Nie myśl, że to ciebie nie dotyczy – koniec świata
jest udziałem każdego, kto o poranku słyszy przekleństwo
z ust babci zamiast przytulenia, pogłaskania po głowie.
Dawniej na ulicy słyszało się Szczęść Boże albo Grüß Gott
z ust sąsiada w Wiedniu, na grillu u przyjaciół emigrantów
z Polski, co było czymś oczywistym. Dziś siwa kobieta
prowadząca dziecko za rękę postawiła mi przed oczy
życzenie śmierci wypisane na kartonie – w chwili,
gdy wychodziłam z narodowego muzeum.
To już dawno się stało, wiele wieków temu, gdy hordy
ruszyły przeciw sobie. Dobre imię Boga legło pod gruzami,
oddziały poległych zatruły ziemię dżumą i brakiem nadziei.
Nie myśl, że to nie wróci – zburzony dom, siedlisko,
spopielone pole. Czyż wojna nie wystarcza, by o prawdę
pytać – o pomordowanych i dawniej, i teraz, o rzeź
wołyńską, niepoznane groby. I cóż z tym począć,
gdy znów obawiać się trzeba modlitwy pod krzyżem
w lęku przed wulgarnym znieważeniem? Wszak
nie sposób zmieścić w czterech ścianach tego
wszystkiego, co zdarzyło się przez trzy pokolenia.
Koniec świata dotyczy także podróżnego, gdy przystaje,
by podziwiać widoki wokół placu Zbawiciela.