Poezja Kremzy jest z jednej strony teatrem, dialogiem z Obecnym i Nieobecnym, scenicznym zawołaniem, z drugiej zaś nieśmiałym wyznaniem, które ucieka od efektownych fraz i wystrzałowych metafor. To poezja odchodząca i przychodząca. Tłumacząca świat i niewytłumaczalna. Stojąca w stuporze i wędrująca. Idąca ku górze i spadająca z hukiem w dół. To poezja niezgody i afirmacji. To wreszcie poezja, która jest przedmiotem i podmiotem, formą i jej brakiem. Anty-portretem.
Kremza swój osobny i paradoksalny świat budował na przekór temu, który istniał obok niego. Wymyślał też, co oczywiste, nowe dialekty tłumaczące wykreowane przez niego krajobrazy i labirynty. Na przestrzeni czasu udanie je modyfikował, dochodząc w tym niemalże do maestrii.
Te ewolucje i modulacje można obserwować w świetnym wyborze wierszy poety Mokre szwy, który ułożył Maciej Melecki.
W czasach poetyckiej dosłowności i powtarzalności Kremza pseudonimował niepowtarzalnie i oryginalnie, bardzo pojedynczo, albowiem (mam takie wrażenie) nie miał jedynego mistrza. Wydaje się, że raczej sumował ślady, zręcznie je zacierając i jednocześnie (jakby od niechcenia) wyprowadzał z nich swoją dosyć charakterystyczną elastyczną melodykę, w której słychać wszelako echa jego wielu (oczywistych) poetyckich i nie tylko poetyckich fascynacji, wśród których Jezus Chrystus, Nietzsche i T.S Eliot. Wybieram opcję mniej oczywistą, albowiem rozpoznaję (gdzieniegdzie) w wierszach i poematach Kremzy Annę Kamieńską. Jego anty-mistycyzm rymuje mi się szczególnie z jej zbiorem W oku ptaka. Nie mam zielonego pojęcia, czy autor Brania kiedykolwiek interesował się tą poezją. I nie ma to teraz specjalnego znaczenia.
Mam jednak pewność, że czytając dzisiaj jego wiersze i teksty Kamieńskiej, widzę miejsca wspólne: nawiązania do baroku, ciemną niepewność świata, izolację, rozpad, poszukiwanie niemożliwego – to ich łączy niewątpliwie. Dzieli z pewnością spojrzenie na religię i chrześcijaństwo, ale i w tym przypadku można dopatrzyć się wielu zaskakujących zbliżeń, bo przecież dla Kremzy „mistyczne” są narodziny, wchodzenie w świat i w naturę, a także wychodzenie z tychże. Nie ma u tych poetów sentymentalizmu i narcyzmu, jest za to bezkompromisowe poszukiwanie, rozwijanie się i zwijanie w niewidoczne kłębki.
W roku 1979 o twórczości autorki Bicia serca pisał Stanisław Barańczak w „Tygodniku Powszechnym” (jako Barbara Stawiczak): „Kamieńska odrzuca wszelkie systemy etyczne i normy postępowania, które wynikają z urojonych przeświadczeń o hierarchii wartości w obrębie ludzkiego świata”.
Przecież o Kremzie można powiedzieć to samo! To właśnie dlatego budował on anty-portrety swojego świata równoległego, albowiem nie rozpoznawał pseudo-niepodległości namacalnej rzeczywistości, która była absolutnie zmonadyzowana i podzielona na strefy wpływów, do których żeby wejść, trzeba posiadać specjalne, obce mu paszporty. A tych Kremza nie uznawał. Podobnie jak wymyślonych hierarchii. On sam wystawiał sobie „dowody osobiste” i „karty meldunkowe”. Dzięki temu mógł pojawiać się w przeszłości i przyszłości jednocześnie.
Z tej perspektywy czytam znakomity wiersz Kamieńskiej Dawny list w zwarciu z tekstem Kremzy Oprócz pępka.
miłosny list ojca
żarzy się pod wszystkimi śniegami
Kremza:
w którym matka równo ułożyła i przewiązała niebieską wstążką kartki z moich pierwszych urodzin.
Czytając jedną po drugiej, zastanawiałem się,
jak zapisane i przepowiedziane tam dla mnie życzenia
mają się do mnie dzisiaj.
