10/2021

Antoni Winch

Naziemny człowiek podziemia

Sławomir Mrożek był zrozpaczonym karykaturzystą nowoczesności, tragikiem, który pisał o niej katastroficzne farsy. Jedną z nich jest Vatzlav z 1968 roku. Mogłoby się wydawać, że po ponad pięćdziesięciu latach sztuka straciła na aktualności. Głównym przedmiotem jej zainteresowania jest jednak kondycja naszej cywilizacji, czyli wyrastającego z judeochrześcijańskiego pnia – Zachodu. Ten zaś, co najmniej od Oświecenia, goni w piętkę po kwadraturze koła. Pół wieku nie robi tu przeto wielkiej różnicy.

Znawcy twórczości Mrożka rozmaicie określali przynależność gatunkową interesującego nas tutaj dramatu. Małgorzata Sugiera szukała jej w moralitecie1, Daniel Gerould w osiemnastowiecznej powiastce filozoficznej2, Jan Błoński w brechtowskim teatrze epickim3. Jest coś na rzeczy w tym połączeniu tradycji średniowiecznej, oświeceniowej i dwudziestego stulecia. Vatzlav bowiem posługuje się poetyką tej ostatniej, myśli kategoriami wypracowanymi w drugiej, czując, jak bardzo brakuje mu chrześcijańskiej aksjologii pierwszej.

Najlepiej będzie rozpocząć czytanie tego utworu od zajrzenia do korespondencji Mrożka z przyjaciółmi. Jakkolwiek jeden z nich, Leopold Tyrmand, swoje glosy do Vatzlava skwitował dość dosadnie – „ale, wiesz, takie rady to na chuj – pisałeś, tak Ci się skomponowało i nie ma co w tym grzebać”4 – za niektórymi tropami z tych listów, przyjdzie nam podążyć w dalszych częściach niniejszych rozważań.

1
Mrożek, zanim Tyrmand obdarzył go odpowiedzią, której najbarwniejszy fragment zacytowano powyżej, 17 lipca 1969 roku anonsował wysłanie mu tekstu Vatzlava. Zastrzegł, że nie jest pewien, czy to udane dzieło. Było w tym może trochę kokieterii, ale chyba znacznie więcej autentycznej obawy o jakość dramatu, bo kiedy po dwunastu dniach dołączał jego egzemplarz do listu, wyznawał – „co do wartości [sztuki] jestem w najstraszniejszej rozterce. Byłem tak blisko niej, że straciłem wszelką zdolność rozeznania”. Jej przywracaniem, często bolesnym, zajęła się większość pozostałych konsultantów Mrożka.

Adam Tarn w liście z 26 lipca 1969 roku pisał: „od 24 godzin, odkąd przeczytałem Vatzlava, rozmyślam o Tobie i tej nowej sztuce, która jest jakby sałatką z Twoich jednoaktówek […], ale nie bardzo mi ona smakuje”5. Gustaw Herling-Grudziński w przesyłce z 6 sierpnia 1969 roku, nie siląc się na kulinarne metafory, orzekł krótko: „sztuka wydaje mi się nieudana”6. Jan Błoński 22 sierpnia 1969 roku stwierdził: „coś jest […] w tej sztuce niedorobionego, niedogotowanego”7. Natomiast Stanisław Lem w niedatowanej, ale pochodzącej z tego okresu wiadomości, zauważył, że „sztuka jest w cząstkach, czyli na niższych piętrach, w małych partiach, właściwie bez zarzutu, ale w całości rozchwiana, rozstrzelona”8. Nie był to zapewne najprzyjemniejszy miesiąc w dziejach korespondencji Mrożka ze znajomymi.

