Luny, wedle jej własnych słów, „nie ma w realnym świecie”. Jest więc ona także ciałem wirtualnym, które nic nie waży, a jednak ta pseudocielesność i pseudoobecność zaważy na tym, że nie radzi sobie z realnym światem i swoim realnym ciałem. Jej istnienie wirtualne jest przedłużeniem realnego. Jednocześnie gwarancją istnienia w wirtualnej rzeczywistości są eksperymenty na ciele realnym, których dokonuje przed kamerą.
Tytułowa skóra z tomu opowiadań Rejmer to skóra cięta, bita, skóra chłopca, który chciał się zmienić, a może się zmienił w syrenę w Sercu syreny. Chłopca, który bardzo tęsknił za swoją nieobecną mamą. Są to więc opowieści o braku i dojmującej pustce. W Lisicy i Krawędzi skórą obleczone są ciała dźwigające inne ciała, które dopiero się kształtują, rozwijają, których istnienie jest niepewne i kruche. Sina skóra pokrywa stężałe, martwe ciało ojca z Czarciego bydlęcia i cuchnące ciało pogrążonej w depresji, a może martwej (za życia?) Anny z Technik wegetatywnych.
Wchodzimy w skórę narażonych na niebezpieczeństwa bohaterów Rejmer, nie wiedząc, co tak naprawdę się wydarzyło, jaki będzie dalszy ciąg ich historii. Być może niektóre zdarzenia miały miejsce jedynie w ich wyobraźni. Cierpiąc, otwierają się na sygnały świata ponadnaturalnego. Brutalność i dosłowność miesza się tu z liryzmem i czułością. Opisywany świat przemawia niemal do wszystkich zmysłów czytelnika. Zaciera się granica między realnością a ich monologiem wewnętrznym, wstrząsanym pragnieniami, tęsknotami, myślami samobójczymi, a wyciszanym łykanym ukradkiem xanaxem, zagłuszanym używkami. Co zostaje w nas po rodzicach? Jak dalece jesteśmy do nich podobni? W jakim stopniu podobieństwo fizyczne przekłada się na podobieństwo psychiczne i mentalne? Co wywołują w nas zostawione przez nich po ich śmierci przedmioty? „Jak zdjąć z siebie skórę?” albo „Jak zeskrobać twarz?” – pyta bohater Czarciego bydlęcia.
Opowiadania Rejmer mówią o „codziennej prozie życia”, przeplatanej perspektywą śmierci i narodzin, na podobieństwo realizmu magicznego. O utracie, zmęczeniu, byciu niewidzialnym, bólu, o momentach, kiedy własne życie wymyka się spod kontroli, czara cierpienia się przelewa, a nie potrafimy albo nie chcemy uciąć toksycznych relacji. Opowiadania te przypominają feministyczne okrutne baśnie, wykraczają poza warstwę realistyczną, co obiecuje już okładka‑kolaż, na której widnieje kwiat‑pępowina, a z niej wyrasta tajemniczy, pokryty bliznami i krostami, orientalny bożek zrodzony z XIX‑wiecznego atlasu chorób skóry.
