ale w pewnej chwili moja ręka
zatrzymała się w powietrzu:
nie wiedziałem, co wybrać.
Jak to dobrze, pomyślałem
nagle, że to książki czekają
na mnie, a nie ja na książki.
Kornhausera nie interesował dyskurs dotyczący „wsobności” literatury, jej „literackości”. Wszak literatura jest universum ustrukturowanym (a życie rzadko kiedy takim bywa), w którym istnieją pewniki (oto na przykład początek, komplikacja, wreszcie coda), „światem” poddającym się badaniu, obiektem wdzięcznym, oferującym siebie jako substytut domostwa, nawet wtedy, gdy dzieło łamie się, rwie, gdy autor kluczy, meandruje, powtarza się i przyznaje do kapitulacji, nawet wówczas dzieło staje się obrazem tego wszystkiego, a jako takie ustanawia pewną ramę dla tego, co w naszym życiu i poznawaniu właśnie anarchiczne, bezforemne, nieposkładane. No i nawet jeśli nie jest „ucieleśnieniem” ładu, interpretujący znawca usuwa zazwyczaj to, co inne/niewyrażalne. Wszak zamieszkać można tylko w przestrzeni, która poddaje się uprawie.
Końcowe, zapisane w wierszu olśnienie: „Jak to dobrze, pomyślałem / nagle, że to książki czekają / na mnie, a nie ja na książki”, świadczy o tym, iż upragnioną, wartościową wydaje się sytuacja ustabilizowania „ja”, że – owszem – człowiek rozumie siebie w kategoriach procesualnych (gest poszukiwania „litery w bibliotece” wszak, zauważmy, wynika z niemożności dookreślenia własnych oczekiwań), jednakowoż ma poczucie, iż ukonstytuowanie jego własnej podmiotowości musi się dokonać. Jakoś nie chce mi się wierzyć w to, że są ludzie, których nie interesuje w ogóle możliwość scalenia, opowiedzenia swojego życia, choćby było lepianką, na którą składają się sekwencje wydarzeń, koraliki nanizane na jeden sznurek żywota. Aby dalsze uczestnictwo w kulturze było świadomym aktem wyboru i kreacji, aby to „książki na mnie czekały”, musimy mniej więcej wiedzieć, kim jesteśmy. Żeby bowiem słowo ugodziło nas swoim wezwaniem, potrzeba zarówno przystawalności, jak i pierwotnej obcości tego słowa wobec naszego kulturowo-językowo świata, którego w jakiś sposób jesteśmy pewni (a przynajmniej nie kwestionujemy tego, że istnieje w przeczuwanej przez nas postaci). Wówczas bowiem potrafimy literaturze zadawać nurtujące nas pytania, a wcześniej ku niej w ogóle się zwrócić.
Odsuwając już na bok (być może upiorną) dialektykę przypadku i konieczności: splotły się we mnie w tym czasie dwie lektury – kilka fenomenalnych tekstów z trzeciego tomu Esejów Tymoteusza Karpowicza oraz (odkładana wielokrotnie) Produkcja obecności Hansa Ulricha Gumbrechta, na którą chrapkę miałem od lat i jakoś wciąż coś odwodziło mnie od czytania (tak, nie sprzyjało też przedzieranie się przez wątpliwą genealogię tytułowego procesu, przez co grzęzłem w pierwszym rozdziale i jakoś ruszyć z miejsca nie mogłem). A nitki tematów zaczęły wlec mnie w różne strony, więc trzeba było powracać do lektur, jakie stanęły na powrót przede mną (no właśnie, proszę – siła produkcji obecności!) wywołane przez kilka celnych jak u łucznika zdań czarodzieja od Kamiennej muzyki i tego, który pozwolił spojrzeć na literaturę, i na filologiczną pracę, jako na proces wywoływania rzeczywistości.
[…]
Na czym tedy zasadza się poszukiwanie styczności rzeczy i słowa w tej poezji? Gdybym miał wybierać metaforę (a kto powiedział, że metafora – choćby „biała”, o jakiej pisał Derrida – nie może donieść skutecznej formuły spinającej rzecz i język?), już na wstępie rzekłbym, iż chodzi o objęcie i o uobecnianie. To drugie określenie, zaawizujmy rzecz wstępnie, wychynie w całej swojej oczywistości z kilku passusów zawartych w trzecim tomie Esejów. Karpowiczowi nie idzie o inkantację bytu w języku, poszukiwanie kamienia filozoficznego, „słowa i wygłosu pierwszego”, lecz o takie przekształcenie języka, które pozostanie w zgodzie z pragnieniem doświadczenia całości. Zbliżanie języka do rzeczy jest tutaj etapem w drodze ku językowi przy‑ległemu a więc obejmującemu i uobecniającemu.
Badacze podkreślali przy tej okazji zwłaszcza widoczne u autora Trudnego lasu poczucie bezradności polegające na przeświadczeniu, iż język nie jest w stanie dotknąć/dosięgnąć rzeczywistości, nie potrafi jej precyzyjnie od‑dać; podstawowa przeto dla wielu Karpowiczowska antynomia słowo – rzecz manifestuje się poprzez swoiste zgęszczanie języka, mnożenie znaczeń. Ale lektura esejów pozwala zauważyć, że jest autor Odwróconego światła także poszukiwaczem takiej literatury, która podlega u‑rzeczowieniu, zatem staje się swoistym naczyniem (użyjmy platońskiej metafory), w którym skondensowana staje przed oczyma czytelnika sama rzeczywistość – wyobrażona, przez co realna, jak to określi Karpowicz czytający Jastruna, wywołana przez „twardą, przedmiotową wyrazistość”.
Jak to się odbywa? Jedną z dróg wyznacza ożywianie formuł esencjonalnych. Sięgam do utworu Jastruna, na który wskazuje Karpowicz. W Dniu stworzenia, dając poetom wskazówkę dotyczącą tego, jak po-wołać, wyzwolić ze słowa intensywność istnienia, pisze autor Intonacji tak: „wyprowadź z materii ostygłej / żywy sok winorośli”. Wówczas, dopowie komentujący ten wiersz Karpowicz-krytyk, powstanie efekt realności i słowa nabiorą „wprost olśniewająco czystych barw i wymiarów sprowadzonych do stołu, na którym stoją owoce i dzban wody czystej”.
Ale najbardziej tajemnicze źródło wyzwalania wyobraźni bije od światła wiersza, trzeba jedynie, powie Jastrun w Drugim przebudzeniu, przyjąć jego błogosławieństwo. Dotknięcie „dłoni światła” sprawia, że dochodzi do – to już Karpowicz ze swoją matematyczną precyzją – „dziwnego równania, gdzie olbrzymia liczba lewostronna [Bycia] staje się równoważnikiem skromnej liczby po prawej stronie [w wierszu] równania”. Kluczem zatem do prze-pisu jest figura poetyckiej metonimii, pozwalającej na zmieszczenie w sobie, w ciele wiersza, całej wielokształtnej rzeczywistości złożonej z niezliczonej ilości detali. Poezja zatem to skrót, wyciąg, szpik z sedna krajobrazu, cała rzecz jednak w tym, że nie ma – bo być nie może, bo wszystko wskazuje na to, że istotą poezji jest również tajemnica, wiersz nie może pozwolić, powie Karpowicz, abyśmy przestali być „więzieni przez rzeczy nie do wytłumaczenia” – recepty na „wgniecenie rzeczywistości w wiersz”.
[…]
[Całość można przeczytać w numerze.]