Niemców nie obchodziło, co Żyd robi u siebie w domu.
Więc Żyd wziął się właśnie do pisania.
Emanuel Ringelblum
Jaka była tamta noc, spędzona na ciężkiej pracy fizycznej i przenoszeniu na papier ostatnich słów, które wraz z setkami dokumentów złożyli w metalowych pudłach i zakopali pod podłogą – czy równie upalna? W piwnicy dawnej szkoły im. Borochowa panował raczej przyjemny chłód. Płonęły świece? Lampy naftowe? A może zdecydowali się zapalić żarówki – bo nie było tam żadnych okien, okienek, lufcików, przez które ktoś mógłby ich dostrzec z zewnątrz? Pracowali w ciszy czy rozmawiali? O czym? Dzielili się informacjami z minionych godzin? Drugiego sierpnia na ulicy Nowolipki mordowano. Zresztą i po zmroku nie było spokojnie. Abraham Lewin, który mieszkanie miał po przeciwnej stronie ulicy, pod numerem 25, bliżej kościoła św. Augustyna, zanotował następnego dnia: „Trzynasty dzień rzezi. Straszna, widmowa noc. Bezustanna strzelanina […]. Nie mogłem zmrużyć oka”. Więc raczej milczeli i wsłuchując się w kanonadę, w ludzkie krzyki, pracowali łopatami, by zdążyć, by wykonać zadanie, z którego wagi wszyscy zdawali sobie sprawę. Nauczyciel (38 lat) i dwóch byłych uczniów (19 i niespełna 18 lat). Lichtensztajn. Graber. Grzywacz.
Od 22 lipca 1942 roku trwała w Warszawie die Grosse Aktion – pierwszy etap faktycznej likwidacji getta. Każdego dnia co najmniej sześć tysięcy osób prowadzono na tak zwany Umschlagplatz, by następnie w nieludzkich warunkach przewieźć je pociągami do niemieckiego obozu śmierci w Treblince i tam zamordować.
Mieszkańcy getta długo łudzili się, że Warszawa jest miastem relatywnie bezpiecznym. Ba, większa część ludności nie wierzyła w docierające tu pogłoski o obozach w Bełżcu i w Chełmnie nad Nerem. Stanisław Adler, który spisał swoje wspomnienia zaraz po ucieczce z getta w styczniu 1943 roku, stwierdza, że wiadomości tych „nie mogła ogarnąć fantazja normalnego człowieka”. Rachela Auerbach, współpracowniczka Emanuela Ringelbluma, mająca dostęp do materiałów gromadzonych przez Oneg Szabat, w tym do relacji naocznych świadków pierwszych etapów Zagłady, robiła wszystko, by nie dopuścić do siebie myśli o najgorszym – jeszcze w pierwszych dniach lipca, po wielkiej egzekucji, w której rozstrzelano sto dziesięć osób, między innym członków żydowskiej Służby Porządkowej, zapisała w swoim dzienniku następujące zdanie‑zaklęcie: „bodajby to już było najgorsze z tego, co mamy za sobą i… przed sobą”. I nawet w pierwszych dniach Wielkiej Akcji, gdy każdego rana tłumy w asyście policjantów ciągnęły ulicami w stronę Umschlagplatzu, wielu usiłowało to jakoś zracjonalizować – wmawiając sobie, że Niemcy wywiozą jedynie biedotę, niepracujących, starych i chorych. Kiedy 24 lipca rozeszła się wieść o samobójstwie Adama Czerniakowa, prezesa warszawskiego Judenratu, ludzie interpretowali tę śmierć inaczej, niżby należało. „Byliśmy wtedy głupcami – wspominał Henryk Makower – odrzucaliśmy myśl o eksterminacji jako nierealną i niemożliwą”.
W nocy z 2 na 3 sierpnia nikt przy zdrowych zmysłach, szczególnie osoby zaangażowane w działalność grupy Oneg Szabat, nie mógł mieć wątpliwości, jaki jest cel niemieckich działań. Właśnie dlatego zdecydowano o ukryciu archiwum. Właśnie dlatego każdy z tamtych trzech w szkolnej piwnicy przy Nowolipki 68 – zanim bezcenny ładunek powierzyli ziemi – sporządził „testament”.
Nie znam w literaturze niczego, co byłoby tak mocno związane z teraźniejszym dzianiem się, z tym, co jest. Graber: „Ja żegnam się. […] Teraz, kiedy to piszę nie można wystawić nosa na ulicę. […] Musimy się śpieszyć, bo nie jesteśmy pewni godziny. […] Śpieszymy się. Prawdopodobnie zaraz będziemy zakopywać ostatnią część”. Grzywacz: „Jestem w trakcie pisania i jest straszna strzelanina na ulicy. […] Siedzę i piszę, kiedy dookoła ulice są zablokowane. Słyszymy strzały. Nie wiemy skąd. Ciągle wiozą ludzi na wózkach. Już nie płaczą. […] Co będzie dalej – nie wiem, bo już za minutę mogę być… 10 minut po wpół do drugiej kończę moje pisanie”.
Akt percepcji, akt woli, akt utrwalenia – wszystko równocześnie. Zapisywanie jako gest uobecnienia. Pismo i „rzeczywistość” – przyległe, rówieśne, tożsame. Także: cud kontaktu – bo jeśli rozgrywa się, dzieje, trwa, kiedy ą, to powtarza się, trwa, gdy my czytamy. (Czy w chwili, gdy zwracają się do nas, czytających, stają się mniej samotni? Czy jesteśmy – tam, wtedy – z nimi?)
„Pamiętajcie: nazywam się Nachum Grzywacz”.
Przepisuję owo emblematyczne zdanie z najważniejszej polskiej książki (choć lepiej byłoby rzec: księgi) wieków dwudziestego i dwudziestego pierwszego (w kształcie nadanym jej przez Martę Janczewską i Jacka Leociaka ukazała się przed czterema laty, lecz powstawała w latach czterdziestych minionego stulecia, spisywana przez dziesiątki, setki autorów) – z wydanej przez Zakład Narodowy imienia Ossolińskich antologii Archiwum Ringelbluma. Jest gestem fundamentalnej, późnej sprawiedliwości, że wybór z liczącej niemal trzydzieści tomów archiwalnej kolekcji materiałów zgromadzonych przez zespół Oneg Szabat i opublikowanych przez Żydowski Instytut Historyczny, ukazuje się w serii Biblioteka Narodowa, w której wyszły wzorcowo opracowane największe arcydzieła naszej kultury, z Mickiewiczowskim Panem Tadeuszem na czele. Księga ta, podobnie jak Spowiedź Calka Perechodnika i Bunt w Treblince Samuela Willenberga, winna stać się lekturą obowiązkową, jednym z centralnych punktów naszej zbiorowej świadomości.