04/2024

Wojciech Mazurek

Niedźwiedź polarny na tronie straszliwym i czarnym.
Słowackiego doświadczenie Rosji


Pełny wężowisk – ducha matecznik… gród śmierci…
Tamże jest tron… jako grób straszliwy i czarny…
Na którym się pokazał ów niedźwiedź polarny

(Juliusz Słowacki, Oto Bóg, który łona tajemnic odmyka)


Jechało się po błocie i grudzie, dorożką, tarantasem, telegą, kibitką, przez Mitawę, Rygę, Dorpat, wzdłuż jeziora Pejpus do Narwy, a potem przez Strelnię i Carskie Sioło do samego Petersburga. Tam, nad Newą, jeśli się nie spotkało – na chwilę uwolnionego od kotów w apostolskiej liczbie zbójców z Powrotu taty – Oleszkiewicza z latarką i Imieniem Bożym na ustach, Akakiusza Kamaszkina w rozchełstanym szynelu albo majora Kowalewa z nosem na swoim miejscu, można było ponownie obrać jeden z czterech możliwych środków transportu i przez śniegi mknąć do Moskwy. Jednak – oczywista dla wszystkich Europejczyków co najmniej od czasów Rerum moscoviticarum commentarii Sigismunda von Herbersteina – obecność na drodze rozszalałych, wygłodniałych niedźwiedzi biegających po miastach i wsiach, wyważających od niechcenia drzwi domostw, oraz mróz, przemieniający wydelikacone ciało w blok lodu, na kształt nieustraszonego pogromcy wampirów, profesora Abronsiusa, czyniły tę podróż niekonieczną. Lepszy wybór stanowiło południe, Odessa, gdzie można było – pomimo rosnących cen zbóż – za dwa ruble leczyć serce (Kardiatrikon) i żyć jak basza.

Tyle że to Rosja przyszła do Polski. To, co wydarzyło się w 1772, 1793 i 1795 roku, było – według formuły Ryszarda Przybylskiego – „bezwzględnie rzeczywiste i absurdalne, aż do łez”. Odtąd wsiadało się w dorożkę, by zawieść wiernopoddańcze ultimatum (jak Jezierski i Lubecki w 1830 roku), stworzyć procarski tygodnik (jak Rzewuski i Grabowski), dokonać narodowej apostazji (jak Sękowski i Gurowski), doedukować się wśród biesów (jak Sierakowski i Dąbrowski). Za to w kibitkę było się już wsadzanym i na tym czasem kończyła się groza (Mickiewicz, Malewski), a czasem dopiero zaczynała (Łukasiński, Ehrenberg, Giller). W jednym tylko przypadku – Zygmunta Krasińskiego – połączono wygodny środek transportu z elementami terroru instytucjonalnego. Rzecz jasna: ojcowskiego.

Na początku w coraz bardziej kadłubowej Rzeczypospolitej Obojga Narodów na Rosję i Rosjan – patrzono. Reytan, zamknięty przez rodzinę w hruszowskiej zakratowanej izbie, na widok wysiadającego na jego podwórzu generała rosyjskiego z pobliskiego garnizonu z żalu, wściekłości, strachu wybił szybę i wbił sobie ostry kawałek szkła w szyję. Kniaźnin, zobaczywszy zadeptany i pogruchotany przez jegrów ogród puławski, popadł w chorobę psychiczną i parę lat jeszcze krążył pomylony, mówiąc sam do siebie. Marchocki, osaczony w swoim Państewku Mińkowieckim ze wszech stron przez Cesarstwo Rosyjskie, napisał projekt zbiorowego samobójstwa wszystkich obywateli. Metodę wskazał, otoczony Rosjanami w połockim klasztorze jezuitów, Morelowski: polskie kobiety powinny przestać rodzić. W końcu jednak trzeba było zacząć myśleć. Choćby – jak efektownie wyraził się Lednicki – „z załzawionymi”, od dymu karabinów czy uczucia upokorzenia, „oczami”.

