[Jasna Polana, 28
Mój odjazd zmartwi Cię. Boleję nad tym, ale zrozum i wierz, że nie mogłem inaczej postąpić. Moja sytuacja w domu staje się i stała się nie do zniesienia. Pomijając wszystko inne, nie mogę dalej żyć w warunkach zbytku, w których żyłem, i czynię to, co zwykle czynią starcy w moim wieku: odchodzą z życia światowego, by przeżyć w samotności i ciszy ostatnie dni swego życia.
Lew Tołstoj
28 października
Zebranie moich rzeczy i rękopisów i posłanie mi zleciłem Saszy.
L.T.
Nie miejsce tu, aby odtwarzać powody, które doprowadziły do odjazdu pisarza z Jasnej Polany, zwanego również „ucieczką”. Stworzono na ten temat książki, a nawet fabularne filmy. Tołstoja nazywano „pierwszym prorokiem środków masowego przekazu” i rodzinna tragedia rozegrana przed stu dwunastu laty w Jasnej Polanie oraz na stacji Astapowo po raz pierwszy dopuściła czytającą publiczność do intymnych szczegółów rodzinnych niesnasek. Świadectwa biograficzne, wspomnienia i listy nadal zachowują temperaturę ówczesnych uczuć i nie można czytać ich obojętnie. Tak jest również w tym przypadku. Z listu Tołstoja nie uszedł chłód.
Otwierające go krótkie zdania oznajmujące nieco cieplej brzmią wprawdzie w oryginale, ale pożegnalne słowa pisarza mają charakter oficjalny i wyrozumowany. Nie jest to oczywiście styl, który mógł uśmierzyć ból porzucanej żony. (Fraza: „Radzę ci pogodzić się z tą nową sytuacją” w żadnym języku nie brzmi jak słowa dyktowane uczuciem). I czytając owo świadectwo osobistej tragedii, które przez to, że wyszło spod ręki Tołstoja, stało się dokumentem historii, trudno oprzeć się wrażeniu, że mówi ono o tragedii adresatki listu. Akt lektury tym razem nie zbliża nas do piszącego, ale stawia na miejscu osoby, do której list został skierowany. Szalona, chora nerwowo i z zazdrości Zofia Tołstojowa była podatna na zranienie i właśnie jest raniona. Jej mąż natomiast, mimo iż konsekwencje podjętej decyzji doprowadzą go do śmierci w konflikcie z najbliższą osobą, po napisaniu listu i zrealizowaniu tego, co w nim zaprojektował, staje się silniejszy siłą człowieka, który bez względu na wszystko przejdzie do końca obraną drogę. To paradoks, bez którego nie można zrozumieć ostatnich dziesięcioleci historii tego małżeństwa. Zofia Andriejewna w swym stosunku do męża myślała przede wszystkim o sobie (swym wizerunku w oczach przyszłych pokoleń) i rodzinie (jej materialnym zabezpieczeniu), wsłuchana we własne emocje, a wszystko, co robiła, obracało się przeciw niej i ją osłabiało. Lew Nikołajewicz podejmował decyzje skierowane przeciwko sobie, a ich konsekwencje go umacniały. Aż do momentu, kiedy pisze ten list – w swoim zamiarze rozwodowy, który okazuje się listem samobójczym, faktycznym pożegnaniem.
„Całe życie Lwa Tołstoja było dramatycznym przechodzeniem od tworzenia doskonałych dzieł sztuki do tworzenia doskonałego życia” – stwierdzał Mikołaj Bierdiajew. Pisząc o „dramacie”, myślał przede wszystkim o wewnętrznych burzach, utrwalonych w religijno‑moralnych esejach i dzienniku. Czytając pożegnalny list Tołstoja, pomyślmy o innym wymiarze tego dramatu: relacjach z ludźmi, które są punktem ciężkości chrześcijańskiego moralizmu („nauki Chrystusa”, jak mawiał Tołstoj; nauki, którą starał się wcielać w życie tak, jak ją rozumiał). Z ewangelicznej przypowieści o miłosiernym Samarytaninie („Kochaj bliźniego swego”, „Któż jest moim bliźnim?”) pisarz wyciągał wniosek: bliźnim jest ten, kto w danej chwili najbardziej mnie potrzebuje. Świat, wypełniony przez potrzebujących, milczy, jęczy i wzdycha, a pośrodku stoi jasnopolański dom, połączenie wiejskiej willi i arystokratycznej rezydencji. Mieszka w nim duża, szczęśliwa, podobna do wszystkich rodzina. Potrzebującym brak chleba, szczęścia i spokoju mieszkańców Jasnej Polany. (Jak idylliczna jest to nazwa!) Wiejska sielanka trwa, gdyż mieszkańcy majątku sami dla siebie są „bliźnimi”, zamknięci w kokonie własnych emocjonalnych i materialnych potrzeb. Dlatego możliwe są szczęśliwe rodziny i istnieją potrzebujący. Należy więc opuścić dom („braci, siostry, matkę, ojca, dzieci i pola”) i zejść na samo dno. Stać się ostatnim, by odnaleźć potrzebujących i im służyć. Rozumowanie to ma jednak pewien słaby punkt. Nawet jeśli bliscy potrzebują nas mniej niż samotni, bezdomni, chorzy i ubodzy, istnieje zobowiązanie, które wobec nich zaciągnęliśmy, bo swoim życiem pomagają nam żyć. Jak żyć z tym zobowiązaniem?
