3/2025

Zbigniew Mentzel

Niezapomniany Ravelstein

„To dziwne, że dobroczyńcy ludzkości muszą być zawsze ludźmi zabawnymi. Przynajmniej w Ameryce bywa tak bardzo często. Każdy, kto chce tym krajem rządzić, musi rozbawić jego obywateli”. Kiedy Donald Trump ponownie wprowadził się do Białego Domu, obejmując urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych, czytałem, chyba po raz piąty, powieść, która taki właśnie ma początek. Ravelstein Saula Bellowa – nigdy nie wyleczyłem się i nie chcę się wyleczyć z fascynacji tą książką i jej autorem. Zmarły dwadzieścia lat temu laureat Nagrody Pulitzera i Nagrody Nobla, trzykrotnie wyróżniany National Book Award, był w rzeczy samej postacią fascynującą. Syn żydowskich imigrantów z Petersburga, niedoszły skrzypek i rabin (taką karierę wymarzyła dla niego matka), chorowite cudowne dziecko, nauczył się jako czterolatek hebrajskiego i z pamięci potrafił cytować długie fragmenty Księgi Rodzaju. Biblię – zapewnia jego biograf James Atlas – czytał bez końca, chłonąc losy bohaterów Starego i Nowego Testamentu… Przedostatnią, czwartą żoną Bellowa, podziwianą za egzotyczną urodę, była Alexandra Tulcea, Rumunka, którą po raz pierwszy zobaczył w domu Mircei Eliadego. Tulcea, umysł ścisły, cieszyła się światowym rozgłosem jako autorytet w zakresie teorii chaosu i „przestrzeni Banacha”, nazwanych tak na cześć polskiego matematyka. Po rozwodzie z nią Bellow ożenił się ze swoją byłą studentką i w wieku lat osiemdziesięciu czterech został po raz czwarty ojcem. Wtedy właśnie napisał Ravelsteina, ostatnią swoją powieść.


*
Kim jest Abe Ravelstein, tytułowy bohater utworu? Jest intelektualistą, erudytą, profesorem filozofii politycznej, genialnym nauczycielem, który uwielbiającym go studentom daje zastrzyk życiowej, witalnej energii, przekonując, że właściwa człowiekowi wielkość nie wyparowała całkiem w świecie amerykańskiego dobrobytu. W towarzystwie przyjaciół jest mistrzem konwersacji: „uwielbiał mówić i jednocześnie myśleć, rozparty w fotelu pozwalał płynąć swobodnie strumieniowi idei, pouczał, badał, roztrząsał, przygważdżał rozmówcę, tropił jego błędy w rozumowaniu, celebrował aksjomaty, przeplatał grekę improwizowanym tłumaczeniem, zacinał się i parskał śmiechem, inkrustując swe wywody żydowskimi dowcipami”. Ravelstein napisał książkę, która okazała się bestsellerem, sprzedano ją w ogromnych nakładach na obu półkulach, uczyniło go to multimilionerem. Dolary wydaje równie szybko, jak je zarabia, pławi się w luksusie, a przy tym uwielbia tanie cukierki i „opycha się marmoladkami, zwłaszcza cytrynowymi półksiężycami”. Z powagą traktowany jest nawet w Białym Domu i na Downing Street. Kiedy Ronald Reagan zaprosił go na kolację, „wydał majątek na smoking, brylantowe spinki i lakierki”. Sam wielki dziwak, niewolnik licznych manii, uwielbia innych oryginałów, nie stroni też od dwuznacznych, podejrzanych kontaktów. Jest homoseksualistą. Umiera na AIDS. Cieszy go myśl, że „nie ma nic bardziej filisterskiego niż lęk przed śmiercią”, a sama śmierć może być „wspaniałym afrodyzjakiem”.

Narrator powieści, znany pisarz, porte parole autora, będąc jednym z najbliższych przyjaciół Ravelsteina, obiecuje, że napisze jego biografię. Książka jest spełnieniem obietnicy danej umierającemu. I wielkim hołdem dla człowieka postrzeganego przez Bellowa jako intelektualny odpowiednik kultowej w Ameryce postaci – Michaela Jordana, geniusza koszykówki, który potrafił wznieść się ponad blokujących go przeciwników i w ułamku sekundy, szybując w powietrzu, przeprowadzić całą przemyślaną akcję. Ravelstein, swobodnie poruszający się wśród wielkich wydarzeń dekad i stuleci, ogarniający topografię świata, który czynił spójnym, „mógł także unieść się w powietrzu, lewitując podobnie jak Jordan”.

*
Kiedy Ravelstein ukazał się w roku dwutysięcznym (rok później poznański Rebis wydał go w przekładzie Zbigniewa Batki), nie było oczywiście tajemnicą, że Saul Bellow napisał powieść z kluczem: pierwowzorem bohatera jest Allan Bloom, filozof polityczny, wykładowca na wielu prestiżowych uniwersytetach. Bestsellerem, który przyniósł mu majątek, był Umysł zamknięty. O tym, jak amerykańskie szkolnictwo wyższe zawiodło demokrację i zubożyło dusze dzisiejszych studentów (roboczy tytuł brzmieć miał Dusze bez tęsknot). Bellow, który natchnął swego przyjaciela myślą o napisaniu tej książki, twierdził, że jej główna myśl wyrażała się tym, iż „o ile w USA można zostać świetnie przygotowanym w dziedzinach czysto technicznych, o tyle tak zwany liberalny model edukacji został zredukowany niemal do zera”; przedmioty humanistyczne i związane ze sztuką stały na poziomie fatalnym. Zaskakujący, wielki i masowy sukces książki Blooma wzbudził zawiść i rozwścieczył wielu jego kolegów akademików, którym nadzwyczaj kompetentnie wytykał płytkość ich myślenia historycznego. „Gdyby atakujący mieli możliwości FBI, rozlepiliby listy gończe za Ravelsteinem, podobne do tych, jakie wiszą na federalnych budynkach”.

Bloom, podobnie jak Bellow, współpracował w Chicago z Instytutem Myśli Społecznej tamtejszego uniwersytetu – bodaj najbardziej cenionym w USA wydziałem humanistycznym, na którym wybitni wykładowcy (byli wśród nich między innymi Thomas S. Eliot, Hannah Arendt, Paul Ricoeur, Friedrich Hayek, Leszek Kołakowski) z pewnością nie zostawiali dusz studentów bez tęsknot. Zbigniew Janowski, znawca kartezjanizmu, który u Kołakowskiego pisał tam doktorat, uznawał Instytut za „miejsce przeraźliwego chaosu”: profesorowie „wpadali” tam na kilka miesięcy czy tygodni, z wykładami, które nigdy nie były ogłoszone w programie, a część studentów „sprawiała wrażenie nie w pełni zdrowych na umyśle”. I wśród wykładowców nie brak było ekscentryków, jak wielki znawca klasycyzmu David Grene, który pojawiał się na swoich zajęciach w zabłoconych kaloszach po jeździe konnej, czy Paul Friedrich, chodzący nocami po campusie z lampą, by podświetlać sobie tekst Odysei. Seminarium, które prowadził Kołakowski, przypominało Janowskiemu „protestancką formę Kościoła jako zgromadzenia wiernych”. Wiernymi okazywali się niekiedy szaleńcy, jak pewien inżynier, który doznał objawienia mistycznego, czy jak mormon, autor eseju o tym, że sam Pan Bóg pojawiał się na zajęciach u „Mister K.”, zaciekawiony stanem współczesnej teologii.


[…]


[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.