W polskiej myśli społeczno‑politycznej I połowy XIX wieku problem Rosji stanowił zagadnienie centralne. Józef Kalasanty Szaniawski, najinteligentniejszy rodzimy konserwatysta, drogą skomplikowanych spekulacji rozumowych doszedł do wniosku, że skomplikowane spekulacje rozumowe są dla ludzi największym zagrożeniem, a jedynym ratunkiem jest – carska cenzura. Biskup Siestrzeńcewicz dowodził, że za sprawą imperialnej ekspansji „ruchoma scena” wojen, rewolucji, okupacji, chaosu przekształca się w „nową erę” rządów „wspaniałomyślnego władcy”, porządku nienaruszalnych, „odwiecznych praw”, które „nigdy nie są łamane bezkarnie”. Gurowski, rówieśnik Kordiana, objawił „misję Rosji jako rezerwowej siły Opatrzności powołanej do przewodzenia światu w nowej epoce dziejów”. Rzewuski, oczytany w de Maistrze, uznał, że rozbiory Bóg wpisał w prowidencjalistyczny plan, więc trzeba skryć się przed zepsutym rewolucją, ateistycznym Zachodem w tradycjonalistycznym, samodzierżawnym, zawsze zwycięskim Petersburgu. Towiański myślał, że cara można nawrócić, bo łatwiej Kołu Sprawy Bożej z nim niż bez niego. Poza tym, w snach jego braci i sióstr, Aleksander głaskał go po dłoni. Maciejowski żałował, że w 966 roku nie ochrzciliśmy się z Konstantynopola, a po wieku nie dokonaliśmy schizmy po wschodniemu. Mickiewicz odróżniał ideę polską (wolność) od idei rosyjskiej (jedynowładztwo) i choć promował tę pierwszą, druga – w potężnym duchu Dżyngis‑chana, w tonie Suworowa – nieskończenie go fascynowała. Kamieński, po drobiazgowych analizach funkcjonowania rosyjskiego społeczeństwa od gmin do dworu, postawił przed oczami zachodniego czytelnika jasny obraz: rosyjskiej, autokratycznej, opartej na wpisanej w tabelę rang, instytucjonalnej przemocy „Barbarii” zagrażającej europejskiemu monarchiczno‑demokratycznemu rządowi przedstawicielskiemu. Orański, przewidując l’avenir de la Russie i obserwując jej potęgę, pisał, że „Rosja i rewolucja muszą się w końcu spotkać, dodając sobie nawzajem sił”. Z dziesiątkiem innych publicystów, literatów, wierszokletów w nieprzejednanej nienawiści do Rosji ścigali się Mochnacki, Goszczyński i Krasiński.

Listę memoriałów, epistoł, projektów, wizji, widzeń politycznych, powstających w dworkach Galicji, kamienicach Królestwa Polskiego, w emigracyjnych dépôts, paryskich pałacach czy londyńskich przybudówkach, można by jeszcze długo ciągnąć. Katalogując curiosa, wyróżniać precjoza. Nikt jednak z własnej woli – nie zboczywszy z drogi dobrego humoru i harmonijnego rozwoju osobistego – tego by nie przeczytał. Stanisław Makowski, kiedy ktoś zapamiętywał się w dowartościowywaniu polityki kosztem literatury, przypominał: „jak nazywał się w 1822 roku prowincjonalny, kowieński nauczyciel – wiesz. Nazwisk ministra skarbu i wojny z tamtego czasu, choćbyś się bardzo skupił, nie wymienisz”. Myślę, że dlatego Elżbieta Kiślak zajęła się wizją Rosji w twórczości Juliusza Słowackiego.