Dla naszych celów ważniejsze od tego, jak ocenili utwór, jest wszakże to, co pomyśleli, by tak rzec, wokół niego. Błoński przyznał, iż Vatzlav oddaje „polskie (czeskie etc.) doświadczenie [funkcjonowania w ustroju komunistycznym] skonfrontowane z tutejszym [zachodnim] życiem”. Wyraził przy tym przypuszczenie, że o ile Polakowi dramat wyda się za oczywisty, o tyle mieszkaniec Zachodu odbierze go opacznie, jako zbyt „histeryczny”. Albo nie odbierze wcale. Tak sądził Lem. Swoją opinią podzielił się przy okazji omawiania kwestii, jak ją wdzięcznie określił, „wyebania w dupę” Edypusa. Autor Opowieści o pilocie Pirxie (1968) był zdania, że do tego, aby w pełni pojąć intencje Mrożka w tej sprawie, należy mieć za sobą bezpośredni kontakt z Barbarem. To znaczy, zetknąć się z władzą komunistów, żyć pod jej butem. Według niego jednak „les intelectuels de gauche [sic!, intelektualiści lewicowi] mogą mieć pretensje o szkalowanie lub o wulgaryzatorstwo; gdyż sądzą wciąż […], że ebanie w dupę to jeszcze nie jest adekwatny obraz wyzwolenia”9.

Fakt, większość zachodnich intelektualistów wyobrażała sobie komunizm romantyczniej. Dla tych atoli, którzy na własnych czterech literach doświadczyli zdobyczy socjalizmu, Vatzlav całkiem trafnie ujmował modus operandi przodującego systemu. Stanowiło to na pewno jedną z przyczyn sukcesu, jaki odniosła inscenizacja tej sztuki, wyreżyserowana przez Kazimierza Dejmka w Teatrze Nowym w Łodzi, której premiera odbyła się 21 kwietnia 1979 roku. Był to „jeden z najlepszych kawałków teatru, jakie widziałem w życiu” – recenzował ją Mrożek w liście z grudnia 1981 roku do Wojciecha Skalmowskiego – „dla takiego wieczoru, jak wtedy, warto pisać sztuki”. O tym, jak silne wrażenie wywarło na artyście to wystawienie, niech świadczy fakt, że wrócił do niego w korespondencji ze Skalmowskim po prawie czternastu miesiącach, 4 lutego 1983 roku. Tym razem fenomen łódzkiego spektaklu umieścił w kontekście przemian zachodzących w Polsce przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych minionego wieku za sprawą Solidarności. Ruch ten doprowadził, według pisarza, do przesunięcia społecznego środka ciężkości. Warszawska elita, ci „oni” – jak ją określa – „tak rozbuchani, skurwieni własną, niby niepodważalną ważnością”, przestała być słuchana. Wiarygodność, siła przekonywania i przyciągania, były teraz po stronie, tak zwanych, zwykłych ludzi. I Vatzlav, zdaniem autora, wpisał się w to przesilenie. Dlatego pokazano go w Stoczni Gdańskiej. „I moja duma” – mógł przeczytać Skalmowski – „że […] [ludzie] sami mnie tam zaprosili w postaci Vatzlava”.

Także więc w ten sposób można ten utwór odczytywać. Jako artystyczne pendant do konkretnych wydarzeń historycznych. Mrożek sam sugeruje taką interpretację, informując Skalmowskiego, iż Vatzlav został „napisany w roku 1968, przed i podczas inwazji na Czechosłowację”. Niewątpliwie sztuka inspirowana jest sytuacją po tej stronie żelaznej kurtyny, gdzie dyktatura proletariatu, w ramach dziejowej sprawiedliwości „ebała w dupę” wszystkich równo, nie tylko Edypusów. Komunizm stanowi tu atoli jedynie część większego problemu. Bardziej egzystencjalnego, niż politycznego. Wskazał nań mimochodem Lem w liście do Mrożka z 27 listopada 1969 roku. W środku relacji o sprawach rodzinnych, rzucił nagle, nie rozwijając jej, luźną myśl, że „o Vatzlavie to niekoniecznie TYLKO jako o sztuce («ludyczności»), ale jako o postawie («Jak żyć, ojcze?»)”.

Zachód zadawał to pytanie od początku swojego istnienia. Pod jego koniec, w nowoczesności, był pewien, iż udzielił na nie zadowalającej odpowiedzi. W finale Vatzlava Mrożek zmusza go, aby ją powtórzył. Okazuje się wtedy, że brzmi głupio. Nowoczesność przeto milknie. Niezręczną, ale przede wszystkim budzącą grozę ciszę przerywa głos z innej epoki. Należy do niego ostatnie słowo, tak jak należało pierwsze.

Ale po kolei.
[…]

[Ciąg dalszy w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.