Poniższe strofy nie aspirują
do miana poematu,
nie są jednak wyłącznie
zbiorem linijek, kawałki,
fragmenty tego, co raczej
powinno lub ledwie
mogło stać się poematem,
mają ową specyfikę,
wspólną wszystkim
fragmentom i kawałkom,
która bardziej i częściej
niż w poszarpanych myślach
uwidacznia się w tonacji
i w wyrazie, co wynika
ze stanu obnażającego
osobę, która je napisała,
a dzieje się tak
w określonych sytuacjach,
jak ta wiosną dwudziestego
piątego, kiedy te strofy
zapisałem, niosłaś
przez miasto wiele głosów,
rozmawiałaś ze mną
pod Zachętą, opowiadałaś
o koleżance, która za chuja
nie ma mocy zmieniania
historii, a dookoła piętrzyły się
przepiękne pudła,
zamieszkane pudła, dzień
był ciepły, więc ludzi
ciągnęło do parku, w pobliżu
był park, a nawet dwa,
ciągnęło faszystów
ze wszystkich okolicznych
miejsc, niektórzy mieli
biało-czerwone flagi i skręcali
w Krakowskie Przedmieście,
byli czyści, a jednak
byli brudni, jakaś kobieta
z sadzą na twarzy
zapomniała nakarmić
wiewiórkę, jej rozpacz
nie ma sobie równych
na tym placu, na tamtym
również, to miasto mnie
wkurwia, ale nie dzisiaj,
idziemy dalej, ptaki
w stanie gotowości, czekały
i nawet się doczekały,
czekały na kogoś, od tygodnia
czekały na ciebie, tak, tutaj,
na tym placu, tak,
tutaj, na tej ulicy, tak, tutaj,
w tym mieście, Zachęta
pełna sztuki, staliśmy
zapatrzeni w sztukę, mam
zdjęcia, cztery zdjęcia,
cztery zdjęcia z Zachęty,
znane pod takim właśnie
tytułem, znane głównie
znawcom na zachodzie,
niczego nie dotykaliśmy,
mimo że mieliśmy ochotę
przyłożyć dłonie
do czegoś jedynego
w swoim rodzaju,
powodowana kaprysami,
oczami wielkimi
i poważnymi spojrzałaś
na mnie sponad pracy
szanowanego polskiego
artysty, raczej starszego
pokolenia, trzymałem
katalog w ręku, lekko
zmrożony, nie kroczyłem
majestatycznie, nie
jaśniałem, przydałoby się
coś o manekinach,
ale akurat nie było ich
w pobliżu, był jeden,
ale na oko martwy, teraz
za każdym razem, gdy go mijam,
przepowiadam swoją
całodzienną tutejszą śpiewkę,
że nadal czekam, że chciałbym
zaprowadzić cię
do mojej czynszówki,
gdzie używają sformułowań,
których nigdy do końca
nie zrozumiesz, tam załatwiam
ciemne interesy, nadal
czekam, zgłodnieliśmy,
więc poszliśmy coś zjeść,
nie pamiętam, co to było,
ale było dobre, deliryczny
tłum kłębiący się
na Krakowskim Przedmieściu
pod wielkimi zdjęciami
świętych mężów
i pomnikiem Mickiewicza
również zgłodniał
i zaczął wypełniać okoliczne
restauracje, mogliśmy
studiować ich twarze, gdyby
nie przytłoczyły nas
jak znaki i informacje
odczytane w okolicy placu,
swego rodzaju język narodowy,
nie najlepsze nastroje
i plakaty teatralne, jeden
filmowy, powietrze przemykało
między nieznajomymi bezwietrznie,
wypróbowywaliśmy głosy
w naszych głowach,
zmienialiśmy trasy,
nauczyłem cię, jak tutejsi
mówią na autobusy,
co właśnie ruszyły w swoje trasy,
na sto osiemdziesiątkę
mówimy paczka osiemdziesiąt,
na inne też mówimy
inaczej, w tej okolicy
brakuje ceglanych murów,
w tej okolicy ceglane mury są
nie na miejscu, chodzimy
w sobie, nie przekraczamy
jałowej ziemi niczyjej
naszych wilgotnych spojrzeń,
nazywanej często ulotnym
promykiem rozpoznania,
a może nawet rozpoznaniem
ulotnego promyka,
jestem osobą, jesteś osobą,
nie patrz na biegnących
ludzi i powiewające wysoko
transparenty z napisami
po polsku, przejdziemy
obok chwiejącej się rzeźby,
jeśli kiedyś cię dotknę,
zrobię to przypadkiem,
nikt nie mówi w ten sposób,
lecz niemal wszyscy potrafią
tak robić, nie potrafię opisać
twojej spódnicy i twojego
zapachu, stanowiły jedność,
trzymam je na półce,
z której zdjąłem przedtem
kilka książek, a może było to
coś zupełnie innego,
zwolnione tempo oznacza
dobre intencje i słabość,
przez chwilę byłem bardzo
słaby, chciałem dać tu zdjęcie
mężczyzny, który pisze
książki grubsze od moich,
siedzisz obok niego
w koszulce, o której napisałem
wiersz, kiedy jeszcze pisałem
dla ciebie, to dobry moment,
żeby wziąć się w garść
i wyraźnie przyspieszyć
z opisami przyrody,
wyraźnie przyspieszyć
z monologiem, wyraźnie
przyspieszyć z odrywaniem
wzroku od wszystkiego,
na chwilę oderwałem
wzrok od ciebie, bo byłaś
dla mnie wszystkim,
a kochałem wtedy wszystko,
więc pokazałem ci całą resztę,
do której zaliczam
te trzy budynki, całe
z cegły, w pierwszym
dowiedziałem się, co to faks
i dobry wiersz, w drugim
doznałem prozy i eseju,
a w trzecim jest stara winda,
zrobiłem ci w niej zdjęcie,
które kiedyś mnie zabije,
powyższe strofy nie aspirują
do miana poematu,
nie są jednak wyłącznie
zbiorem linijek, kawałki,
fragmenty tego, co raczej
powinno lub ledwie
mogło stać się poematem,
mają ową specyfikę,
wspólną wszystkim
fragmentom i kawałkom,
która bardziej i częściej
niż w poszarpanych myślach
uwidacznia się w tonacji
i w wyrazie, co wynika
ze stanu obnażającego
osobę, która je napisała,
a dzieje się tak
w określonych sytuacjach,
jak ta wiosną dwudziestego
piątego, kiedy miałem słońce.