Tu muszę zaznaczyć, że po długim okresie obcowania z poezją Artura Międzyrzeckiego – a mam na myśli jego tomy „stare”, „nowe” i wybory – uważam, że najlepszy, w pełni dojrzały jej etap rozpoczyna się właśnie od Wygnania do rymu. Czy mogłem w gdańskiej lub gdyńskiej księgarni trafić lepiej? Co ciekawe, w wydanym w „milimetrowej” serii Wygnaniu… niewiele jest śladów pobytu autora w Stanach Zjednoczonych, gdzie w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych przebywał jako stypendysta i wykładowca International Writing Program w State University of Iowa. Amerykańskie doświadczenie z oporem przenikało do wierszy Międzyrzeckiego, co zdaje się świadczyć o tym, że poeta, związany z polskim losem i polską kulturą, duchem przebywał gdzie indziej – w kraju. W Wygnaniu do rymu spotykają się utwory tak bardzo w formie do siebie niepodobne jak sonet (Kompania), tercyna (Habeas corpus), regularny, rymowany czterowiersz (⁂[A na północ półnagi półbosy…]) czy wiersz wolny… Gdyby Międzyrzecki był muzykiem, grałby „swoje” na różnych instrumentach.
Czytając wiersze autora Wygnania do rymu, nie mam wrażenia, by przyswojone formy straciły jego szacunek. Przeciwnie: są ważne, bo spełniły powierzone im zadanie. We wstępie do Poezji wybranych (1979) swoją poetycką historię Artur Międzyrzecki nazywa elegancko „kroniką pożegnań”. „Prawie całe moje dojrzałe życie pisarskie – czytamy we wstępie – składa się z porzucania przyswojonych form i przechodzenia do innych zamysłów i rejestrów. To, co je łączy, wynika zapewne z tożsamości trwalszej niż okoliczność”. W perspektywie długiego czasu poeta tak właśnie widział swoją „metodę”, która stała się wyrazistsza, intensywniejsza – i z pewnością bardziej świadoma – w późniejszych, płodnych, znakomitszych artystycznie latach poetyckiej praktyki.
20–30 cm wzrostu
Krępy
Ze skłonnością do tycia
Waga 6–8 kg
Głowa okrągła duża
Nos krótki tępy
Suchy, skondensowany, beznamiętny zapis przedstawia mopsa wzorcowego, czyli takiego, jakim widzą go kynolodzy. Dodajmy, że źródłosłów polskiej nazwy mops nie jest znany; angielska nazwa pug ma pochodzić od łacińskiego słowa pugnus, co znaczy pięść, tę zaś przypomina, jak się uważa, głowa tego psa. Mops, jak oczekują jego miłośnicy, winien być ucieleśnieniem cechy multum in parvo, czyli wiele w małym. Zwięzły utwór – bez wątpienia multum in parvo – zawiera najniezbędniejszą wiedzę na temat mopsa; poeta dba o to, by do utworu nie przedostał się najdrobniejszy autorski komentarz, który mógłby sugerować stosunek piszącego do bohatera wiersza. Jest od tej reguły jeden wyjątek, w finale – przedostatni wers utworu brzmi neutralnie: „Mops”. Wers zaś osiemnasty, ostatni: „Taki jest mops”. W tej minimalistycznej formule, w końcowym wersie, znalazło się – nareszcie – miejsce dla najdyskretniejszej obecności tego, który mopsa zaprezentował – autora. Ale poza konstatacją „taki jest mops” poeta nie ma – czy raczej nie chce mieć – nic więcej do powiedzenia „od siebie”. Wiersz‑żart, ale czy liryczna błahostka? Jakby poeta dawał czytającym do zrozumienia: i tak mogę, i tak potrafię. Miejsce wiersza‑żartu jest na tle szerszym, wśród utworów nieporównanie bardziej artystycznie złożonych, takich, w których „ja” autorskie zbliża się do pełnej artykulacji i mówi – daje się słyszeć – wyraźnie. Wiele razy mogłem zapytać Artura Międzyrzeckiego o genezę Mopsa i o komentarz do tego utworu – niestety, nie uczyniłem tego… Świeżo upieczony maturzysta, zdaje się jeszcze przed egzaminem wstępnym na polonistykę, poznałem poetę i jego żonę Julię Hartwig w czerwcu 1981 roku. Zostałem zaproszony do ich warszawskiego mieszkania na czwartym piętrze przy ul. Marszałkowskiej. Nie była to moja ostatnia wizyta u obojga poetów. Artura Międzyrzeckiego widywałem również w redakcji „Twórczości”, w kawiarni „Czytelnika” i w Domu Literatury. Były też oczywiście rozmowy telefoniczne.
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]