Choć zwykle lubię długo spać, obudziłem się wcześnie, było jeszcze szaro. Gdy siedziałem zaspany przy kuchennym stole nad kawą zaparzoną po turecku, przyszedł mi do głowy Krystian – mój zmarły w 2005 roku przyjaciel. Wspomnienia przylatywały do mnie same, nie musiałem sobie niczego przypominać, napływały niechronologicznie. Tutaj trochę je uporządkowałem.
Nasza znajomość nie była harmonijna, raczej pełna zgrzytów – nieporozumień, niezgrabności, spontanicznych złośliwości, wzajemnych rozdrażnień, w każdym razie nigdy nie byłem w stanie z czystym sumieniem powiedzieć: lubię tego faceta. Był raczej moim duchowym bratem – nieodpowiedzialnym, chimerycznym, nieustępliwie zmiennym. Braci się nie wybiera. Dlatego ze zdziwieniem przyjąłem teraz serdeczne ciepło, które towarzyszyło jego powrotowi. Siedząc nad kawą po turecku i obserwując za oknem początek pochmurnego, nijakiego poranka, szczerze się ucieszyłem, że mnie na chwilę odwiedził. „Gdy tylko moja Ania się obudzi – pomyślałem – opowiem jej o tym”.
Moja Ania potraktowała tę okazję bardzo poważnie i włączyła się w przygotowania: kopiowała egzemplarze tekstu, pojechała pod Halę Mirowską po świeże kwiaty, pomagała w przygotowaniu bufetu. A że początek czerwca był bardzo upalny, obiecała zrobić chłodnik. Pokłóciliśmy się o ten chłodnik – drażniła mnie jej jałowa żarliwość. Wiem, zachowałem się małodusznie, kłócąc się o składniki
i ich proporcje. Trzeba jednak przyznać, że odwróciło to trochę uwagę Anki od nadchodzącego wieczoru i jego smutnej bezcelowości.
Wydawczyni urządziła imprezę u siebie w domu przy Górnośląskiej – to ulica na Ujazdowie, biegnąca w stronę Wisły, rozpoczynająca się schodami ze skarpy tuż za budynkiem sejmu. Wydawczyni mieszkała gdzieś w połowie tych schodów, po lewej, w okazałej kamienicy, jednej z niewielu niezniszczonych przez wojnę. Zawsze zazdrościłem jej tego miejsca. W salonie przeładowanym książkami rzeczywiście znalazło się wśród krewnych i znajomych królika paru wydawców, żadnego jednak, którego byśmy nie znali (to znaczy żadnego, który by jeszcze nie czytał tekstów mojej żony). Pewnie przyszli zwabieni komizmem sytuacji. Wydawczyni Anki słynęła też w środowisku z aranżowania wykwintnych kolacyjek. – Czy to wydawnicza grupa wsparcia, wydawcy szukają wydawców? – wykrzykiwał już od drzwi jeden ze starszych edytorów, zażywny, ze sporym brzuszkiem, wcale niewydający współczesnej prozy polskiej.
Nikt z obecnych nie podzielał chyba mojego wzruszenia. To pewnie śmieszne, ale słuchałem jej słów z płonącymi policzkami, jak jakiejś zapomnianej przepowiedni nieoczekiwanie spełniającej się w tej chwili. Oprzytomniałem jednak, gdy przez przypadek musnąłem wzrokiem twarz gospodyni – była rozbawiona moim podnieceniem. Żeby uciec przed jej drwiącym uśmiechem, odwróciłem głowę w drugą stronę i wtedy moje spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem mężczyzny, którego nie znałem. Nie słuchał, był pogrążony we własnych myślach. Pamiętam, że zezłościł mnie ten jego brak uwagi i że – nie umiałem nad tym zapanować – dolna warga drgnęła mi w grymasie poirytowania. A on, lekko tym zaskoczony, odpowiedział mi dyskretnym, ale bardzo ciepłym uśmiechem.
Przyjrzałem się obecnym w salonie – fale rozkojarzenia i obojętności szumiały monotonnie, kilku gości odwróconych tyłem do czytającej Ani zaczęło gmerać przy nieotwartym jeszcze oficjalnie bufecie. Byłem już pewny, że tekst mojej żony zostanie zignorowany przez fachowe grono. Z uśmieszku wydawczyni wyczytałem przyszłość relacji z Anką: myślała, że dzięki samarytańskiemu uczynkowi ma ją z głowy, przyśpieszy proces zrywania kontaktu z niewygodną autorką. Zaproszenia na duże wydawnicze imprezy – tak, odpowiedzi na telefony i mejle – nie. Kalkulowała sobie pewnie, że po tym, ile okazała jej serca, ile empatii, najzwyczajniej w świecie może już zacząć ją lekceważyć. Mój Boże, muszę przyznać, do tej pory miała dla Ani naprawdę wiele cierpliwości. Ale po tych wszystkich klęskach… nie wierzyła już w nią, w nią jako autorkę, a co za tym idzie – bo jest rasowym wydawcą – straciła zainteresowanie nią jako taką.
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]