Słowacki urodził się w Cesarstwie Rosyjskim. Z czasów młodości wyniósł szkolny, kilkunastostronicowy kajet z wypisem wszystkich rosyjskich rzek, nieco powierzchowną znajomość rosyjskiej literatury i historii oraz rosyjski paszport. A także egzystencjalne doświadczenie imperialnego podporządkowania i zinternalizowaną tradycję oporu (przede wszystkim 1768 roku) domagające się obiektywizacji. Kiślak umiejscawia Erlebnis des Russland Słowackiego w kontekście epoki. Umiejętnie odtwarza romantyczne wytwarzanie (Larry Wolff napisałby: inventing) dyskursu o Rosji: legitymistyczne, kontrrewolucyjne paradoksy Les Soirées de Saint‑Pétersbourg de Maistre’a; łapczywie gromadzone „dziwne sceny rodzajowe” układające się w – określenie Cadota – „turystyczne miraże” pani de Staël; bezlitośnie demaskującą okrucieństwo kampanii 1812 roku La campagne de Russie Ségura; autorytatywną rusofobię dzieł historycznych Niemcewicza; Mickiewiczowski obraz imperium jako „krainy pustej, białej i otwartej / jak zgotowana do pisania karta”; w końcu arcydzielną, epistolograficzną La Russie en 1839 de Custine’a, przedstawiającą Cesarstwo jako wielkie, tajemnicze państwo lęku i poniżenia, państwo‑argument – najlepszy, bo negatywny, jak dowodziła Grudzińska‑Gross – za demokracją przedstawicielską. Wszyscy, a byli wśród nich też profesorowie, koledzy czy następcy Mickiewicza z Collège de France, Michelet i Robert, zgadzali się z – ponoć powtarzającym słowa Napoleona – Ségurem: „kiedy poskrobie się Rosjanina, odkrywa się Kozaka lub niedźwiedzia”. Słowacki odkrył coś znacznie groźniejszego.

Książka doktorska Elżbiety Kiślak z 1987 roku, Car‑trup i Król‑Duch (wbrew autorowi wstępu, Markowi Troszyńskiemu, uważam, że drugi człon tytułu powinno się zapisywać jak tytuł epopei Słowackiego), została wznowiona przez PIW po trzydziestu dwóch latach od pierwszego wydania. Dodano indeks, przypisy końcowe zamieniono na dolne. I tyle dobrego. Poza tym, niestety, opieka redakcyjna zawiodła. Duża liczba tytułów nie jest oznaczona kursywą, a część wręcz błędnie zapisana (Książę Niezłomny). Pozostawiono, niewyróżnione w bloku tekstu, cytaty z utworów wierszowanych bez oznaczeń przedziałów wersowych (ukośników), co uczyniło lekturę fragmentów analitycznych męczącą. W dodatku wykonano to niekonsekwentnie – w jednym, jedynym przywołaniu Pana Tadeusza znajduje się jeden jedyny ukośnik. Ulga, niechybnie związana z tematyką fragmentu: niedźwiedziego matecznika. Ze wstydem należy też zauważyć, że na grzbiecie książki Elżbieta staje się Elżbiet. August Schlegel pisał, że samogłoska „a” wyraża młodość, radość, blask. A przecież właśnie tych trzech cech książce Kiślak odmówić nie można.

Kiedy w 1983 Kiślak zaczynała pisać Cara‑trupa i Króla‑Ducha, Andrzej Nowak rozpoczynał pracę nad Między carem a rewolucją. Te książki – jeszcze z późniejszą Rosją Krasińskiego Jerzego Fiećki – powinno się czytać równolegle. Na tle politycznych koncepcji, wizji, projektów polskich filozofów, filozofujących poetów i publicystów kręgu Towarzystwa Demokratycznego Polskiego czy Hôtelu Lambert „rosyjskie obrazy Słowackiego” wyróżniają się rozmachem idiomatycznej wyobraźni i artystycznego ukształtowania. Po części jest to zasługa nie mniej idiomatycznej tonacji, w której autorka prezentuje badawczy materiał. Tonacji charakterystycznej dla specyficznego modelu IBL‑owskiej hermeneutyki, skupionej na kategoriach doświadczenia egzystencjalnego, tematów wyobraźni, splotu przeżyć indywidualnych, osobistych z historycznymi. Nieprzypadkowo jako mistrzynie przywołane zostają we Wstępie Maria Żmigrodzka, Maria Janion i Alina Witkowska, które w latach osiemdziesiątych XX wieku skutecznie promowały ten styl „poznawczo‑terapeutycznego” pisarstwa humanistycznego: rozumiejącego, rozbijającego spetryfikowane przedstawienia świata, rozszczelniającego okowy języka naukowego, nieunikającego rozbudowanej metafory, poetycyzmów, rozkołysanego wielokrotnie złożonymi, parafrazującymi zdaniami współrzędnymi, jednocześnie streszczającymi i intepretującymi teksty. Wydana na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku monografia Kiślak była istotną częścią konstelacji tworzonej przez prace Bieńczyka, Nawareckiego, Nasiłowskiej, Siwickiej, Ziemby czy Zielińskiej. I choć ten paradygmat badawczy dawno został już zastąpiony przez inne, zaglądanie do książek z tej konstelacji dostarcza autentycznej plaisir du texte.