Postanowienie odejścia z domu było pokusą odrzucaną przez pisarza od dwudziestu lat. Próbował tego tylko raz, w gniewie, po kłótni z ciężarną żoną, wracając po kilku godzinach. (Ucieczka zamieniła się w terapeutyczny spacer). Zastał w domu Zofię Andriejewną, rodzącą ich najmłodszą córeczkę, wspomnianą Saszę, która po dwudziestu latach będzie brała udział w odjeździe ojca z Jasnej Polany, udział by tak rzec organizacyjny i skierowany jednoznacznie przeciwko matce – ich relacje określono by dziś mianem „toksycznych”. To dodatkowy element powieściowego splotu arcyludzkich emocji, jaki kształtował atmosferę sielskiej z pozoru Jasnej Polany. W najbliższym otoczeniu pisarza byli ludzie w każdej chwili gotowi pomóc w urzeczywistnieniu większości projektów skierowanych przeciw Zofii Andriejewnie – czy będzie to tajny testament uwalniający prawa do utworów pisarza na rzecz ogółu, czy projekt rozstania, choćby na krótki czas, z uciążliwą Ksantypą. Idylliczne wiejskie ustronie było areną próby sił.
Ofiarą sytuacji stała się oczywiście adresatka listu. Ale i to jeszcze nie cała prawda, bo sama ten powróz na swej szyi zaciskała, trzymając mieszkańców i gości w szachu swych nastrojów i nierównego charakteru. Jej domowi wrogowie w przeważającej części zostali stworzeni na podobieństwo chorych wyobrażeń o skierowanych przeciw niej spiskach i antypatiach. Przez całe lata dom ten, zewnętrznie podporządkowany geniuszowi i jego pracy, był niewolniczo związany z chorobowymi nastrojami jego gospodyni.
„Ucieczkę z Jasnej Polany” traktuje się jak wspaniały mit tołstojowski, manifestację faustycznej siły poszukiwania, umiejętności burzenia tego, co skostniałe i krępujące – w imię realizowania wewnętrznej prawdy. Te słowa jednak nie wytrzymują konfrontacji z realnym napięciem, jakie panuje w jasnopolańskim świecie, zbudowanym z książek i wspomnień. W zetknięciu z tą skomplikowaną rzeczywistością stają się frazesami. Rozumiemy, że siłą Tołstoja było trwanie w niewygodnym domu. Że winien w nim powtarzać słowa napisane w liście do żony: „zrozum”, „wierz”, „nie jedź”. I powtarzał je do owego październikowego ranka, kiedy ciężar ten zrzucił na ramiona Zofii Andriejewny.
Dalej niż Astapowo – miejsce, w którym przerwał swą „ucieczkę” i umarł – był grób, odsunięty od bliźnich, położony w jasnopolańskim parku. Kopiec bez krzyża, pod wysokimi drzewami, porośnięty trawą, ze ścieżką wydeptaną przez odwiedzających, a wkrótce zwiedzających. Niewielu spośród licznych turystów, którzy trafiają do muzeum Lwa Tołstoja w Jasnej Polanie, zagląda na pobliski wiejski cmentarz w Koczakach, gdzie znajdują się rodzinne groby Tołstojów. Spoczywają tam, opuszczeni przez pisarza, jego brat, żona i dzieci (te zmarłe w dzieciństwie oraz te sławne z opublikowanych w dorosłości wspomnień o ojcu), a także niektóre ich dzieci i wnuki. Jeden z potomków, być może zarządzający muzeum praprawnuk Tołstoja, wpadł na pomysł, by ustawić na ich grobach jednakowe drewniane tablice i krzyże. Tołstojowski z ducha minimalizm zrównał ze sobą te postaci, jakby istotnie wszystkie były do siebie podobne. Podczas gdy on (niejako za karę), który tak pogardzał indywidualizmem, nie jest podobny do nikogo – jak jego jasnopolański grób przy parkowej alei.