Pod słońcem – bo taki tytuł ma omawiana powieść – czerpie najwięcej z Księgi Koheleta, z której wzięte są i tytuły poszczególnych dwunastu części: I słońce znów zachodzi; Pozakładałem sobie ogrody; Czas zbierania kamieni; Jedno tchnienie; Za dużo słów; Wędrujące dusze; Dobre imię; Od tej wojny nie ma ucieczki; Zobacz życie; Martwe muchy; Puszczaj chleb twój na powierzchnię wód; Zanim pociemnieją słońce, księżyc i gwiazdy. Jest to zatem także swoisty poemat o czasie, niespieszny, w którym wszystko ma swój czas i swoje miejsce, jest czas siania i czas zbierania, czas miłości i czas śmierci. Według Księgi Koheleta pod słońcem nie ma nic nowego, z perspektywy uniwersalnej wszystko się powtarza: narodziny, ludzkie pragnienia, marzenia, rozczarowania, których pełno w życiu, i w końcu śmierć. Zawsze to samo. Dla wszystkich. Bo każdy się rodzi i każdy umiera. Ale z perspektywy jednostkowej każde życie to wydarzenie nowe, unikalne i niepowtarzalne. I wprawdzie u Fiedorczuk człowiek jest elementem większej całości, który musi współistnieć z przyrodą, ale jest także pojedynczy i wyjątkowy. Zawsze jest ten moment, w którym pierwszy raz patrzy na świat i go widzi. Jak pisała w jednym z wierszy:
Kimkolwiek jesteś podaj mi swoje ciało języka
i dnia. Proszę, wyciągnij dłonie.
Dotknę cię lekko jak czas.
Kimkolwiek jesteś podaj mi swoje ciało nocy.
Zliżę sól z twoich chłodnych powiek.
I zobaczysz świat.
Autorka tomiku Planeta rzeczy zagubionych (2006) zawsze mówi o sobie jako o przedstawicielce tak zwanej ekopoetyki – nurtu zapoczątkowanego w literaturze anglosaskiej, a starającego się opisać relacje pomiędzy człowiekiem i przyrodą. Dla Fiedorczuk ważne jest więc – co widać we wszystkich jej książkach, także w omawianej prozie – wychodzenie poza antropocentryczną wizję świata, zmiana postrzegania tego, co ludzkie, i tego, co nie-ludzkie.
Bohaterem powieści jest Michał, Misza, urodzony w kresowej rodzinie mieszanej w latach trzydziestych ubiegłego wieku. Misza jest człowiekiem poszukującym, poszukującym owej złożoności ludzkiej tożsamości, która zwłaszcza tak charakterystyczna jest dla ludzi pogranicza, Kresów. Misza jest także zbudowany z lektur, zafascynowany postacią Ludwika Zamenhofa i jego ideą pacyfizmu za pomocą języka. Sam zaczyna namiętnie uczyć się esperanto. W retrospekcjach poznajemy również losy na przykład ojca Michała, Piotra, który mając na utrzymaniu żonę i dzieci, pragnie dla nich lepszego losu, uwierzył więc, że u Sowietów powstaje kraina wiecznej szczęśliwości, raj na ziemi, do którego będzie mógł z czasem ściągnąć rodzinę. Rusza za Ural, trafia do Magnitogorska, a konkretnie do ciężkiego obozu pracy. W końcu tylko dzięki wsparciu żony i szczęśliwym okolicznościom wraca na Podlasie, ale nigdy już nie będzie dawnym Piotrem. Wiarę w komunizm zastąpi gorliwą wiarą w Boga, a dla syna już na zawsze stanie się „mężczyzną przynoszącym kamienie”.
W powieści wiele jest takich mikrohistorii, które głęboko zapadają w pamięć czytelników. Choćby historia samobójcy Jurka Bułki, który nie potrafił odnaleźć się w świecie, nie trafił na przewodnika, na mistrza, który mógłby go poprowadzić. Dla Miszy takim mistrzem był w Drohiczynie profesor Koniarski – nauczyciel z powołania, który nie tylko zaraził go miłością do esperanto, do poezji, ale dawał także prawdziwe życiowe lekcje. „Ptak wije swoje gniazdo z tego, co znajduje w lesie. Człowiek z tego, co znajduje w sobie” – wierzy Michał, stając się później mistrzem dla Weroniki. W dzisiejszym świecie, świecie kryzysu autorytetów, brakuje takich zdrowych mistrzowskich relacji. I zabrakło ich w życiu Jurka. Nawet zakochana w nim kobieta, Krysia, nie wystarczyła, nie potrafiła go ocalić, „uczyła się siebie w nowej roli: tej, która nie wystarczy”. Wrażliwość Jurka uczyniła jego życie nieznośnym, nie wytrzymał.
