Tym razem w mojej autorskiej rubryce – właśnie mieszanka firmowa. Oby czytelnik znalazł w niej dla siebie „Bajecznego” albo „Pierrota”.
W roku 1983 Najpotężniejszy Człowiek w Państwie, Wojciech Jaruzelski, powiedział szyderczo, że w języku polskim żadne słowo nie zaczyna się na „V”. Ta pierwsza litera łacińskiego słowa Victoria – zwycięstwo, w latach wojny popularyzowana w Wielkiej Brytanii przez Churchilla, w Polsce stała się symbolem oporu społecznego i wiary w możliwość pokonania komuny. Przemawiając podczas Krajowej Narady Aktywu Młodzieżowego PZPR, Jaruzelski, wspominając ohydnie rozcapierzone według niego palce opozycjonistów, triumfował: „Bo nasze będzie zwycięstwo nie na «V», a na «Z», nasze, bo socjalistyczne i właśnie dlatego polskie”.
Bez mała czterdzieści lat później Najpotężniejszy Człowiek w Państwie, Jarosław Kaczyński, na spotkaniu z mieszkańcami Radomia, zwolennikami swojej Partii, mówił: „Próbuje nam się siłą wmusić te wszystkie LGTB aż do 80 liter, chociaż nawet nie mamy tyle w alfabecie. Można skorzystać z innych alfabetów, w każdym razie musimy tutaj twardo powiedzieć «nie». Bo to jest rozbijanie fundamentów naszej cywilizacji, naszej polskości”.
Znaczenie polityczne, partyjne, mogą mieć nie tylko litery alfabetu, ale nawet krój czcionek, jakimi są zapisywane. Kto ciekawy, niech zajrzy do książki Agaty Szydłowskiej Od Solidarycy do TypoPolo. Typografia a tożsamości zbiorowe w Polsce po roku 1989 (Wydawnictwo Ossolineum).
Od dawna moim ulubionym malarzem polskim jest Leon Wyczółkowski. Przed wojną dziadek kupił jego olejny obraz Jesienny las. Jeszcze w latach stalinowskich wisiał w naszym mieszkaniu nad pianinem i często nie mogłem od niego oderwać oczu. Bo ten jesienny las miał kolor intensywny, migotliwy, przypominający Żar‑ptaka, ptaka ognistego ze starej rosyjskiej baśni. Kiedy po śmierci dziadka, żywiciela naszej rodziny, przyszła w domu pora wyprzedawania za bezcen rodzinnych pamiątek, matka pozbyła się obrazu, wiedeńskiej cukiernicy i patefonu z wielką tubą. Po wielu latach, dorobiwszy się na giełdzie dwustu tysięcy złotych, w nieistniejącej już dzisiaj Desie przy św. Jana w Krakowie kupiłem akwarelę Wyczółkowskiego, także pod tytułem Jesienny las. Kiedy wkrótce potem zostałem bez grosza przy duszy, postanowiłem ją sprzedać. Ale w słynnej warszawskiej galerii Unicum stwierdzono, że akwarela jest falsyfikatem. A przecież, kupując, dostałem wiarygodną, wydawałoby się, ekspertyzę kustoszy Muzeum Narodowego w Krakowie: „Analizowana praca mieści się w nurcie twórczości pejzażowej artysty. Ze szczególną maestrią odtwarzał on drzewa. Znał dobrze gatunki drzew i ich kształt, od dzieciństwa bowiem zżył się z przyrodą. Przedstawiona do ekspertyzy praca jest niezwykle cenna z uwagi na swą unikatowość. Sygnatura nie budzi wątpliwości. Została złożona niewątpliwie przez autora dzieła farbą występującą w kompozycji”. W galerii Unicum byli innego zdania.
[…]
[Ciąg dalszy w numerze.]