Najprościej napisać, że Toń jest powieścią przedstawiającą losy bohaterów w czasie drugiej wojny światowej oraz czasie tworzenia się nowych granic, której horyzont akcji sięga od Königsbergu do Rastenburga. „Zimy były mroźne, dostawy do sklepów wciąż marne. Świat się jednak powoli uspokajał. Nikt już nie zaczepiał Janki ani w karczmie, ani w kolejce. Rastenburg stał się Kętrzynem, Eichmedien – Nakomiadami, Carlshof – Karolewem. Wszyscy mówili po polsku. Niektórzy z twardym akcentem, jak Szulc, inni z lekkim zaśpiewem, jak Sommer. Matka pracowała i pracowała, a pod nosem powtarzała wciąż te same zdania, raz i jeszcze raz, i ponownie, jakby wymiatała z nich ostatnie okruchy, po których można by dociec jej genealogii”, kreśli świat Szatrawska. To czasy wilcze, gdy każdy musi określić się, kim jest, a nie jest to łatwe, gdy żyje się w poniemieckich domach. Do wyboru są wszystkie narodowości, które znalazły się w dawnych Prusach Wschodnich: polska, żydowska, litewska, ukraińska. Tylko wybór niemieckiej jest zły, bo z Niemcami teraz to tylko kłopot. Zresztą, jakiegokolwiek wyboru dokonać, to jest on zawsze niewłaściwy, Ostpreußen bowiem to teraz ziemia podzielona pomiędzy Rosję a Polskę. Ziemia, której nigdy nie było, choć wciąż są ruiny Tannenberg‑Denkmal i Wilczego Szańca, budynki w miastach szczycą się czerwoną cegłą, a studzienki kanalizacyjne podpisane są szwabachą.
Kimkolwiek byś zatem był, stać się musisz Polakiem. Pamiętaj: Polakiem. Nie Mazurem, bo to nie Polak i nie Niemiec, taki ni pies ni wydra; tutejszy znaczy „najgorszy”, „podejrzany”. Tutejszy znaczy „obcy” – taka jest nowa rzeczywistość Königsbergu, czyli Królewca, Allenstein, czyli Olsztyna, Ostpreußen, czyli Warmii i Mazur. Wojenni uchodźcy próbują wtopić się pomiędzy tych, którzy postanowili nie wyjeżdżać, i żyją pomiędzy opuszczonymi domami, pomiędzy nową władzą ludową a swoją wojenną traumą. Usiłują dogadać się po swojemu lub w nowym języku z wiecznym strachem, co nie chce opuścić. Czy skończyły się już gwałty pijanych Rosjan, czy ten dom jest już naprawdę nasz, czy wrócą ci, co mieszkali tu przed nami – pytania, które naznaczają na całe życie. W każde słowo, zarówno wypowiedziane, jak i zatrzymane dla siebie, w każde spojrzenie, zarówno odwzajemnione, jak i zlekceważone, wkracza strach. Jak opisuje to jeden z dziecięcych bohaterów: „Nie wszystko rozumiał, ale pojmował, że świat kotłował się i przepoczwarzał, mielił i wypluwał jednych, a drugich oszczędzał i że był przy tym nieprzewidywalny i okrutny niczym szkwał. Niczego mu nie mówiła, ale czuł jej obawy, bo ilekroć spotykali kogoś obcego, trzymała go mocniej za rękę, jakby się bała, że oderwą go od niej siłą. Nie była wylewna, a jednak miała w zwyczaju zawijać go w pierzynę i przytulać do snu. Za każdym razem robiła to tak, jakby miało się to stać po raz ostatni”.
Równolegle do Toni opowiadającej o ziemiach i ludziach dotkniętych wojną, jest przecież Toń opisująca zmaganie się współczesnych bohaterów – Alicji i Jarka – w „dusznej Polsce”. Alicja, młoda antropolożka, słyszy od swojego uniwersyteckiego przełożonego, że jej badania dotyczące powojennej traumy gwałconych kobiet w Prusach Wschodnich nikogo nie obchodzą, bo nie mieszczą się w martyrologicznym biało‑czerwonym kluczu. Jarek jest wolontariuszem na granicy polsko‑białoruskiej i niesie pomoc migrantom. Wykrzykuje do słuchawki telefonicznej: „I tak sobie myślę: największy szacunek do drugiego Polaka mam wtedy, kiedy udaje mu się obejść Polskę! Słowo daję! I jak mnie się to uda, to jestem z siebie zajebiście dumny! A potem myślę tak: kurwa, to jest takie polskie. Jestem Arcypolakiem, Ala, czujesz? Cieszyć się, że się wykiwało Polskę? Jestem Polakiem totalnym!”.
