Jest to gawęda rodowa skomponowana z zasłyszanych zdarzeń pozyskanych podczas rodzinnych rozhoworów ze stryjem i ciotką. Trochę surowca autor wyszperał też podczas odbytej wraz z siostrą we wrześniu 1959 roku podróży na Kijowszczyznę i Białocerkiewszczyznę śladami rodzinnych miejsc, zdarzeń i epizodów. Powstały w ten sposób Niepamiętnik jest po trosze rodzajem eulogium ku czci ojca Tadeusza, za życia słabo rozpoznanego z powodu niezwykle silnej introwertyczności. Syn, łaknąc chociażby pośmiertnego zbliżenia z rodzicielem, z jego światem, emocjami, do których za życia nie udało się mu przedostać (mimo wzajemnego przywiązania), oddał się poszukiwaniom rodzinnych zdarzeń, rozsypanych w różnych miejscach i czasach.
Wiedzą, rozpoznaniami, emocjami będącymi efektem tych poszukiwań Ficowski spróbował nie tyle zrekonstruować, ile namalować słowami światy zdruzgotane walcem czasu i nielitościwej, zarówno małej, jak i dużej historii. Jednak ten stary, umarły świat z jego mieszkańcami dojrzewał w Ficowskim do nadania mu literackiego kształtu niezwykle powoli. Dopiero w 1994 roku ukazała się pierwsza edycja Niepamiętnika – wtedy była to jeszcze rzecz o charakterze ściśle wewnątrzrodzinnym (nakład – dziesięć egzemplarzy). Ma on jednakowoż walory ponadrodzinne i dobrze się stało, że te zapiski powstałe przy tropieniu refleksów zgasłego, przepadłego świata i czasu trafiły do powszechnego obiegu.
Niepamiętnik przynosi m.in. historię o uroczysku Gorczaków na Białocerkiewszczyźnie. Dziad po mieczu autora stworzył tam mikroświat w miejscu, gdzie wcześniej nie było nic poza borami, polami, lewadami, a jedynymi mieszkańcami przyszłego, chwilowego – trzydekadowego tylko, jak się miało okazać – Edenu były ptaki, motyle, polne koniki… Ojciec Ficowskiego z perspektywy utraty tego miejsca, które ukochał (i to na całe życie), nazywał Gorczaków bezpowrotnie utraconym cudem. Jakbyśmy napisaną przez Ficowskiego Księgę Rodzaju tutaj czytali: najpierw dzieło stworzenia, potem wygnanie z raju, tego ulokowanego koło Białej Cerkwi…
Autor Regionów wielkiej herezji niełatwo miał, próbując poznawać życiowe drogi rodziciela. Dość powiedzieć, że jeśli cośkolwiek wiedział o młodych latach ojca, o tym, jak wyglądało np. jego życie okołoszkolne (na początku minionego wieku Ficowski senior uczęszczał do gimnazjum w Kijowie), to wiedzę tę posiadł z lektury wspomnieniowej powieści Konstantego Paustowskiego (Dalekie lata), który z ojcem pisarza bardzo się przyjaźnił i na łamach książki wspomniał go z nadzwyczajną rewerencją.
Syn natomiast na bazie własnych obserwacji i odczytywań mógł oceniać ojca przez inne pryzmaty. Pisał: „był niemal fanatykiem języka ojczystego, kultury polskiej, dziejów […] Nie spotkałem w życiu wielu, którzy by posługiwali się tak bogatym i pięknym językiem, jak mój ojciec”. Czytając te refleksje i cały Niepamiętnik (i pamiętając zarazem o pozostałej twórczości Ficowskiego), dojść można do przekonania, że w dużej części właśnie z bytowania z ojcem wzięła się jego wrażliwość na język, miłość do ojczystego języka i umiejętność pracy ze słowami na poziomie dostępnym niewielu.
