11/2022

Andrzej Babuchowski

Między nagą egzystencją a Nadzieją.
O znanym i mniej znanym obliczu literatury czeskiej

Śmiech jako siła rażenia
Kiedy organizowałem przed laty wieczór autorski młodego czeskiego poety, jeden z pracowników domu kultury spytał mnie, czy mógłbym na to spotkanie zaprosić także zespół Banjo Band, żeby zaśpiewał piosenkę Jožin z bažin (Józek z bagien), która robiła właśnie w Polsce prawdziwą furorę. Moje wpływy nie sięgały jednak aż tak daleko. Na szczęście. Bo ten skądinąd dowcipny i całkiem udatny przebój akurat do tematyki tamtego spotkania pasował jak pięść do nosa.

Tak się jednak jakoś składa, że na twórczość Czechów patrzymy głównie przez pryzmat tradycji satyryczno-parodystyczno-komediowych. Dobra czeska literatura, dobra czeska sztuka, dobry czeski film to – wedle naszych oczekiwań – takie dzieło, które powinno przede wszystkim bawić i śmieszyć, a w każdym razie nie zadawać pytań ostatecznych. Odnoszę niekiedy wrażenie, że Polacy przypisują czeskiej kulturze wyłącznie funkcje zabawowo-rozrywkowe. Nie tylko zresztą Polacy.

W takim zawężonym postrzeganiu „czeskości” decydującą rolę odegrało niewątpliwie arcydzieło Jaroslava Haška, najpopularniejsza w świecie powieść czeska i jej kultowy bohater – dobry wojak Szwejk, postać o wielkiej sile wyrazu. Z jej znaczeniem dla kultury i życia duchowego – zarówno w sensie pozytywnym, jak i negatywnym – nie potrafimy się do końca uporać. Z problemem tym zmagają się zresztą od dawna sami Czesi. Przypomnijmy, że nurt szwejkowski ma bardzo stare korzenie. Ciągnie się już bowiem od plebejskich bohaterów komedii Arystofanesa czy Plauta, przez Gargantuę i Pantagruela, Sancho Pansę, aż po czasy najnowsze. Nic więc dziwnego, że przy tak bogatym „rodowodzie” Szwejk nie przestaje intrygować nie tylko literaturoznawców (co wydaje się oczywiste), lecz także socjologów, psychologów, a nawet – i to w niemałej mierze – teologów.

W roku 1988 ukazała się w Rzymie niewielka, bo zaledwie czterdziestostronicowa, książeczka wybitnego czeskiego teologa Karela Vrány (1925–2004) pt. Teologia humoru, poświęcona w dużej części analizie postaci Szwejka i jej różnorakim implikacjom. Przyjrzyjmy się tej analizie nieco uważniej:

Szwejk wywołuje w nas sprzeczne uczucia. Jego obraz jest absolutnie niejednoznaczny i dlatego mamy dziś mnóstwo interpretacji tzw. szwejkowskiej filozofii życia. Z jednej strony nęci nas, drażni i przyciąga, tak jak może nas nęcić, drażnić i przyciągać nasze własne życie lub zdarzenie, w którym uczestniczymy. Przygody dobrego wojaka Szwejka mają wszystkie cechy opowiastki ludowej, ale też jakiegoś zapisu, protokołu. Protokół może być mniej lub bardziej pełny, nie może być jednak sam w sobie dobry lub zły. Dopiero moralne i charakterologiczne cechy ludzkie czynią zawarte w nim dążenia i postaci pięknymi bądź szpetnymi. Hašek jako autor nigdzie nie twierdzi, że przeciętny Czech powinien być kimś odmiennym od Szwejka. Dlatego też, z drugiej strony, to sam Szwejk, jego metoda, jego filozofia, a nie zapis Haška, wywołują w nas sprzeciw, krytykę i oburzenie. Nikt z nas nie chciałby być Szwejkiem. Protestujemy zupełnie słusznie, gdy ktoś nazywa nas narodem Szwejków. Uważamy to za śmiertelną obrazę. I natychmiast przywołujemy wielkie, świetlane postacie naszej narodowej historii. Szwejk jest w stanie podzielić naród na dwie części: na tych, co go podziwiają i z upodobaniem praktykują jego metodę walki, którzy widzą w jego filozofii drogę ocalenia nagiego życia przed przemocą potężnego wroga, czy to zewnętrznego, czy wewnętrznego. Druga część narodu widzi w nim swoje poniżenie i skrzywienie kręgosłupa. Odczuwa ukryty lub jawny wstyd w taki sposób, w jaki odczuwa się własne słabości i własne tchórzostwo.


