Nie potrzeba nam innych światów. Potrzeba nam luster.
Stanisław Lem, Solaris
Problemy bohatera literatur wiodących są problemami ogólnoludzkimi. To, że Edyp jest starożytnym Grekiem, nie ma znaczenia, podobnie jak nieistotne jest, że Hamletowi zostało przypisane bycie Duńczykiem, a pani Bovary jest Francuzką. Natomiast w przypadku literatur peryferyjnych jest znaczące, że Baryka jest Polakiem, Tewje Żydem, a Szwejk Czechem. Nie dość tego, bracia Karamazow są i muszą pozostać Rosjanami, a Faust Niemcem.
Peryferyjność jest – jako los – udziałem większości literatur narodowych i nie powinna być powodem kompleksu niższości. Udział konkretnych literatur narodowych w kanonie literatury światowej jest różny. Włosi zapewnili sobie nieusuwalną obecność dzięki Boskiej komedii Dantego, Hiszpanie dzięki Don Kichotowi. Obecność w niej literatur rosyjskiej czy niemieckiej jest pełniejsza aniżeli polskiej. Ale Rosjanie, podobnie jak my w przypadku Pana Tadeusza, nie wiele mogą poradzić na fakt, że Eugeniusz Oniegin to nie Preludium Williama Wordswortha. Dziś światowość literatury tworzonej w języku angielskim jest bezdyskusyjna, ponieważ to angielski, a nie niemiecki, rosyjski, polski czy hebrajski jest językiem światowym. Hegemonia angielskiego powoduje przegrupowania w kanonie. Sto lat temu należało znać dawnych poetów francuskich, dziś wypada mieć pojęcie o angielskiej poezji metafizycznej. Udział i obecność literatur narodowych w literaturze światowej ulega stopniowaniu i podlega konkurencji. Funkcjonujące w wielu krajach programy wspierania przekładów na języki obce są tego przykładem. Osobiście uważam, że od drugiej połowy
Dzieła literatury polskiej, choć wszyscy byśmy sobie tego życzyli, nie należą do kanonu lektur obowiązkowych kulturalnego człowieka Zachodu. Ich nieznajomość, podobnie jak dzieł np. literatury portugalskiej, nikogo nie dyskwalifikuje. Anglik, Amerykanin, Niemiec czy Francuz lub Litwin musi przynajmniej udawać, że ma jakieś pojęcie o Iliadzie, Boskiej komedii, Don Kichocie, Hamlecie, Pani Bovary czy Ziemi jałowej. O Dobrym wojaku Szwejku czy Przedwiośniu może nie mieć pojęcia i zazwyczaj nie ma.
Należący do wspólnoty kultury wiodącej mają złudne poczucie doświadczania pełni, są światowi niejako z definicji. Ten pozór pełni może niekiedy prowadzić do kulturowego solipsyzmu, złudzenia całkowitej kulturowej samowystarczalności i gwarantowanej wyższości, co może skutkować utratą atrakcyjności. Tak jest w przypadku współczesnej literatury francuskiej. Dla Polaka, Szweda czy Niemca pojęcie literatura światowa ma o wiele szerszy zakres aniżeli dla Anglosasa czy Francuza. Znamy i czytamy więcej dzieł literatur peryferyjnych aniżeli czytelnicy należący do kultury wiodącej. Nie czytamy tylko „swoich” pisarzy. Nasza sytuacja jest odmienna aniżeli czytelnika anglosaskiego. Amerykanin czyta głównie Amerykanów, czytelnik polski czy szwedzki czyta więcej pisarzy „obcych” aniżeli „swoich”. Paradoks polega na tym, że czytelnik polski czy szwedzki jest bardziej „światowy” aniżeli Amerykanin czy Anglik. Literatury peryferyjne pozostają otwarte na nieustający dialog z innymi, który teoretycy literatur wiodących sprowadzają do wpływu kulturowego centrum na peryferie. Literacka komparatystyka dopiero w ostatnich latach przestaje sprowadzać się do wpływologii centrum na peryferie.
Dzieła literatur peryferyjnych to, z perspektywy kanonu Zachodu, lektury nadobowiązkowe. Taką lekturą jest zarówno Czarodziejska góra, jak i Nienasycenie. Nadobowiązkowość powoduje, że dzieła pisarzy literatur peryferyjnych, takich jak polska czy np. czeska, czytane są nieco inaczej od literatur wiodących. Nie jest to lektura zadana, którą powinniśmy koniecznie wpisać do curriculum, by potwierdzić przynależność do kultury Zachodu czy kultury światowej. Lektura dzieł literatur peryferyjnych obdarzona jest cechą bezinteresowności i intymności. W recepcji literatur peryferyjnych zdarzają się mody (np. na literaturę skandynawską na przełomie
Bezinteresowność, poczucie bycia odkrywcą, intymność i prywatność lektury obdarzają teksty piszących o dziełach literatur peryferyjnych aurą, której trudno szukać u piszących o literaturze wiodącej. Jest to przemożna chęć dzielenia się, a nie potwierdzenia światowych kompetencji. Bycie polonistą gdzieś poza Polską nie jest zadaniem łatwym, podobnie jak w Polsce bycie bohemistą czy japonistą. Jest zawsze wyborem bycia w mniejszości pozbawionej awantaży anglistów. Może się to nam nie podobać, ale świat nie czeka na pragnących mu opowiadać o spotkaniach z literaturą polską czy skandynawską. A jednak tacy są. W przypadku literatury polskiej jest to grono wcale liczne, czego dowodem jest Światowa historia literatury polskiej. Interpretacje (Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2020, s. 680).
[…]
[Ciąg dalszy w numerze.]