Słowacki odkrył w „rosyjskich obrazach” – śmierć. Odkrył „zasadzenie caryzmu” na „śmiercionośności” w Kordianie, który opływa szatańskimi rozdwojeniami, samobójstwami, Winkelriedem z włóczniami w piersi, pochodami trupów i trumien, widmem królobójstwa, przerwaną w ostatniej chwili (?) egzekucją; wypalone przez Rosjan gromnicami oczy konfederata barskiego Horsztyńskiego i hamletycznego – aż do zatraty języka – Kossakowskiego, rozdartego między ojcowskim rozkazem tłumienia wileńskiego powstania Jasińskiego a patriotycznym, przywódczym, obiecywanym Nieznajomemu impulsem buntu, podkładającego pod własną wieżę, niby przeciw Rosjanom, „fajerwerk samozniszczenia”; apokaliptyczny, niepokojąco niemożliwy do wpisania w romantyczną soteriologię syberyjski „sen smutny” Anhellego; dantejską fantazję krwawych, okrutnych kar dla Szczęsnych Potockich, Katarzyn Wielkich i Grzegorzów XVIPiaście Dantyszku; odtrutkę na polską martyrologię w samobójczej śmierci Majora zakłócającej nagle błazenadę porwań i cmentarnych afektacji wszelkich Idalii i Dafnickich w Fantazym; dżumę jako „personifikację” państwa carów, „śmiercionośne żądło”, ale też „ekwiwokację, w której Rosja pełni identyczną, jak dżuma, funkcję w historii”: „Bicza Bożego”, w Księdzu Marku; świętego męczennika innego, wolnościowego, nowogrodzkiego początku historii Rusi w Michale Twerskim; w końcu szereg ociekających juchą, rozsadzających kolejne niewystarczające już formy, wcieleń rosyjskiej Pychy, Wodana i „rumianego ducha ruskich dziejów” (mającego uprzywilejowane, przedostatnie miejsce w pochodzie aniołów ludów, za polskim, rzecz jasna) w genezyjskim systemie wykładającym początek, rozwój i cel finalny bytu, w którym „wszystko przez Ducha i dla Ducha stworzone jest, a nic dla cielesnego celu nie istnieje”. W Królu‑Duchu Rosja w końcu przestała być problemem. Stała się drobnym elementem w „wielkiej kosmicznej perspektywie duchowych zmagań”, które i tak prowadzą do Jeruzalem Słonecznej.

George F. Kennan napisał niezwykle głupie zdanie o La Russie en 1839 de Custine’a: „może nie jest to dobra książka o Rosji w 1839 roku, ale na pewno jest to najlepsza książka o Rosji Stalina”. Nie chciałbym powtarzać jego błędu i napisać, że „rosyjskie obrazy” Słowackiego pokazują coś istotnego i niepokojącego o Rosji Putina. Powiedzmy tylko: głupotą byłoby je zlekceważyć.

Elżbieta Kiślak: Car‑trup i Król‑Duch.
Rosja w twórczości Juliusza Słowackiego.

Państwowy Instytut Wydawniczy,
Warszawa 2023, s. 448.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.