Gdy zapuszczam komputer, pojawia się zapora,
co nie trzyma nienawiści,
zalewa nas hejt z rzek pełnych brudu, w których
jest tyle źródeł czystych jak piasek,
− nie ma żartów, staję pod murem, co jak snajper.
Ja to widzę przez żaluzje, bo firanki moja żona zdjęła z okna,
żeby weszło więcej światła po 1989 roku, już nie muszę się
ukrywać za zasłoną; jestem otwarty jak rolety, pokrojone
na paski pionowe i poziome, zszyte sznureczkiem,
− więc wiem na pewno, jest mur, który przez sen można rozkopać
albo zburzyć do ostatniego kamienia, co nie ma zamków i zasuwek,
mur ma kruchą zaprawę, więc nie trzyma się nitów jak samolot,
póki go podpiera fundament z kamieni i betonu − twardziel.
Jakie to szczęście, że są wśród nas ci, którzy
zamiast stawiać (kolejne) mury – wzwyż i wszerz –
dbają o żywopłot; wiedzą, że rzecz prosta, np. sprawy ludzkie
może być podzielona jak mur, więc jej nie mnóżmy,
bo mur ma zawsze stronę nieludzką − nawet gdy na nim piszą
słowa, które mają moc, nawet kiedy krzepną albo truchleją,
a jeżeli już, to stawaj za kimś murem, ale w słusznej sprawie,
do której się nie strzela, nawet z obrzynka na pestki.
Mur wiary – polityki – stereotypów – wojny −
mur bez granic – i bez zasieków – czyha,
więc go nie zaprawiaj, żeby był twardogłowy,
co jak palce zaciśnięte w pięść.
A kiedy ktoś ci podaje cegłę, lepiej zapytaj:
czy cegła jest na dom (pod dachem),
czy na mur podzielony (pod gołym niebem),
jaki ją formował strycharz,
kto ją podawał − a kto kładł i sprawdzał poziom,
a kto zaklął, żeby świat zmienić, aby ktoś mógł
tasować znaczone karty na rąbku tajemnicy.
Mur − krótkie słowo, a jednak… potłuczone, z czasem.