Sam Michał wybiera natomiast inną drogę. Razem z żoną Miłką stają się pozytywistycznymi „siłaczami”. Oboje chcą po wojnie budować nową Polskę, ale nie w jej propagandowym wymiarze, tylko właśnie niemal w duchu pozytywistycznym. Oboje zostaną nauczycielami w wiejskiej szkółce. Chcą kształtować młode umysły, pomagać dzieciom, żyć w zgodzie z naturą i z sobą.
W Pod słońcem pojawiają się także postaci historyczne, między innymi żyjący przed wojną w Siemiatyczach żydowski fotograf Jankiel Tykocki. I tylko na szczęście wielka polityka jest gdzieś w tle tych wydarzeń. Być może dlatego, że bohaterowie związani są przede wszystkim z językiem, regionem, Podlasiem, a nie państwem, ojczyzną wytyczoną granicami. Słowo ojczyzna w ogóle w powieści nie pada.
We wcześniejszych swoich tekstach prozatorskich – tomach opowiadań Poranek Marii i inne opowiadania (2010) i Bliskie kraje (2016) oraz powieściach Biała Ofelia (2011) i Nieważkość (2015) – Fiedorczuk koncentrowała się na kobiecych bohaterkach. To kobiety były w centrum, to one opowiadały i, by tak rzec, były opowiadane. Tu jest inaczej. Pierwszy raz pojawia się męski bohater, ale co ciekawe, historia Miszy, Jurka, Piotra i innych jest opowiadana przez trzecioosobowego narratora, natomiast w przypadku kobiet zmienia się narrację. Kobiety zawsze mówią w pierwszej osobie. Oddaje im się głos. A czasami głos oddaje się i przyrodzie, na przykład w niezwykle poetyckim fragmencie o sowie wysiadującej pisklęta.
Warto zwrócić uwagę jeszcze na język. Fiedorczuk jest bowiem przede wszystkim poetką. I taką poetyzację języka widać także w Pod słońcem. To niezwykle epicka opowieść, ale z językiem poetyckim zaprzęgniętym do prozy. Wystarczy przytoczyć choćby fragmenty z dziennika Miszy, kiedy na przykład pisze o miłości. „Miłość jest bezdomna […] Czułość jest niema”. „Miłość to pakt, pakt, że żadne z dwojga nie zapali światła, nie odsłoni zasłony, nie zdradzi reguł gry”. „Miłość to spotkanie dwóch samotnych dusz, każdej z nich umożliwiająca jakiś rodzaj przebudzenia. To cud, jeśli mogą przebudzić się razem”.
W wywiadzie udzielonym po otrzymaniu w 2018 roku Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej autorka Psalmów mówiła: „[…] literatura nie powinna pouczać, gubi wtedy swój sens, a pouczenie i tak trafia tylko do przekonanych. Wolę taki rodzaj pisania, który angażuje wyobraźnię na bardzo głębokim poziomie, coś porusza, coś przesuwa. W ten sposób sztuka powoli nas zmienia, wystarczy mieć choćby minimalną otwartość na rozszczelnienie własnego światopoglądu”. O czym więc tak naprawdę jest ta proza?
O miłości.
O przemijaniu.
O miejscu pod słońcem.
O chwili, mgnieniu, sekundzie, która zmienia wszystko, która dzieli życie na „po” i „przed”.
O przyrodzie.
O czasie i jego świadomości.
O mieszkaniu w języku.
O losach rodziny, które, niczym palimpsest, układają się warstwa na warstwie.
O ludziach, których spotyka się na swojej drodze tylko na chwilę, ale którzy w pamięci zostają na stałe.
I o pamięci. „Odnotował to i zapamiętał na siedemdziesiąt lat. Na deszcz, śnieg i wiatr, na wszystko pod słońcem: płatki rumianków i srebro we włosach kobiety”.