Atlas dziur i szczelin, najnowsza, czwarta książka Michała Książka, też jest taką biodróżą. Podobnie zresztą jak poprzednie, bo droga jest ważnym motywem twórczości Książka, a wrażliwość na przyrodę jej siłą napędową. Atlas… jest w zasadzie dziennikiem biodróży, która trwała niemal rok, od maja do marca. Książek w tym czasie spacerował po Warszawie, ale był też w kilku innych miastach – Krakowie, Bydgoszczy, Gdyni, Łodzi, Toruniu. Różne miejsca spina niezwykle czujna i czuła obserwacja przyrody. Opowieść Książka jest pełna ciekawostek, porównań, działa na wyobraźnię. Książek przyrodę wręcz wielbi, zachwyca się nią i fascynuje, ale jej nie infantylizuje. Za tym zachwytem twardo, pewnie stoi ogromna, szeroka wiedza przyrodnicza. Imponująca. Fascynująca. To sztuka oddać tak duży zachwyt bez popadania w bambinizm. Pomagają w tym naukowcy, których Książek zaprasza do rozmów i przedstawia w Atlasie…, to między innymi doktor Patryk Rowiński – ornitolog, Joanna Rayss ze Stowarzyszenia Architektury Krajobrazu, która „zrobiła doktorat z deszczówki” – jak pisze Książek, czy profesorka Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego Maria Szulkin, badająca życie sikor modrych.
Książek, jak sam się żartobliwie określa, jest biofilem i z tej perspektywy pisze o dzikim życiu w mieście. Atlas… jest pełen nazw gatunków roślin i zwierząt, przenikliwych opisów ich zachowań, przyzwyczajeń. Szczegółowych, momentami wręcz sensacyjnych obserwacji. Wciągających. Autor potrafi pokazać świat przez lupkę i z polotem, poetycko go opisać. A jednocześnie kreśli szerszą perspektywę i mikrosceny z życia miasta wpisuje w procesy biologiczne i zależności ekosystemowe. Udaje mu się Atlasem… ściągnąć człowieka z piedestału – każe mu się pochylać, klękać, wytrzymywać w czujności, bezruchu, ciszy, żeby zbliżyć się do innych mieszkańców miasta. Książka jest pochwałą dzikiego życia w mieście, w którym jesteśmy tylko elementem całości. To fascynująca i – zdaje się – wciąż odważna perspektywa, która może zapowiadać w końcu nieuniknione wobec katastrofy klimatycznej zmiany.
Atlas… przekazuje naukową wiedzę, a zarazem jest poetyckim opisem różnorodności życia w mieście. To ciekawe i dość trudne połączenie. Można powiedzieć, że Atlas… ma „miękkie części” w odniesieniu do hasła „miękkie miasto”, którego Książek używa. Miękkie są szczeliny w chodniku czy rysy w miejskim konglomeracie – to tutaj kwitnie życie. Książek pisze: „W miastach pod naszymi stopami rozciąga się mikrokrajobraz. To on często zatrzymuje dzieci, które patrzą z mniejszej wysokości, łatwiej im go docenić. Dziury i uszczerbki zyskują tam status zielonych kraterów, a łączenia architektury urastają do rangi kanionów. Bardzo często ktoś się w nich porusza. Składa jaja. Przenosi zarodniki. Kocha albo właśnie wypuszcza kiełek”.
Książek przyznaje naturze podmiotowość, a nawet osobowość. Momentami Atlas… przypominał mi poruszającą książkę Pieśń Ziemi, napisaną przez Robin Wal Kimmerer, profesorkę botaniki i członkinię plemienia Potawatomi, która łączy wiedzę naukową i polityczne zaangażowanie z ludową mitologią, ceremoniami i refleksją na temat degradacji planety w imię postępu i chciwości człowieka. Narracja Atlasu… jest, podobnie jak u Kimmerer, „miękko‑ostra”. Niedaleko zachwytu nad przyrodą leży ostrze krytyczne wobec współczesnej rzeczywistości. Książek w sposób zadziorny, ironiczny, lekko pobłażliwy, pisze o polskich realiach. Na przykład tak opisuje rewitalizację w Łodzi: „Autorzy śmiałego remontu ulicy Piotrkowskiej w Łodzi odważnie zrezygnowali z klimatyzacyjnej funkcji sędziwych drzew, w końcu korzystać można z klimatyzowanych pomieszczeń kawiarni i restauracji. Odrzucili też ideę drzewa jako filtra pyłów, wszak pyły, i to wraz z rodnikami, ściera wielki mop na kółkach, a resztę chłoną płuca. Cień klonów i topoli ma zastąpić cień ścian i murów”. Książek czasem interweniuje, pisze do urzędów, ma zacięcie aktywistyczne. Z jednej strony ma dystans, poczucie humoru, z drugiej zdradza zaangażowanie – daje na przykład instrukcję, jak skutecznie podlewać drzewa w mieście, albo odradza kontakty z leśnikami.
