Przez długi czas w Dorpacie, mieście stojącym na dawnym uroczysku boga estońskiego, najwięcej było studentów niemieckich. „Obcokrajowiec, który by tu wysiadł z rosyjskiego pociągu bez przygotowania – wspominał Józef Weyssenhoff – nie zgadłby, gdzie zawędrował, gdyż nic nie przypominało należności do państwa rosyjskiego”. Na wzór niemieckich korporacji studenckich w Dorpacie organizowano też polskie.
Co oprócz nauki i składania egzaminów robił jeszcze mój dziadek w mieście nad rzeką Embach, po estońsku Emajogi? Czy chodził do miejscowego planetarium? Czy właśnie tam, w Dorpacie, zaczął studiować Pismo Święte, co pozwoliło mu później wieść uczone spory z księżmi, których w kozi róg zapędzał znajomością Księgi Liczb i Listów do Koryntian? Jak wyglądało jego życie towarzyskie? Student Uniwersytetu w Dorpacie, późniejszy słynny polski przyrodnik Benedykt Dybowski, powołał tam klub abstynentów, czyli Braci Mlecznych. Nie wydaje mi się, żeby ta akurat tradycja dziadkowi szczególnie była bliska…
W życiu mego dziadka dwadzieścia lat niepodległości było czasem najbardziej szczęśliwym. Ale z początku szczęście to wisiało przecież na włosku. Józef Piłsudski, Naczelnik Państwa kształtujący jego politykę, zwłaszcza zagraniczną, dobrze wiedział, że po 11 listopada 1918 roku Polska „jest właściwie bez granic i wszystko, co możemy […] zdobyć na Zachodzie, zależy od Ententy, o ile zechce ona mniej lub więcej ścisnąć Niemcy. Na Wschodzie to sprawa inna – tu są drzwi, które się otwierają i zamykają i zależy, kto i jak szeroko siłą je otworzy…”.
Wschód to była Rosja, po rewolucji już nie Rosja carska tylko Rosja bolszewików, która bolszewickiego przewrotu zamierzała dokonać we wszystkich krajach świata, zaczynając oczywiście od odradzającej się Polski. „Rosjo, dokądże pędzisz, daj odpowiedź? Nie daje odpowiedzi […] grzmi i staje się wiatrem rozrywane na strzępy powietrze; przelatuje obok wszystko, cokolwiek jest na ziemi, i patrząc z ukosa odsuwają się i dają jej drogę inne narody i państwa”.
To przecież gdzieś pod Warszawą – twierdził Lenin – znajduje się nie tylko centrum polskiego rządu burżuazyjnego, rządu jaśnie panów, obszarników i kapitalistów, lecz także centrum całego systemu imperialistycznego, w którym raz na zawsze zlikwidować należy własność prywatną. Stawką nieuniknionej wojny polsko‑bolszewickiej był kształt całej Europy, której państwa stać się miały kolejnymi republikami rad. „Sowiecki Bonaparte”, Michaił Tuchaczewski, mówił o tym nowym, bolszewickim językiem, w którym słowa traciły swój właściwy sens: „Armia spod Czerwonego Sztandaru i armia łupieżczego Orła Białego stają twarzą w twarz w śmiertelnym pojedynku. Ponad martwym ciałem Białej Polski jaśnieje droga ogólnoświatowej pożodze. Na naszych bagnetach poniesiemy szczęście i pokój ludzkości pełnej mozołu. Na Zachód! Wybiła godzina ataku. Do Wilna, Mińska, Warszawy!”
Sowieckie bagnety nie otworzyły drogi ogólnoświatowej pożodze. Józef Piłsudski do bolszewizacji Polski nie dopuścił. Symbolem tego stał się „cud nad Wisłą”. Nie wszyscy i nie od razu zrozumieli istotny sens militarnego zwycięstwa Piłsudskiego nad Budionnym. Gdyby w bitwie pod Radzyminem zwyciężyła Armia Czerwona, gdyby Polską zaczął rządzić Rewolucyjny Komitet Tymczasowy… – mój dziadek, który lubił politykować, dobrze wiedział, co musiałoby to znaczyć.
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]