I po co tyle hałasu
Wokół jednego krzesła?
– Nie popełniło żadnej zbrodni.
To stare drewno,
Które sobie odpoczywa,
Które zapomniało drzewa –
Jego rana
Już go nie boli.
Ono nie chce już nic,
Ono nie musi już nic,
Ma swoje własne zmartwienia,
Samo sobie starczy.
Dwie puste butelki
Na strychu w rogu.
Wiatr trąca dachówki
I belki.
Dwie zielone butelki,
Co przyciąga środek ziemi,
Co wstrzymuje światło?
Wystarczy kamień,
Aby o tym pomyśleć –
Co jest tak stare,
Że woda gnije w wazonie,
Co ogień zmusza
Do topienia metalu?
Czas, ten czas,
Co płomień pionowo śniący
W kamień zamienia.
– I twoja stercząca pierś
Naprzeciw płaskiego dnia.
To jabłko na stole
Zostaw sobie na wieczór.
Nie ugryzą go umarli.
Oni nie jedzą chleba,
Oni nie chłepczą mleka.
To jednak dziwne, że pada deszcz
Na te zadowolone pomidory, których czerwień jest okrągła,
Tak jak to błocko w miastach,
Które nosisz na sobie wszędzie.
Jeżeli kiedyś zobaczysz,
Że kamień uśmiecha się do ciebie,
Czy mu o tym powiesz?
A gdyby drzwi się otwarły
Na twoje upokorzone przez śmierć
Ciało?
Jeszcze w pionie i nagie,
Oparte o kredens.
Ciasto, którego już nie ugniecie
Radość.
Ten dom naprzeciwko
I jego ceglana ściana.
Ten ceglany dom
I jego zimne serce.
Ten ceglany dom
I jego czerwieniejąca rana.
Tysiące żółtych oczu lśnią w lesie,
Żądając ode mnie krwi.
Jak tylko na chwilę zamknę oczy,
Rzucą się na mnie,
Rozłożą w glebie,
W której od zawsze
Spoczywa mój odór.