W nowej książce Odiji powracają stałe wątki z jego wcześniejszych powieści: z Ulicy, Tartaku czy choćby z Kroniki umarłych. Życie bohaterów jego prozy wydaje się nigdy nie zależeć od ludzkich, jednostkowych decyzji, lecz wynika z samego ułożenia świata, który, jak się zdaje, nikomu nie daje możliwości zmiany. Tytuł nowej powieści, jak u Keseya, określa w całości pragnienia bohaterów – skazane od początku na porażkę. Dla nas jako czytelników jest to tym bardziej bolesne, bo widzimy z góry ustalony przebieg ich życia. Beznadziejną walkę o coś lepszego niż dreptanie w tych samych miejscach prowincjonalnego miasta; miasta „mniejszego i biedniejszego” od innych, w którym bohaterowie Pustego przelotu się urodzili i w którym wielu z nich zostanie zapewne do śmierci. Doraźną ulgę przynoszą im wieczory przed telewizorem, z drinkiem i z żoną, która też popija – dla zabicia nudy, ale i przez nieudany związek. Ten stan – bo jakie to życie? – znakomicie oddaje określenie „pusty przelot”, którym bohater-schizofrenik (jeszcze zanim dowie się o swojej chorobie) nazywa charakterystyczny dla gołębi lot po kole: „Trochę bez sensu, bo poza okrąg, który zakreślają, dalej nie polecą. A ptaki powinny latać, gdzie chcą. Tylko, że te gołębie o tym nie wiedzą i potrafią tak krążyć do usranej śmierci”. To samo dzieje się z ludźmi w opowieści Odiji: ich życie to monotonne wędrówki po wcześniej ustalonych ścieżkach. „Po kole”, z którego nie można się w żaden sposób wyrwać.
Tą wydeptaną ścieżką jest m.in. choroba zapisana w genach, bo, jak się okazuje dopiero pod koniec powieści, chorujący na schizofrenię bohater odziedziczył ją po swoim ojcu. Ojcu, który, jak powie pewnego dnia swoim synom matka: „miał to samo” – pewnego dnia wyszedł z domu i zaginął. Ale zanim główny bohater się o tym dowie, usłyszy w dzieciństwie i w życiu dorosłym wiele kłamstw: że ojciec wyjechał za granicę (matka), że jest bogaty, wydziedziczył synów i założył drugą rodzinę (brat chorujący na schizofrenię). To wstyd za dziedziczoną chorobę psychiczną stanie się dla bohaterów Pustego przelotu kolejną rzeczą, która usadza w miejscu, nie pozwala wyrwać się poza krąg rodzinnej tajemnicy. Większość energii życiowej matki chłopców pójdzie w ukrywanie wstydliwej prawdy o psychotycznym ojcu, a obawa przed wykluczeniem z grona znajomych będzie na tyle duża, że skłoni ją do życia utartym szlakiem: odrzucania kolejnych propozycji matrymonialnych, odprawiania pustych rytuałów i krzątactwa w niewielkim mieszkaniu aż do późnej starości. Co więcej, ta myśl, że ludzkie życie podobne jest w pewnym sensie do beznadziejnego lotu gołębi „po kole”, nawet na moment nie opuszcza czytelnika Odiji. Taka jest siła obrazów i metafor autora Kroniki umarłych.
Nie jest tego w stanie odmienić nawet zaskakująca puenta powieści – piękny opis „lotu” dwóch chłopców, którym młode, gibkie ciało nakazuje odbić się co jakiś czas od ziemi i na kilka chwil naprawdę lecieć. „Lecieć”, czyli zapomnieć na moment o domowym marazmie: o wychowywaniu się bez ojca, o czającej się w tle chorobie brata, o ciężarach, które nosić muszą również dzieci za swoich rodziców.