Trzeba przyznać, że niezależnie od żywionych do niego uczuć Szwejk odzwierciedla dość typową i cenną dla swego narodu cechę: genialną umiejętność skrótowego, a przy tym niezwykle dosadnego definiowania otaczającego świata. Gdy przed kilkunastu laty, w czasie pobytu w Pradze, zmęczony upałem, podążałem „zamkowymi schodami” w stronę Hradczańskiego Wzgórza i snułem niewesołe myśli o współczesnych absurdach politycznej poprawności, moim oczom ukazał się nagle ogromny, wymalowany białą farbą na murze napis: Svĕt se posral

Ależ tak! Máš pravdu, Josefe, svět se posral – myślę sobie. To jest kwintesencja tego, o czym przed chwilą rozmyślałem, tyle że wyrażona w gnomicznej, a zarazem typowej dla Szwejka wulgarnej formie. A zatem – Szwejk powrócił! Tym razem jako sprzymierzeniec w walce z kolejnymi szaleństwami ludzkości.

Warto przypomnieć, że hermeneutyczne znaczenie epokowego dzieła Haška dostrzegali, choć nie bez subtelnej ironii, także niektórzy twórcy o orientacji chrześcijańskiej, np. Jaroslav Durych, który pisał, że powieść ta nie jest li tylko zwierciadłem czeskiego człowieka w jego ewolucyjnym ujęciu, przed wojną i w trakcie niej, ale najznakomitszym pomnikiem czeskiego ludu i wszystkich jego dążeń.

Wpływ Szwejkowego widzenia świata na rozwój współczesnej literatury czeskiej miał również dobroczynne skutki. Z jego „metody” korzystają bowiem pisarze, którzy się z nim totalnie nie zgadzają, ale – w przeciwieństwie do licznych epigonów (głównie w okresie socrealizmu) – potrafili tę metodę twórczo „przepracować”, zachowując jednocześnie artystyczną i światopoglądową niezależność. Ciekawym przykładem takiej postawy, w której sacrum udatnie łączy się z profanum, a świat widziany „od dołu” nie przesłania chrześcijańskiego nieba, jest poezja Miloša Doležala, zwłaszcza jego tomik Obec (Gmina), który ukazał się przed kilkunastu laty także w Polsce. Takie dwubiegunowe ujęcie przewija się niekiedy, choć nieco rzadziej, w opowiadaniach niektórych prozaików okresu międzywojennego.

Sancho Pansa bez Don Kichota
Wspomniany teolog Karel Vrana zauważa:


Spojrzenie Szwejka na odwrotną stronę świata jest przenikliwe i olśniewające. To jest właśnie to, co nas do niego przyciąga i wabi, co czyni go popularnym i sympatycznym. Widzimy w nim naszego sojusznika. Jest to jednocześnie jednak sojusznik destrukcyjny i niebezpieczny. Jego błyskotliwe spojrzenie potrafi zdemaskować kłamstwo z taką pasją, że aż samo staje się ślepe na prawdę i na system wartości. Jest tak mocno wpatrzone w niskość, bagnistość i zgniliznę świata potężnych instytucji władzy, że umykają mu wyższe i bardziej szlachetne horyzonty życia.


