7–8/2025

Darek Foks

Moje słońce w nie moim mieście

Poniższe strofy nie aspirują

do miana poematu,

nie są jednak wyłącznie

zbiorem linijek, kawałki,

fragmenty tego, co raczej

powinno lub ledwie

mogło stać się poematem,

mają ową specyfikę,

wspólną wszystkim

fragmentom i kawałkom,

która bardziej i częściej

niż w poszarpanych myślach

uwidacznia się w tonacji

i w wyrazie, co wynika

ze stanu obnażającego

osobę, która je napisała,

a dzieje się tak

w określonych sytuacjach,

jak ta wiosną dwudziestego

piątego, kiedy te strofy

zapisałem, niosłaś

przez miasto wiele głosów,

rozmawiałaś ze mną

pod Zachętą, opowiadałaś

o koleżance, która za chuja

nie ma mocy zmieniania

historii, a dookoła piętrzyły się

przepiękne pudła,

zamieszkane pudła, dzień

był ciepły, więc ludzi

ciągnęło do parku, w pobliżu

był park, a nawet dwa,

ciągnęło faszystów

ze wszystkich okolicznych

miejsc, niektórzy mieli

biało-czerwone flagi i skręcali

w Krakowskie Przedmieście,

byli czyści, a jednak

byli brudni, jakaś kobieta

z sadzą na twarzy

zapomniała nakarmić

wiewiórkę, jej rozpacz

nie ma sobie równych

na tym placu, na tamtym

również, to miasto mnie

wkurwia, ale nie dzisiaj,

idziemy dalej, ptaki

w stanie gotowości, czekały

i nawet się doczekały,

czekały na kogoś, od tygodnia

czekały na ciebie, tak, tutaj,

na tym placu, tak,

tutaj, na tej ulicy, tak, tutaj,

w tym mieście, Zachęta

pełna sztuki, staliśmy

zapatrzeni w sztukę, mam

zdjęcia, cztery zdjęcia,

cztery zdjęcia z Zachęty,

znane pod takim właśnie

tytułem, znane głównie

znawcom na zachodzie,

niczego nie dotykaliśmy,

mimo że mieliśmy ochotę

przyłożyć dłonie

do czegoś jedynego

w swoim rodzaju,

powodowana kaprysami,

oczami wielkimi

i poważnymi spojrzałaś

na mnie sponad pracy

szanowanego polskiego

artysty, raczej starszego

pokolenia, trzymałem

katalog w ręku, lekko

zmrożony, nie kroczyłem

majestatycznie, nie

jaśniałem, przydałoby się

coś o manekinach,

ale akurat nie było ich

w pobliżu, był jeden,

ale na oko martwy, teraz

za każdym razem, gdy go mijam,

przepowiadam swoją

całodzienną tutejszą śpiewkę,

że nadal czekam, że chciałbym

zaprowadzić cię

do mojej czynszówki,

gdzie używają sformułowań,

których nigdy do końca

nie zrozumiesz, tam załatwiam

ciemne interesy, nadal

czekam, zgłodnieliśmy,

więc poszliśmy coś zjeść,

nie pamiętam, co to było,

ale było dobre, deliryczny

tłum kłębiący się

na Krakowskim Przedmieściu

pod wielkimi zdjęciami

świętych mężów

i pomnikiem Mickiewicza

również zgłodniał

i zaczął wypełniać okoliczne

restauracje, mogliśmy

studiować ich twarze, gdyby

nie przytłoczyły nas

jak znaki i informacje

odczytane w okolicy placu,

swego rodzaju język narodowy,

nie najlepsze nastroje

i plakaty teatralne, jeden

filmowy, powietrze przemykało

między nieznajomymi bezwietrznie,

wypróbowywaliśmy głosy

w naszych głowach,

zmienialiśmy trasy,

nauczyłem cię, jak tutejsi

mówią na autobusy,

co właśnie ruszyły w swoje trasy,

na sto osiemdziesiątkę

mówimy paczka osiemdziesiąt,

na inne też mówimy

inaczej, w tej okolicy

brakuje ceglanych murów,

w tej okolicy ceglane mury są

nie na miejscu, chodzimy

w sobie, nie przekraczamy

jałowej ziemi niczyjej

naszych wilgotnych spojrzeń,

nazywanej często ulotnym

promykiem rozpoznania,

a może nawet rozpoznaniem

ulotnego promyka,

jestem osobą, jesteś osobą,

nie patrz na biegnących

ludzi i powiewające wysoko

transparenty z napisami

po polsku, przejdziemy

obok chwiejącej się rzeźby,

jeśli kiedyś cię dotknę,

zrobię to przypadkiem,

nikt nie mówi w ten sposób,

lecz niemal wszyscy potrafią

tak robić, nie potrafię opisać

twojej spódnicy i twojego

zapachu, stanowiły jedność,

trzymam je na półce,

z której zdjąłem przedtem

kilka książek, a może było to

coś zupełnie innego,

zwolnione tempo oznacza

dobre intencje i słabość,

przez chwilę byłem bardzo

słaby, chciałem dać tu zdjęcie

mężczyzny, który pisze

książki grubsze od moich,

siedzisz obok niego

w koszulce, o której napisałem

wiersz, kiedy jeszcze pisałem

dla ciebie, to dobry moment,

żeby wziąć się w garść

i wyraźnie przyspieszyć

z opisami przyrody,

wyraźnie przyspieszyć

z monologiem, wyraźnie

przyspieszyć z odrywaniem

wzroku od wszystkiego,

na chwilę oderwałem

wzrok od ciebie, bo byłaś

dla mnie wszystkim,

a kochałem wtedy wszystko,

więc pokazałem ci całą resztę,

do której zaliczam

te trzy budynki, całe

z cegły, w pierwszym

dowiedziałem się, co to faks

i dobry wiersz, w drugim

doznałem prozy i eseju,

a w trzecim jest stara winda,

zrobiłem ci w niej zdjęcie,

które kiedyś mnie zabije,

powyższe strofy nie aspirują

do miana poematu,

nie są jednak wyłącznie

zbiorem linijek, kawałki,

fragmenty tego, co raczej

powinno lub ledwie

mogło stać się poematem,

mają ową specyfikę,

wspólną wszystkim

fragmentom i kawałkom,

która bardziej i częściej

niż w poszarpanych myślach

uwidacznia się w tonacji

i w wyrazie, co wynika

ze stanu obnażającego

osobę, która je napisała,

a dzieje się tak

w określonych sytuacjach,

jak ta wiosną dwudziestego

piątego, kiedy miałem słońce.

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.