Ishbel Szatrawska ma słuch literacki, dzięki któremu pisane przez nią dialogi i monologi bohaterów są płynne, naturalne oraz skrzą się od emocji. Nie powinno to dziwić, wszak mówimy o pisarce, która ma doświadczenie w tworzeniu sztuk teatralnych (przypomnijmy choćby jej brawurowy dramat Żywot i śmierć pana Hersha Libkina z Sacramento w stanie Kalifornia). Kreśli też nietuzinkowe postacie, zwłaszcza te drugiego i trzeciego planu – myślę tu o Hansie von Lehndorffie, lekarzu i autorze Dziennika z Prus Wschodnich. Pod piórem Szatrawskiej Lehndorff w szturmowanym przez Armię Czerwoną Königsbergu ustawia krzesełko na wzgórzu i z wysokości ogląda panoramę dogorywającego miasta. „Ja tu jestem od początku i od zawsze wiedziałem, jak to się skończy”, mówi, paląc papierosa. A potem schodzi w zgruzowane miasto i operuje, kogo się tylko da.
Podobnie ujmuje czytelnika poetyckość języka, za pomocą którego autorka próbuje opisać specyfikę przyrody Warmii i Mazur (użyjmy już tego skrótu myślowego na potrzeby recenzji) wnikającą w charakter żyjących tu ludzi. Chłodny pruski wiatr i cichość mazurskich jezior sprawiają, że „tutejsi” są ludźmi niemarnującymi słów, oszczędnymi w wyrażaniu emocji, zamkniętymi w sobie, jak na żyjących w dwóch porządkach – wiecznej przeszłości i migoczącej teraźniejszości – przystało.
Toń to pełna emocji i piękna, napisana z pasją powieść o wojennej tułaczce, która nie chce się skończyć. Wybebeszone od spadających bomb królewieckie budynki jako żywo przypominają pokazywane niemal każdego dnia zrujnowane ukraińskie szpitale, szkoły, bloki mieszkalne. Wojna wydaje się ciągle nienasycona, dlatego żyje w różnych szerokościach geograficznych i odstępach czasowych. Wszystko, co napisałem wyżej, powinno już skłonić czytelnika do zapoznania się z Tonią, ale nie tylko to sprawia, że proza Ishbel Szatrawskiej jest na literackiej mapie Polski zjawiskowa. Podobnie jak jej bohaterowie zamieszkujący najbardziej zróżnicowany etnicznie region w Polsce pytają o własną tożsamość i rzucają wyzwanie homogenicznej narracji, tak również Toń przynosi nam inną Polskę. Jeśli spojrzymy na wybijające się głosy „autochtoniczne” we współczesnej literaturze, to wydaje się, że przez kilka lat czytaliśmy siebie przez pryzmat Gdańska (Paweł Huelle, Stefan Chwin), a ostatnio zdominowani zostaliśmy przez śląskość (Szczepan Twardoch, Zbigniew Rokita). Szatrawska przynosi zupełnie inną opowieść, unikalną na tle innych regionów. Niewielu zrozumie ziemię zamieszkiwaną wcześniej przez pogańskich Prusów i Jaćwięgów, wymordowanych przez Zakon Krzyżacki, doświadczenia pozornej chrystianizacji, rzeczywistej koegzystencji reformacji i katolicyzmu przy zachowaniu, a nawet kultywowaniu, wierzeń pogańskich, całej demonologii ludu mazurskiego, że o języku już nie wspomnę. Co innego mieć dom nad rozlewiskiem, a czymś innym jest nasiąkanie chłodem mazurskich jezior, mijanie warmińskich kapliczek i łapanie oddechu przy pomnikach „Bożejmęki” i świątkach postawionych na rozstajach dróg. Również proponowany przez Zbigniewa Rokitę projekt „Odrzanii” nie pasuje do Warmii i Mazur. To trzeba czuć, a Ishbel Szatrawska udowadnia, że jest to jej kraina do cna przez nią przeżyta i zrozumiana.
Kilkanaście lat wcześniej fenomen dawnych ziem pruskich (w całym wielokrotnym znaczeniu, pogańskim oraz niemiecko‑polskim, tego słowa) opisywał poeta i pisarz Erwin Kruk. W swojej twórczości nazywał ten region Krainą Nod – ziemią zagubionych, ziemią potomków Kaina. Swoją wizję rozwija wciąż Kazimierz Brakoniecki, kreśląc pojęcie Atlantydy Północy – krainy zagubionej na obrzeżach wielkich cywilizacji, boskiej prowincji będącej marzeniem o życiu pogodzonym z historią i naturą. Ishbel Szatrawska nie proponuje na szczęście własnych terminów geopoetyckich. Jej Toń jest udaną kontynuacją myślenia w kręgu pisarstwa Kruka i Brakonieckiego, ale na własnych zasadach i z właściwą sobie wrażliwością. Czytelnikowi pozostaje samodzielne zmierzenie się ze zdradliwą taflą historii, która odbiera dech, z dziejowym wirem, co ogołaca do samego rdzenia bólu i strachu, z tonią, w której odmętach są niewypowiedziane historie rodzinne.