Mam jednak z tą pozycją pewien kłopot, bo choć zachwyca niektórymi historiami, czystością fraz, cudownością polszczyzny inkrustowanej czasem zapomnianymi słowami (przydroże, skórobicie, krowiarnik, połudeń), jako całość pozostawia jednak uczucie niedosytu. Nie rozpędził Ficowski swoich „niewspomnień”, nie rozwinął niektórych opowiedzianych historii w takie szerokie wachlarze, jakich z całą pewnością były warte. Za mocno jest to wszystko skondensowane, chciałoby się przy takiej lekturze głębszego oddechu, przestrzeni literackiej, kresowej rozległości, takiej jak ukraińskie szeroooookie stepy, żeby się rozgościć w rekonstruowanym, przywołanym de profundis świecie praszczurów. Żeby w nim pobyć, a nie tylko przezeń przebiec. Chciałoby się czytelniczo wejść mocniej w tamte prehistorie, wspomagając się wyobraźnią, pogawędzić z antenatami, pójść na dłuższy spacer z panem Moszyńskim, oryginałem, co to będąc miłośnikiem spacerów i przepowiadań pogody, zawsze na wędrówkę zabierał barometr…
Jednak niektóre zdania, frazy – ach! Chciałoby się je powiesić na najzacniejszej ścianie, odkurzać regularnie, by lśniły blaskiem, jak chociażby takie fragmenty: „czas powszedni zużywa się doszczętnie, przemija zazwyczaj bez śladu o wiele szybciej i bardziej niepostrzeżenie niż górnolotne dzieje i ich bohaterowie, którzy nie muszą aż palić aleksandryjskich bibliotek, aby przetrwać w pamięci potomnych”; „[…] kiedy to było? Było to niegdyś, w czasie już nie płynnym, bieżącym, ale stężałym w znieruchomieniu jak ów miód spoczywający latami w beczkach”. Wiele takich i podobnych zdań raduje i ożywia czytelnika niczym łyk najprzedniejszego trójniaka czy dwójniaka.
Helena Chwiedosik w „Bibliotekarzu Podlaskim” (2023, nr 3) trafnie zauważyła, że autor „łączył metodę dokumentalizmu z mitem i metafizyką”, i uznała to „za doskonały przykład zespolenia faktu z wyobraźnią”. Tak, właśnie taki Niepamiętnik jest. Nie odmawiając mu prawa do mienienia się dokumentalnym, tej dokumentalności warto się doszukiwać przede wszystkim w sferze emocji i atmosfery właściwych dla świata Ficowskich i pra‑Ficowskich. Sporo natomiast rzeczy i epizodów w książce przytoczonych można przesunąć w kierunku działu mity i wyobraźnia.
W swojej gawędzie Ficowski przywołuje – nie za często – trochę dat, trochę konkretnych okoliczności dotyczących rodzinnych historii. Nie warto tych przywołań traktować jako kronikarskich relacji, traktujących o tym, co było i jak było. Może było tak, jak podaje, jak mu opowiedziano, jak usłyszał, może było inaczej. Sam zresztą takie podejście z lekka sufluje, przy okazji przybliżenia zasłyszanego epizodu z udziałem jakiegoś przodka, który to epizod miał być omawiany szeroko w prasie, pisząc: „nie sprawdzałem, wierzę na słowo”.
W jednym miejscu, w segmencie takich zdarzeń zasłyszanych Ficowski np. dzieli się historią, jak to wujenka, przelewając z gąsiorów do butli nalewkę wiśniową na spirytusie, powiśniowe pestki wyrzuciła na groblę, a na te nalewkowe resztówki z ochotą i smakiem rzuciły się gęsi. Efekt był oczywisty, zabawny, finalnie niegroźny. No może tak było, ale zdarzenie przez Ficowskiego przywołane, które miało się wydarzyć w konkretnym miejscu, z udziałem konkretnej wujenki, niezwykle często (w różnych wariantach) pojawia się w wielu kresowych wspomnieniach czy fabułach (chociaż gatunek drobiu się zmienia). Takie historie z pijanym drobiem opisywali np. Michał K. Pawlikowski (Dzieciństwo i młodość Tadeusza Irteńskiego) czy Igor Newerly (Zostało z uczty bogów). Zatem warto pamiętać, że czytając Niepamiętnik, mamy jednak do czynienia z gawędą, a nie kroniką. Może tak było, jak Ficowskiemu opowiedziano, może tak nie było, może historie i zdarzenia dotyczyły innych. Ale skoro sam z lekkością zaznaczył, że ta książka to tylko „bagatelne wspominki”, takie momentami – można powiedzieć – fidrygałki, to nie miałyby sensu badania i dociekania, czy aby wszystko było tak, jak pamięć rodzinna przekazała Ficowskiemu, który zresztą – świadomie lub nie – mógł zdarzenia z lekka ubarwiać, dodawać coś od siebie, przekształcać literacko. Skoro traktujemy Niepamiętnik jako rodową gawędę, to instrumentarium kronikarza, archiwisty i historyka odstawiamy na inne okazje i lektury.
Ficowski napisał, że tworząc Niepamiętnik, obrócił się do świata przepadłego, żeby jednak coś z niego ocalić, żeby odbyć „wędrówkę w poszukiwaniu umarłego czasu”. W tych opowieściach, z lekka zabarwionych nostalgią i melancholią, w żadnym fragmencie na szczęście nie zbliżył się do patosu, który w literaturze niezwykle rzadko się sprawdza. Te naznaczone półmelancholijną nutą starodawności wypominki z dziejów osobiście nieprzeżytych warte są lektury i zadumy, chociaż żałuję – jak wyżej zaznaczyłem – że to wszystko jest takie zwarte, ścieśnione, spakowane.