03/2024

Marta Kot

Na Kaufhausie psy nie szczekają dupami, bo już je tam zjedli

Smukłe dłonie z bardzo długimi paznokciami. Idealnie wypiłowane migdałki w odcieniu malinowej czerwieni. Na każdym palcu pierścionek. Kolejno: złoty z czerwonym oczkiem, złoty z zielonym malachitem i złoty w formie koszyczka. Jeden od teściowej, drugi po babci, kolejny po zmarłej ciotce z Kochłowic. I kilka innych. Jeszcze jeden wybrakowany, jeden oddany i jeden zgubiony. Pierwszy dostała od męża. Delikatna cyrkonia opleciona złotą gałązką. Dawno temu, podczas niesienia worka ziemniaków, gałązka się ułamała. Drugi oddany córce jako prezent za urodzenie pierwszej wnuczki. A trzeci zgubił się niedawno. Obrączka po zmarłym mężu. Miała być noszona w zestawie z własną. Na serdecznym palcu ta po małżonku, a potem własna, trochę robiąca za hamulec. Któregoś wieczoru większy pierścionek włożyła gdzieś, żeby się nie zgubił. Nigdy się nie znalazł.


Młoda Sikora
W trzeciej klasie odzieżówki po raz pierwszy zapala papierosa. Robi to do dzisiaj. Wtedy caro albo partagasy, choć najbardziej marzy o eleganckich carmenach. W ogóle dużo marzy. Nie wie dlaczego, skoro w rodzinnym domu nie mówiło się o emocjach. Jej mama nie potrafiła rozmawiać ze swoimi córkami, więc któregoś wieczoru po prostu wepchnęła starszą córkę do gabinetu ginekologicznego. Młoda Sikora ma dziesięć lat, gdy obcy mężczyzna tłumaczy jej, czym jest okres. Po maturze bardzo chce zostać modystką albo projektantką mody, ale matka każe jej iść do pracy, a nie na studia. Najpierw katowicki Supersam, potem Skarbek. Domy handlowe. Na przerwie ucina końcówki pomadek i chowa w chusteczki. W soboty po zmianie zabiera jakąś torebkę, by iść z nią w niedzielę do Kościoła. W poniedziałek odnosi ją na wystawę. Popołudniami chodzi do klubokawiarni i pije rodzynkowe wino Bachus. Nadal wspomina koncert Karin Stanek, na którym była w osiemnaste urodziny. Jakoś po dwudziestce utlenia włosy. Nigdy później nie wróci do blondu. Wtedy upina włosy w kok i zakłada okulary w kocich oprawkach. Codziennie w okno biura, w którym siedzi, puka wysoki brunet z pejsami. Nosi jeansy. Wyjdzie za niego w 1968.


Zosia
Na Głównej mieszka się niewygodnie, bo w małym pokoju musi pomieścić się z mężem i niemowlakiem. Rodzice kłócą się z zięciem. Jej dziadek brał udział w Powstaniu Śląskim, jego dziadek był w Wehrmachcie. Budowa domu na Hugobergu trwa z trzy lata. Na nowym osiedlu jej męża nazywają „Werbus”. To po śląsku oznacza, że ktoś został zwerbowany do pracy. Ale Heniek zarzeka się, że jest hanysem z krwi i kości i nienawidzi Poloków, a Zosia zaczyna to powtarzać. W domu na Wyspiańskiego mieszka do teraz. Tutaj rodzi się druga córka. Od tego momentu są już razem. Zosia, Heniek, Karina i Iza. W ogrodzie pasą się prosiaki i raz w miesiącu urządza się świniobicie, ale tylko przez kilka miesięcy, bo Zosię brzydzą rzeźnicy z owłosionymi rękami, a Heniek płacze, gdy zarzynają zwierzęta. Później jest chomik, dwie rybki i kot Widelec. A potem nie ma już zwierząt, bo Zosia wraca do pracy. Na Kaufhausie psy nie szczekają dupami, bo już je tam zjedli. To taka dzielnica, gdzie nie warto się zapuszczać samemu. Praca w spółdzielni wymaga wizji lokalnych. Zazwyczaj wysyła się na nie Zosię i jej przyjaciółkę Marysię. Tylko na początku wymiotują na widok trupa. Potem brzydzą je tylko robaki wychodzące z ciała.


[…]

[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.