Jednocześnie autorka zwraca uwagę czytelnika na inspirującą książkę Karoliny Kuszyk Poniemieckie, wydaną pięć lat wcześniej przez Wydawnictwo Czarne. Dobkiewicz niepotrzebnie i niesłusznie stara się zatrzeć ślady pisarskiej rywalizacji, twierdząc, że: „ta poniemieckość w moim odczuciu to już jednak rzeczywistość oswojona, w której wszyscy dorastaliśmy tu, na Zachodzie. Różni nas podejście do niej, ale nie została wyparta. Tymczasem «pożydowskie» zostało wyparte” (s. 12). Z rozmów z Niemcami wyniosłem przeciwne wrażenie: dzisiaj chyba trudniej okazać w Polsce sympatię Niemcom niż Żydom.
Autorka Pożydowskiego z troską pochyla się nad zmarłymi Żydami. Chociaż dobrze wie, że nie żyją, przecież nieustannie poszukuje oznak ich bliskości. Szczególnie poruszający jest opis cierpień żydowskich dzieci w Auschwitz. Pobierano od nich krew w tak ogromnych ilościach, że dzieci umierały. Ich krew była potrzebna niemieckim żołnierzom, rannym na wschodnim froncie. Nie‑aryjska krew miała zatem wspomóc walczących Niemców… Może dlatego przegrali wojnę?
Dobkiewicz nie neguje, że w przeszłości Żydzi i Polacy żyli w izolacji, oddzieleni od siebie, a często nawet sobie wrodzy. Ale dzisiaj, twierdzi, istnieje wiele przykładów na nową polsko‑żydowską wspólnotę: są to choćby znaczki zbierane niegdyś przez żydowskiego chłopca, jest koszerne jedzenie, a także literatura i wyobraźnia żydowska… Wspólne są nasza „Ziemia Obiecana” oraz groby ofiar. Książka szczegółowo wylicza, co pozostawili nam zmarli Żydzi. Zresztą podobne jest znaczenie tytułów książek Karoliny Kuszyk i Agnieszki Dobkiewicz – z obu publikacji wynika bowiem, że my, Polacy, jesteśmy spadkobiercami zarówno Niemców (na przykład ich śląskich domów), jak i Żydów. Powinniśmy zatem stać się ich troskliwymi sukcesorami i pielęgnować to, co nieoczekiwanie otrzymaliśmy.
Podaję ten przykład, gdyż wyraźnie pokazuje on, jak chętnie autorka identyfikuje to, co (po)żydowskie, z tym, co koszerne. Jej literackie asocjacje niewiele jednak mają wspólnego z rzeczywistością – także Izraela. Istnieje bowiem wielu Żydów – spotkałem ich również w Polsce i Skandynawii – zupełnie nietroszczących się o „koszerność” posiłków. Niektórzy z nich wręcz uznają to za oznakę kulturowego zacofania i niepotrzebnego tradycjonalizmu.
Podczas pobytu w Izraelu zakupiłem książkę kucharską autorstwa znakomitych gastronomów Yotama Ottolenghiego i Samiego Tamimiego, zatytułowaną Jerusalem. Lubię bowiem wiedzieć, co jest w garnku. Pierwszy z autorów jest Żydem, drugi Palestyńczykiem. Razem kucharzyli w restauracji i choćby z tego powodu ich potrawy były niekoszerne. Nie zaszkodziło to jednak popularności lokalu wśród młodych ludzi, zarówno Żydów, jak i Arabów. Znaczna część żydowskiej młodzieży nie chciała bowiem być wierna tradycji ani nacjonalistyczna, lecz – jak piszą autorzy – wolała być „kosmopolityczna”. Podobny bunt można zauważyć także w innych krajach, co oznacza, że nie należy utożsamiać koszernego jedzenia z tym, co (po)żydowskie. Żydowskość jest pojęciem semantycznie o wiele obszerniejszym niż koszerność.
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]