To miasto umierało już tysiące razy.
Ze śmiercią każdego mieszkańca i ono
znikało na moment. Potem wstawało
większe, dla nowych oczu. Ale zdarzyło się,
że raz lub dwa umarło naprawdę.
Do zmartwychwstania miasto potrzebuje ludzi.
Chroni ich, a oni chronią miasto.
Długo myślałem, że i dla mnie zniknie
na moment, gdy w jego murach
zamknę powieki.
Teraz przez jego zgiełk słyszę
jakby żałobny szept osy: już się
zbliża dzień, gdy może umrze znowu – naprawdę.
Lecz najpierw będzie mnie chronić,
lecz najpierw będę je chronił
i razem zamkniemy powieki;
albo ono przede mną,
albo ja przed nim.