Monice
W kolejce do stolika, za którym siedział, czekało jeszcze kilkanaście osób. Pisarz dawał autograf z serdecznymi pozdrowieniami kolejnej z gatunku niezmordowanych czytelniczek, kobiet wpatrujących się w niego wzrokiem dzikiego kota: nieruchomo i prawie nie mrugając powiekami, jak dowiedział się tym razem – pani Leonili, która, a jakże!, na wskroś i do najkrótszej głoski zna wszystkie jego nowele i powieści, i która specjalnie na spotkanie z nim przyjechała pociągiem z Lublina. Podniósł wzrok, aby jak zawsze oddając podpisaną książkę, podziękować za wyrazy sympatii, uprzejmie dorzucić coś o satysfakcji i radości, jakie sprawiają mu podobne rozmowy. W tej właśnie chwili zauważył młodego mężczyznę. Chłopak nie zajmował miejsca w ogonku do stolika, stał z boku, przy oknie, bezczelnie lekceważąc panujący wokół, podniosły nastrój.
Ludzie, którzy zjawiali się na wieczorach autorskich z udziałem Stanisława Ernsta, zwykle zachowywali się inaczej. Koncentrowali uwagę na artyście, przyglądali mu się, najczęściej trzymali książkę do podpisu, no i w większości pogrążeni byli w uświęconym oczekiwaniu. (Oczywiście zdarzały się zaskoczenia, jak ten starszy jegomość, który kiedyś, w trakcie spotkania z czytelnikami w Krakowie, oznajmił, że pisarz jest nadętym tandeciarzem bez talentu; albo kiedy indziej, w Grudziądzu, gdy pewna kobieta zażądała, aby Ernst się z nią ożenił. Ale to były unikaty.) Młodzieniec, którego teraz wypatrzył Ernst, przestępował z nogi na nogę jak szyldwach na mrozie, gapił się w kąt albo patrzył w sufit, książki nie miał, a twarz szarpała mu jakaś zmora.
„A więc tak wyglądają nieszczęśnicy, którzy przed rzuceniem się w przepaść rachują się z duszą” – skonstatował Ernst, ponownie odbierając z kobiecych rąk egzemplarz Przebiśniegów. „Co to za facet i czego on może chcieć?” – coraz głębiej wsiąkał w konsternację, wpisując kolejne serdeczne pozdrowienia opatrzone podpisem. Jeszcze jeden uśmiech, następne podziękowania i uprzejmości, którymi zdawał się po kolei orderować nachylających się do niego ludzi, i przez cały ten czas nieznośna zagadka gryzła mu świadomość jak mól albo kornik.
[…]
[Ciąg dalszy w numerze.]