W interesującej pracy zatytułowanej Rozmowy Polaków przy wódce. Rok 1951 historyk Marcin Zaremba zajmuje się tematami rozmów, jakie na początku lat pięćdziesiątych zeszłego stulecia prowadzono u nas podczas „pępkowego” – świętowania narodzin dziecka, zwykle przy wódce z małym poczęstunkiem. W mojej rodzinie tradycji „pępkowego” raczej nie było, ale spotkania bliższej i dalszej rodziny zdarzały się często, także i przy wódce – cytrynówce sporządzanej przez ojca według receptury dziadka, magistra farmacji. W roku 1951, roku moich urodzin, komuniści zabrali dziadkowi aptekę, której właścicielem na warszawskiej Pradze był już w czasie zaborów; z fotografii pamiętam piękny szyld apteki z napisami po polsku i po rosyjsku. Straciwszy aptekę, a wraz z nią sens życia, dziadek, główny żywiciel całej naszej rodziny, poszedł na państwową posadę w aptece przy ulicy Radzymińskiej, skierowany tam do pracy przez ludowych komisarzy. O jego nieszczęściu i o samobójstwie, które chciał popełnić, przy wódce być może nie rozmawiano, cóż tu jeszcze można było powiedzieć… Rozmawiano natomiast z pewnością o nieznanej dotychczas chorobie Heinego‑Medina, której epidemia właśnie wybuchła. Matka bała się jej panicznie.
Ale główny temat rozmów, jak w większości polskich rodzin, musiał rodzić strach inny, strach przed trzecią wojną światową, strach zmuszający do wykupywania ze sklepów wszystkiego, co mogło się przydać w czasie okupacji. Kto miałby Polskę okupować? Skąd płynie dla niej większe zagrożenie: z Zachodu czy Wschodu? Kogo bać się bardziej: Niemców czy Rosjan? Kto jest większym zbrodniarzem: Stalin czy Hitler? Tak, rozmowy na ten temat toczyły się jeszcze długie lata, także w roku 1956, kiedy w księgarniach pojawiło się kolejne wydanie Martwych dusz. Mój młodszy kolega, gdańszczanin Paweł Huelle, w jednym ze swych świetnych opowiadań opisuje stół – okrągły stół, za którym rodzice w nieskończoność spierali się o „gestapowców” i „bolszewików”. Przez ten stół przebiegała niewidoczna granica i „oboje byli nią rozdzieleni, jak wtedy, w roku trzydziestym dziewiątym, gdy kraj ich dzieciństwa, pachnący jabłkami, chałwą i piórnikiem, w którym grzechotały kredki, rozdarto niczym sztukę płótna na dwie części, między którymi łyskała srebrna nitka Bugu”.
Po latach dowiedziałem się, że tę okładkę, zapamiętaną przeze mnie na całe życie, zaprojektował Leopold Buczkowski, polski pisarz, ale też artysta malarz, portrecista. Pochodził z kresów, z pogranicza Ukrainy, jego książki i obrazy przedstawiały świat, o którym ktoś powiedział, że jest światem wzajemnego tropienia się, oszukiwania i mordowania ludzi, światem podstępnym, nieprzewidzianym, zagadkowym, światem koszmaru pełnym form niepełnych, niedokończonych, poszarpanych. Zagadkowe twarze na okładce Martwych dusz Gogola były twarzami Rosjan.
[…]
[Ciąg dalszy w numerze.]