Mikroobserwacje, w konkretnym miejscu i czasie, są przetasowane w Atlasie… z rozdziałami wyróżnionymi inną typografią, które są uzupełnieniem dziennika – słownikiem, a może bardziej encyklopedią. Tu pojawiają się specjalistyczne słowa, hasła z różnych dziedzin – na przykład ‘geosmina’ to zapach ziemi, efekt metabolizmu bakterii glebowych, a ‘edafon’ to mieszkańcy gleby. Ale są i rozdziały‑hasła, które mają zacięcie filozoficzne, antropologiczne i dotyczą przede wszystkim stosunku ludzi do natury. Niektóre z tych haseł Książek rozszerza o kontekst kulturowy, językowy. Jego dzieło to prezentowany czule atlas dzikiej przyrody w mieście, ale też atlas współczesnych polskich lęków wobec natury, które materializują się w absurdalnych urzędniczych decyzjach i działaniach. Zauważa na przykład w społeczeństwie wstyd przez nagą glebą czy irracjonalny strach przed drzewami, który „dotyczy obawy przed przygnieceniem upadającą gałęzią, korzeniami penetrującymi fundamenty, a nawet owadami wchodzącymi po gałęziach do domów (przez otwarte okna) […] Problemem są także liście, synonim brudu”.
Drzewa są ważnymi bohaterami Atlasu… jako m.in. domy dla wielu organizmów, na czele z ptakami, ale też jako wybawienie przed upałem dla ludzi, lek na miejską wyspę ciepła. Książek mierzył nawet temperaturę – na jezdni przy Placu Defilad w pełnym słońcu było 47 stopni Celsjusza, a w cieniu pod drzewami w parku przy ulicy Świętokrzyskiej o 19 stopni mniej. Z Atlasu… sporo można się dowiedzieć o drzewach, choćby tego, że potrzebują miękkiego podłoża, odkrytej, miękkiej gleby, żeby dobrze żyć, bo ich korzenie oddychają tlenem. Że mają strategie radzenia sobie w trudnych warunkach, np. podczas suszy, kiedy potrafią odrzucić część konarów, czy skrócić koronę. Książek jest sprzymierzeńcem drzew, a Atlas… jest świetną książką edukacyjną – dla dzieci i dorosłych.
Kolejnymi, mniej oczywistymi bohaterkami książki są gleba i woda. Woda jako mżawka, woda w glebie, woda pompowana przez drzewa, woda, której brakuje – jest susza, wiele drzew w mieście powoli zamiera. Książek ubolewa, że życiodajna woda szybko spływa do kanalizacji po szczelnym betonie, szczególnie kiedy wytniemy drzewa, które ją zatrzymują.
Atlas… jest też o palących problemach czasu katastrofy klimatycznej. Tych lokalnych, jak absurdalne rewitalizacje placów i rynków polskich miast i miasteczek, które polegają na wycinaniu starych drzew, krzewów i betonowaniu, ale też tych na skalę światową, jak zanik bioróżnorodności czy wszędobylski plastik. A głębiej: utrata kontaktu z naturą. Odcięcie od korzeni.
Brak relacji z naturą to dzisiaj wielki problem. Młode pokolenie raczej bawi się w telefonie niż na drzewie. Prędzej poleci do Grecji, niż pójdzie nad pobliską rzekę. Trudno doceniać i dbać o to, z czym nie mamy kontaktu, czego nie znamy. Zależność człowieka od natury jest coraz mniej oczywista i próbujemy ją coraz bardziej wyprzeć. Odcinamy się – tak nam się przynajmniej wydaje. Atlas… próbuje przywrócić kontakt. Oswaja naturę, przywraca jej ważność, pokazuje, że jest wszędzie – nawet w samym centrum wielkiego miasta i ma ogromną siłę przetrwania. Książek zaraża entuzjazmem dla przyrody, zachęca do spacerów, obserwacji, wyciszenia. Wyostrza zmysły, czujność, a chyba przede wszystkim uruchamia wrażliwość. Opisuje miejsca, których nie posądzilibyśmy o tak bogate, intensywne życie. Wystarczy się zatrzymać i rozejrzeć, na przykład na przystanku metra Świętokrzyska 03 w samym centrum Warszawy, w okolicy Pałacu Kultury i Nauki. Tu Książek bywa regularnie, by śledzić losy m.in. modraszek lipowych. Jego książka zaczyna się w maju, ptaki są w ferworze okresu lęgowego. Modraszki w ciągu dnia potrafią zrobić nawet sześćset lotów do gniazda, karmią małe co minutę. Obok jest Park Świętokrzyski, niewielki skrawek przyrody w mieście. Tu Książek obserwuje mazurki, pokrzewki, kapturki, wrony, sikory, szpaki. Trochę dalej jest ulica Bagno, która była mokradłem…
Tytułowe dziury i szczeliny są dla przyrody w mieście szczególnie ważne, to w nich kwitnie życie. W dziurach w drzewach, czyli dziuplach, ptaki wychowują dzieci, chronią się przed zimnem, gorącem czy wiatrem. W szczelinach w betonie kiełkują nasiona i gromadzi się woda. W przyrodzie dziura jest więc ważna, jest domem, możliwością, poszerzeniem. W kulturze, cywilizacji Książek zauważa tendencje do wypełniania dziur, zatykania, betonowania, żeby było gładko, czysto, sterylnie. Pod kontrolą. „Dzieło człowieka, w tym miasto, nie może być dziurawe” – pisze Książek. Lęk przed dziurą to kolejna ludzka fobia. „Homo sapiens ma zwykle problem z dziurami. Są one uniwersalnym synonimem uszkodzenia, braku, ubytku. Dziurawy w różnych kulturach oznacza niesprawny, nienadający się. Martwy. Sednem zarzutu o brak piątej klepki jest dziura […]”. Czy to lęk przed pustką? A może śmiercią jako czarną dziurą? Przyroda zdaje się mieć ją znacznie lepiej oswojoną.