Nie mam odwagi się obawiać,
że może być tak, a nie inaczej.
Wyczuwam podobieństwo. Mam wrażenie dialogu. List i życzenia urodzinowe, które są listami, „szklany blask zimy” i „niebieska wstążka” są przecież metaforami odległości i bliskości, ale także nierozerwalnej miłości, która jest nam „dana” i z nami powiązana. Te wiersze są jak lina, która ma nam w czymś pomóc, ale do końca sami nie wiemy w czym. Widzimy koniec owej liny, ale nie mamy pojęcia, gdzie jest jej początek. Mam wrażenie, że jest ona granicą, którą trzeba odszukać, zasypać, a następnie przejść.
Według Anny Moszczyńskiej, „wiersz Kamieńskiej nie niesie w sobie nachalnie wyrażonego pouczenia moralnego. Jego siła tkwi w bezpośredniości, szerokości i skontrastowaniu obrazów: martwoty i miłości, która delikatnie zachęca do działania. Szkło, blask i zima – opisujące docelowo to, co zimne, umarłe bądź nieczujące, przeciwstawione są żarzącemu się wyznaniu. Bardzo istotne jest to, że tekst nie ustanawia ostrej granicy między sprzecznymi przywołaniami, dzięki czemu obraz przepaści między życiem i śmiercią jest równocześnie obrazem śmierci paradoksalnie słabszej od życia. List-wezwanie «żarzy się» niczym obietnica, pod wszystkimi śniegami. Pod każdą śmiercią ukrywa się życie, we wszystkim, co umarło, pozostaje nadzieja”.
W wierszu Kremzy życzenia spisane na urodzinowych kartkach, owinięte wstążką, są martwe, leżą przecież w pudełkach jak w małych trumnach. Ożywają jednak po latach jak niegdysiejszy „list ojca” Kamieńskiej. Bo chociaż Kremza, podobnie jak autorka Wygnania wznosi barykady między życiem, śmiercią i miłością, to jednocześnie je zasypuje. Kamieńska odgradza się od minionego szklaną zimną zimą, Kremza murem z tektury. Ale przecież oboje wiedzą, że wstążkę można rozwinąć, tekturę zgiąć, a szkło zbić po to tylko, żeby znowu dotknąć niemożliwego, czyli przeszłości, miłości albo śmierci. To znaczy, oni mogą dotknąć, bo mają na to papiery, dowody osobiste, które sami sobie wystawili.
Dzięki nim Kremza rozmawia z matką, wspomina ojca, dźwiga rupiecie, przynosi ze sklepu wino zamiast wody, przemienia zwyczajne życie w niezwyczajne słowa, rozchyla chmury, żeby zobaczyć, że nad nimi nie ma niczego, kontynuuje przeszłość i kreuje swoją teraźniejszość. „Co widzisz na dnie ptasiego oka? Gałązka to jeszcze czy może już wieniec?”, „A co, gdybym ci powiedział, że człowiek zaczyna się w dziobie ptaka”.
Odkrywając, zakrywa. Mówi światu i sobie – „nie”, ale zawsze stara się swoją niezgodę wytłumaczyć: „Nie kradnij, tylko przyjmij. Zostaw narysowany kredą znak. Strzałkę. Ten obiad. Tam dom. Nie ten. Nie gimnastykuj się. Na ofiarowaniu”. Nie chodzi mu jednak o budowanie nowych świeckich przykazań, a raczej o skomponowanie specjalnego poetyckiego zestawu do przeżycia życia. Czy poszukiwał w tym sprzymierzeńców? Pojęcia nie mam. Jego wiersze wydają się samotne. Nie są też gęsto zaludnione. Pełno w nich za to narodzin, niezgód, miłości, niemiłości i ziemi zmieszanej z gliną. To z niej lepił Kremza coś nowego, coś, co może zmienić to, co jest. W tych wierszach bez-nadziei jest przecież paradoksalnie dużo nadziei. Desperackiej nadziei, która nie ma jednak nic wspólnego z naiwnością. Tej w poezji Kremzy jak na lekarstwo, albowiem jego wiara w ludzką uczciwość czy mądrość była (delikatnie mówiąc) niezbyt gorliwa. Chociaż, i to warte jest podkreślenia, nie sposób wypatrzyć w tych tekstach pogardy, zacietrzewienia, cynizmu czy niechęci. Bardziej niż innych skreślał (w wierszach) Kremza siebie. Bardziej niż siebie, wyraźniej widział innych, z których czerpał.