Urodzony w Pradze niemiecki scenarzysta i krytyk filmowy Willy Haas (1891–1973) nazywa Szwejka Sancho Pansą bez Don Kichota. Z kolei czeski pisarz‑dysydent Josef Jedlíčka (1927–1990) w książce České typy a jiné eseje (Praha 2009, Czeskie postaci inne eseje) w rozdziale O Szwejku i szwejkowaniu twierdzi, że


[…] niebezpieczeństwo szwejkizmu polega na tym, iż bez różnicy, na oślep, wszystko strąca w błoto, wszystko wyśmiewa, poniża, wszystkim właściwie pogardza i wszelkie ludzkie dążenia uważa za nadbudowę do jedynie słusznego i prawdziwego sensu życia, jakim jest naga egzystencja – sama w sobie i sama dla siebie. […] Szwejkizm – podsumowuje Jedlíčka – owoc społecznego zamętu, odzwierciedla kryzys w jeszcze jednym aspekcie. Rodzi się mianowicie podejrzenie, że skoro dyktatura od takiej postawy wcale się nie dystansuje, to znaczy, że (przynajmniej teoretycznie i w ogólnych zarysach) uznaje ją i popiera. Szwejkowanie jako technika oporu jest bowiem produktywne jedynie w zewnętrznym planie. W istocie swej, i na dłuższą metę, szwejkizm odpowiada dyktaturze. Szwejk nie jest li tylko owym przebiegłym cwaniakiem, który wodzi za nos swoich przełożonych. Szwejk to człowiek, dla którego nic już nie jest święte, nic nie jest warte ryzyka, który za to, że pozwalają mu w ogóle żyć, gotów jest na wszystko. Właśnie takich ludzi potrzebuje dyktatura, za taką cenę skłonna jest nawet przymknąć oko na tę czy inną złośliwość (przeł. AB).


Nie dziwi więc, że w przedstawionej wyżej perspektywie również świat wyższych wartości jawi się jako karykatura i fałsz. Szwejk zwraca się w pewnym momencie do pijanego feldkurata takimi oto słowami: „Powiedz, że nie wierzysz w Pana Boga, bo inaczej ci nie naleję”.

Szwejkizm niewątpliwie zdominował na długo życie kulturalne i umysłowe naszych południowych sąsiadów w XX wieku i do dziś niełatwo się im z tego sceptyczno-ateistycznego gorsetu wyplątać. Opinia o Czechach jako najbardziej zateizowanym kraju w Europie, choć niekiedy mocno przesadzona, nadal powielana jest i utrwalana przez kręgi lewicowo-liberalne, także w Polsce, o czym świadczą m.in. reportaże Mariusza Szczygła. Nie twierdzę przy tym, że autor tych tekstów pisze nieprawdę. Uważam tylko, że są one pisane pod z góry obraną tezę, wedle której w czeskim życiu duchowym brak miejsca na metafizykę, mistycyzm czy eschatologiczną nadzieję.

Przypomnijmy, że obrazoburczy wobec tradycji chrześcijańskiej proces redukowania owych „wyższych wartości” objawił się zaledwie tydzień po powstaniu wolnej Republiki Czechosłowackiej, 6 listopada 1918 roku, kiedy to na oczach tłumu zburzone zostało arcydzieło barokowego rzeźbiarza Jana Jerzego Bendla, słynna Kolumna Mariacka na praskim Rynku. Stała się ona ofiarą amoku, jaki ogarnął tłum, pragnący ex post wymierzyć dziejową sprawiedliwość znienawidzonym Habsburgom i ich byłym sojusznikom (m.in. Kościołowi katolickiemu) w przeświadczeniu, że pomnik ten postawiony został na pamiątkę upadku czeskiej suwerenności w bitwie pod Białą Górą. Tymczasem kolumna nie ma żadnego związku z bitwą białogórską, lecz stanęła dopiero trzydzieści lat po niej, w dodatku dla upamiętnienia faktu, że Praga obroniona została zwycięsko przez czeski naród przed najazdem wojsk szwedzkich.

„To straszna data w naszej historii – stwierdził wówczas Jaroslav Durych. – Tak jakby cudownie uzyskana wolność miała się skończyć już po pięciu dniach”. Dodajmy, że kolumnę zburzyła grupa anarchistów kierowana przez Františka Sauera, przedstawiciela praskiej bohemy, pisarza, przemytnika i przyjaciela Jaroslava Haška. Większość członków tej grupy należała do partii komunistycznej, żywiącej programową nienawiść do religii i wiary, zgodnie z wymogami klasyków marksizmu. Rodzi się jednak pytanie, dlaczego uczestnicy i świadkowie tamtego wydarzenia tak łatwo dali się zmanipulować. I skąd wziął się u nich niepohamowany entuzjazm dla czynu przecież barbarzyńskiego? Być może jedyną odpowiedzią na to są odwieczne i niepisane prawa psychologii tłumu, o których francuski filozof Daniel-Rops tak mówi w jednej ze swoich książek: „Masy ludzkie, ulegające niekontrolowanym popędom, skore do entuzjazmu, ale znacznie pochopniej popadające w zwątpienie, panikę i gniew, są posłuszne jedynie elementarnym prawom prymitywnych instynktów nie podlegających kontroli rozumu”.

