Lektura pozwala spojrzeć z innej, szerszej perspektywy na problem uchodźców, trapiący współczesną Europę. Jest prawdopodobne, że „zapomniani bracia”, czyli strażnicy dzieła pierwszych apostołów, uciekając z opresyjnych krajów do swoich młodszych braci chrześcijańskich w Europie, Skandynawii, Ameryce, niejako wytyczyli szlak, przetarli go dla późniejszego „potopu” uchodźców, napływających dziś do Europy.
Syryjskie wspólnoty chrześcijańskie, założone przez apostołów Piotra i Pawła, Jakuba i Tomasza, stały się fundamentem Kościoła, do którego należymy. To w tych wspólnotach można do dziś usłyszeć język aramejski. Armenia w 301 roku przeszła na chrześcijaństwo, sto pięćdziesiąt lat wcześniej niż monarchia Franków (w 498 roku). Litwa przyjęła chrzest ponad tysiąc lat później niż Etiopia…
Około 500 roku p.n.e. perscy władcy „Żyznego Półksiężyca” uznali język aramejski za jedyny zrozumiały dla wszystkich ludów znajdujących się w granicach ich olbrzymiego imperium. U schyłku ery przedchrześcijańskiej, kiedy hebrajski i sumeryjski stawały się martwymi, a greki używały elity Bliskiego Wschodu, aramejski był w użyciu szeroko od Egiptu po Indie i od Arabii po Kaukaz; Księga Daniela i Księga Ezdrasza zostały spisane w języku aramejskim. Wędrując po Galilei, Samarii i Judei, po aramejsku nauczał Jezus Chrystus.
Opisy wspólnot, liczących nieraz kilkanaście osób, dumnych ze starożytnego dziedzictwa, mimo opresji kultywujących wiarę i rytuały przodków, poruszają serce. Podobnie jak fotografie opustoszałych klasztorów, budzące nadzieję, że tam, gdzie Omega, może Alfą staną się młodzi nowicjusze z Europy – jeśli zechcą szukać korzeni swojej duchowości. Odkryją na nowo bogactwo i różnorodność myśli teologicznej, tchną nowe życie w mury, z których ucieka i wsiąka w piasek echo starodawnych modlitw i pamięć pierwszych apostołów.
Pracownicy naukowi UJ, autorzy książki, piszą we wstępie: „Wszyscy jesteśmy dłużnikami chrześcijan Bliskiego Wschodu. To oni jako pierwsi odpowiedzieli na przesłanie Jezusa, które stało się jednym z fundamentów cywilizacji Zachodu. Dzisiaj nasi zapomniani Bracia potrzebują pomocy i odruchu solidarności. Z godnością znoszą swój los, a pomaga im w tym przekonanie, że za Bosforem rozciąga się chrześcijańska Europa, która o nich pamięta”.
A jakże, oczywiście, że pamięta! Najnowocześniejsze czołgi i rakiety, samoloty, reprezentujące „nowoczesne chrześcijaństwo”, nawracają na chrześcijaństwo przedstawicieli i potomków najstarszych chrześcijan. Telewizje całego świata pokazują miasta o nazwach biblijnych, miasta, w których już nie ma ani jednego całego domu, dziur po pociskach jest więcej niż okien pozbawionych szyb – zaiste, dziwna jest twarz „nowoczesnego chrześcijaństwa”.
Tygodnik „Angora” w pierwszym numerze z 2017 roku przyniósł wywiad z Abdo Haddadem, syryjskim chrześcijaninem z maleńkiej wioski oddalonej o czterdzieści kilometrów od Damaszku. „Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby umrzeć… my w Maluli ciągle mówimy po aramejsku, w tym samym dialekcie, w którym dwa tysiące lat temu mówił Jezus… Jestem chrześcijaninem z Maluli, sam zapłaciłem za swój bilet, znalazłem najtańsze połączenie za 122 dolary… Na konferencji dotyczącej walki z terroryzmem, która odbyła się w Damaszku, poznałem Jana Bromskiego z Fundacji Aramejskiej działającej w Polsce. Zaprosił mnie do Polski na kilka dni… Spotykam się z ludźmi, mówię im o chrześcijanach w Syrii, o tym, co się tam dzieje. Moim celem jest to, żeby Europa dowiedziała się o Maluli, o tym, że dziedzictwo chrześcijańskie jest zagrożone, że my, chrześcijanie w Syrii też jesteśmy zagrożeni, i o tym, że nie uciekamy do Europy, tylko pilnujemy, żeby nikt tego dziedzictwa nie zniszczył…”.
Dziwny jest ten świat.