciach Mieczysławskich, Tomaszowie Mazowieckim i pewnej wymyślonej starszej pani, która będzie bardzo piękna”.
Przeczytawszy to niedokończone opowiadanie, trudno przeoczyć trafność tytułu: jaką ma dzisiaj wagę rodzące się uczucie zmyślonego młodego nauczyciela gry na fortepianie do jeszcze młodszej zmyślonej uczennicy? Jakie ma dzisiaj znaczenie, że sto lat temu w jakiejś nieistniejącej Ostrowi można było grać w tenisa u nieistniejącej Adolfiny Monroe? To wszystko w istocie jest nieważne i nieukończone opowiadanie, zwłaszcza jego tytuł, świadczy o dużej pisarskiej samowiedzy Iwaszkiewicza, który – nie poradziwszy sobie z zamianą nieszczęśliwej miłości Landaua do kuzynki Hani Landsberg na literaturę – zaniechał pisania tego utworu, wiedząc, że od zmyślenia ciekawsza jest prawda, a listy Landaua można by zatytułować Ważni ludzie, ważne sprawy.
Skoro wracamy do prawdy, może nie od rzeczy będzie dodać, że i Kokosia nie przeżyła wojny. W pierwszych dniach września 1939 roku rozszarpał ją pies, gdy papużka swoim zwyczajem wyszła z klatki i spacerowała beztrosko po balustradzie. Zakopano ją pod dębami, opodal stawiskiego domu. Miejsce pochówku Aleksandra Landaua nie jest znane.