Zbiorowa frustracja wyładowująca się w ślepym niszczeniu czy profanowaniu nie tylko pomników, lecz także wszelkich dzieł sztuki i pamiątek, wydaje się dziś – niestety – zjawiskiem ponadczasowym. Ostatnio doświadczamy tego także u nas w Polsce. „Nowoczesność tamtego okresu niesiona była falą rewolucyjności, podgrzewaną zwłaszcza wyidealizowanym wyobrażeniem wyzwalającej siły rewolucji październikowej, bo tylko ona jedna, wedle lewicowych opinii, mogła zainicjować powstanie nowego społeczeństwa”1.

Odkrywanie tajemnych dali
Gdybyśmy poprzestali na zaprezentowanym tu obrazie czeskiej historiozofii kultury, a zwłaszcza literatury, z jej praktycznymi skutkami, byłby to obraz z gruntu jednostronny czy wręcz fałszywy. Już bowiem na przełomie XIXXX wieku pojawiła się w Czechach potężna i wpływowa postać czołowego przedstawiciela symbolizmu, poety, myśliciela, mistyka, autora esejów filozoficznych, Otokara Březiny (1868–1929). Jego twórczość w dużej mierze przyczyniła się do rozwoju metafizycznego nurtu literatury czeskiej w latach dwudziestych i trzydziestych minionego stulecia. Wprawdzie Březina, autor zbiorów Tajemné dálky (Tajemne dale), Větry od pólů (Wiatry od biegunów) czy Stavitelé chrámů (Budowniczowie świątyń) w swej kosmologicznej wizji świata bywał niekiedy bliższy platońskiemu idealizmowi niż duchowi chrześcijańskiemu, niemniej jego wpływ na tak znakomitych poetów, jak Jan Zahradníček czy Jakub Deml, przynajmniej w początkowej fazie ich twórczości, był niezaprzeczalny. „Poetyckie dzieło Březiny – twierdzi Jaroslav Med – stojące często na granicy między sztuką a filozoficzną medytacją, pod względem artystycznym i myślowym należy do najambitniejszych osiągnięć nie tylko czeskiego, ale i europejskiego symbolizmu literackiego”2.

To jakościowe novum nie rozkwitłoby jednak tak intensywnie bez pojawienia się innego giganta – Josefa Floriana (1873–1941), myśliciela, pisarza i tłumacza, ale przede wszystkim niezmordowanego edytora, bez którego trudno sobie dziś wyobrazić rozwój dwudziestowiecznej czeskiej literatury chrześcijańskiej. Ivan Slavík dokonania Floriana nazywa wręcz „działalnością misyjną”.

„Florian to odrębne pojęcie w dziejach naszej literatury, filozofii, myśli religijnej, kultury literackiej, a zatem kultury w ogóle” – stwierdza Andrej Stankovič w monografii poświęconej Florianowi, liczącej ponad tysiąc sto stron. Dowiadujemy się z niej, że w swojej prywatnej oficynie, w maleńkim morawskim miasteczku Stará Říše Josef Florian wydał około czterystu tytułów – głównie w edycjach „Studium” i „Dobré Dílo”, 118 almanachów w ramach serii „Kurs”, „Nova et vetera” i „Archy” oraz 13 bibliografii źródłowych. Sam przełożył ponad pięćdziesiąt książek, wśród nich niemal cały dorobek jednego z najbardziej znanych autorów katolickich przełomu stuleci, Léona Bloya, ale także z jednej strony dzieła nowoczesnych filozofów chrześcijańskich: Gabriela Marcela, Maurice Blondela i Maxa Schelera, a z drugiej strony żydowskiego myśliciela Martina Bubera. Zarówno w wydaniach zbiorowych, jak i monograficznych pojawiały się nazwiska twórców literatury światowej – z literatury rosyjskiej: od Gogola i Dostojewskiego, przez Biełego, Remizowa, Czaadajewa, aż po Mandelsztama; z francuskojęzycznej: Villona, Baudelaire’a, Verlaina, d’Aurevilly’ego, Maeterlincka, Jammesa, Bernanosa, Corbiera, Peguy’ego. Z literatury anglojęzycznej ukazali się m.in.: Belloc, Blake, Quincey, Chesterton, Stevenson, Synge, Yeats, Sherwood, a z niemieckojęzycznej: Hölderlin, Novalis, Rilke i Trakl.