Jak zauważył Maciej Melecki w posłowiu do książki: „To właśnie on jest autorem fenomenalnej parafrazy, w której zawarł kwintesencję małostkowości i głupoty ludzkiego postrzegania Innego, pomieszczonej w tytułowym wierszu trzeciego tomu pt. Brania: «Jak cię widzą, tak się mylą». Sądzę, że niezwykle twórczo rozwijał tę gorzką konstatację w swoich wierszach. Jak każda znakomita poezja, przechodziła ona różne okresy i fazy, promieniując z tomu na tom treściami wypływającymi z bezpośrednich doznań oraz intelektualnych ostrych, nierzadko wielce kąśliwych, oznajmień odnośnie do turbulencji życiowych, jakie wywołuje w człowieku ślepy los – determinujący go niekiedy bardzo dotkliwie”.
Ta poetycka postawa przypomina zapomnianego Andrzeja Babińskiego, który w bardzo podobny sposób wadził się ze światem, z którym pożegnał się równie szybko jak autor Brania. Kremza zginął w wypadku drogowym w wieku czterdziestu pięciu lat. Babiński popełnił samobójstwo, skacząc w roku 1984 z mostu Marchlewskiego (obecnie Królowej Jadwigi) w Poznaniu, w czterdziestym szóstym roku życia. Jego poezja, bardzo emocjonalna, krzyczała. Wyła. Ryła w ziemi. Ocierała się o brud. W chwilach uspokojenia wchodziła w labirynt ciemności:
Nie. Jest z podziemia. Ciemność, że Ziemi nie ma
Stromy mur. Zwęża się w krzyku ptasim uliczka
I pustka trumienna i niżej tej ptak krzykiem upadł…
Ten ton słychać u Kremzy. Jego też unosi „jakieś światło”, „jakaś energia”, ale „Są momenty, gdy niknie świat. Odbijam się raczej w rurach kanalizacji niż w literkach. Bliższe mi gówno niż pucharki”.
Odbija się Kremza od różnych murów i się rozwija, łączy w ten sposób swoje wiersze i poematy w jeden system. Widzimy misternie splecione frazy, które wchodzą w interakcję z miastem i jego pulsem. Obserwujemy asfalt, grudki ziemi, odpady, zwyczajne śmieci, które budują nasz świat. Mamy go w gardle, na gardle, jak nóż. Te peiperowskie układy rozkwitające sprawiają, że warto czytać poezje Kremzy jednym ciągiem, żeby zobaczyć zamysły i rozmysły autora, które są absolutnie fascynujące. Widać to jak na dłoni w układzie wierszy, który wymyślił Maciej Melecki. Przechodzimy wtedy od „grzebania w koszach”, „koreańskich podróbek” do fenomenalnego wiersza Państwa Miasta:
zwierzę na J,
napisałem Jutro.
nie. Potajemnie. Elastyczne. Tarcie.
Temperatura najpierw podchodzi
a później uchodzi jak złodziej.
Czy teraz nadajemy kształt?
Ale imię niech będzie gotowe. Gdy się urodzi
Po co niebo, czas, po co narodziny, po co śmierć? Tak, Kremza zadaje te wytarte do kości pytania. Nie odpowiadając na nie, buduje piętrowe konstrukcje, które można nazwać nad-pytaniami, przypisami albo też sentencjami, które nie tłumacząc niczego, mnożą kolejne wątpliwości. Czytelnik wgłębiając się w te frazy, doświadcza innej perspektywy, wchodzi w „oko ptaka”, w jego dziób czy może raczej w trzewia. Dotyka też chmur, asfaltu, brudu i krwi. Widzi to, co się rozpada i więcej się nie złoży. W powietrzu czuć zapach ptasich piór i psiej sierści. Powietrze jest zamglone. Okno przysłonięte. Żadnego zaskoczenia nie będzie? Nic z tych rzeczy. Kremza potrafił wodzić za nos. Potrafił, jak mało kto, z ogranych pytań i tematów wprowadzić czytelnika w nieznane rejony. I go tam zostawić. Miał wyobraźnię językową. Paradoksem posługiwał po mistrzowsku. Panował też nad formą. Był na prostej drodze… Był.