Przede wszystkim jednak Stará Říše miała decydujący wpływ na czeskich pisarzy o orientacji katolickiej: Jakuba Demla, Bohuslava Reynka, Jana Čepa, Jaroslava Durycha, Jana Zahradníčka, Bedřicha Fučíka. Ich dzieło i przykład staną się w przyszłości oparciem pozwalającym wielu ludziom przeżyć lata totalitaryzmu, tak okrutne dla autentycznej kultury.

W swych najnowszych badaniach czescy literaturoznawcy, tacy jak Jaroslav Med czy Mojmír Travníček, najchętniej umieszczają wspomnianych twórców w nurcie chrześcijańskiego egzystencjalizmu. Jaroslav Med, komentując losy owego „niechcianego”, zwłaszcza po drugiej wojnie światowej, sposobu pojmowania świata, odwołuje się m.in. do twórczości wybitnego prozaika i eseisty Jana Čepa (1902–1974):

Uważam, że można by odnaleźć w jego dziele niejeden punkt styczny z egzystencjalizmem, oczywiście nie sartrowskim, lecz egzystencjalizmem chrześcijańskim, w którym nicość eliminowana jest obietnicą rzeczywistości transcendentnej. Dzięki tej obietnicy człowiek może rozumieć samego siebie „jako wolę przekroczenia tego wszystkiego, czym jest i czym jednocześnie nie jest, jako wolę przekroczenia teraźniejszości, zawsze niewystarczalnej i nie będącej miarą wysiłków, z którymi osoba się utożsamia” (Gabriel Marcel). Właśnie do tej linii egzystencjalizmu blisko było dziełu Čepa, co czyniło zeń wybitnego prekursora nurtu literackiego, który nie mógł się w Czechach rozwinąć. Zbyt ostry był bowiem rozdźwięk między nim a wyobrażeniami licznych socjalistycznych wizjonerów, przysłaniających swymi „pieśniami o jutrze” nigdy nie zabliźnioną ranę w ludzkim sercu, które marzy o nieuchronnym spotkaniu twarzą w twarz z wiecznością.3


Sam Čep natomiast podczas Tygodnia Akademickiego w Pradze w roku 1947 oceniał egzystencjalizm sartrowski następująco: „Nad taką formą egzystencjalizmu, którego nazwa brzmi w tym wypadku jak okrutny paradoks, chrześcijanin może się zatrzymać jedynie z uczuciem wstrętu i przerażenia. Zostały tu bowiem splamione same źródła życia…”. Pisarz zwraca uwagę na fakt, że we Francji istnieje także egzystencjalizm Gabriela Marcela, „ocalający wspaniałą ontologię ludzkiego losu i całego stworzenia”.

Krąg Starej Říšy stanowił w życiu literackim podskórny nurt, oddziałujący na literaturę współczesną nie przy pomocy apologetyczno-wojującej publicystyki, ale przede wszystkim poprzez niezwykłe walory estetyczne, wnoszone do literatury za pośrednictwem oryginalnych prac ideowo bliskich sobie twórców bądź też wybitnych przekładów. Pod wpływem fascynacji literackim i plastycznym ekspresjonizmem znalazło się niemal całe życie literackie lat trzydziestych. Wystarczy uświadomić sobie obecność twórczości literackiej Bohuslava Reynka i Jakuba Demla oraz rolę licznych przekładów ekspresjonistów niemieckich (m.in. Reynkowe przekłady Georga Trakla i ich wpływ na Františka Halasa, Jana Zahradníčka czy Viléma Závadę).

[…]

[Ciąg dalszy w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.