Każde opowiadanie ma nieco inną poetykę. Język Rejmer jest soczysty, plastyczny, zmysłowy. Raz naturalistyczny, raz oniryczny, poetycki. W niemal każdym opowiadaniu pojawiają się zwierzęta. W prozie tej odbijają się literackie fascynacje autorki, która zaczytywała się w Halinie Poświatowskiej, Stanisławie Grochowiaku czy Sylvii Plath. I choć eksploatowany w kulturze od niepamiętnych czasów temat skóry jako powłoki, która nas ogranicza i uwiera, jest fascynujący, pisarka, uwolniona z surowych więzów praw rządzących reportażem, popada czasem w pretensjonalność, patos i schematyczność w budowaniu opowieści. W przypadku wszystkich opowiadań następuje eskalacja przemocy i bohaterowie stają przed możliwością odzyskania wewnętrznej wolności, ten schemat się powtarza. Słabszy jest tu ofiarą silniejszego, rzadko następuje zamiana ról, przełamanie, nie ma subtelnej gry, przejawów nieoczywistej, ukrytej i wzajemnej, samonakręcającej się spirali przemocy, jak na przykład w twórczości Ireneusza Iredyńskiego. Przeważnie ofiarami są tu kobiety, dzieci, zwierzęta, a poddają się manipulacji postaci ucieleśniających tradycyjnie rozumianą, maczystowską męskość. Tylko bohater wstrząsającego Czarciego bydlęcia zamienia się w swojego ojca‑kata. Schemat ten może dystansować czytelników do bohaterów, których chcemy obserwować z najbliższej odległości, być blisko ich krwiobiegu, patrzeć na nich z perspektywy ich blizn i porów, jak na postaci z krwi i kości, a nie typy ofiar i katów. U Rejmer nie ma też niemal pozytywnych męskich postaci.
Czy jedyną szansą na uwolnienie się od cierpienia jest zrzucenie skóry – śmierć? Przecież, jak pisał Maurice Merleau‑Ponty, poprzez ciało komunikujemy się ze światem. Dotykamy go i odbieramy poprzez skórę, nieraz zbyt cienką. Elementem przynoszącym ukojenie w bólu i rozpaczy tej skórze w tomie Rejmer jest woda, morze „jęczące jak poranione zwierzątko”. Morze staje się tu żywą istotą, choć wydaje się, że to właśnie ludzcy bohaterowie Ciężaru skóry są niczym takie zwierzątka, a morze jest siłą i żywiołem przynoszącym im jednak – na podobieństwo wód płodowych – pierwotne poczucie bezpieczeństwa. Kojarzone zwykle z wyzwaniem i niebezpieczeństwem – tu jest raczej ochłodą, ukojeniem, bezmiarem i wolnością.
O morzu pisał Joseph Conrad w Zwierciadle morza: „w przeciwieństwie do dobrotliwej ziemi nie dochowało wierności żadnej rasie; ludzka odwaga i znój, i poświęcenie nie zostawiły na nim żadnych śladów; nie uznało niczyjego ostatecznego władztwa i nigdy nie przejęło się sprawą swych panów jak owe kraje, gdzie zwycięskie narody zapuściły korzenie, kolebiąc kołyski i stawiając grobowce”. U Rejmer w Sercu syreny: „Morze rozbłysło na jego widok. Ból zelżał, pierwsze promienie słońca migotały na falach. Nikt nigdy go nie zapytał, więc nikomu nie powiedział, dlaczego każdego dnia zanurza się w wodzie. Po prostu. Tam, w środku, pod powłoką jego skóry, też rozlewało się morze. Kochał morze i myślał jak morze. Jego wnętrze było morzem, warstwa skóry – ledwie krawędzią oddzielającą morze od reszty świata”.
Szansą w walce z tytułowym ciężarem skóry, istnienia i obezwładniającym bólem jest dla bohaterów opowiadań także poczucie odzyskiwania sprawczości, podjęcie próby decydowania o sobie i sterowania własnym życiem, niezależnie od tego, pod jaką szerokością geograficzną się znajdują, choć akcja części historii może rozgrywać się w Polsce czy, szerzej, na wschodzie Europy, a część w Albanii, w Kosowie. Tak naprawdę mogłyby rozgrywać się wszędzie. Postaci noszą kosmopolityczne, a czasem nawet wymyślone imiona.
W tomie Ciężar skóry Rejmer odreagowuje bezdyskusyjność i chłód faktów z reportaży zebranych w tomie Błoto słodsze niż miód. W jednym z nich pisała: „Do dziś Albańczycy wierzą, że co czwarty obywatel donosił władzy, a kiedy pytam, jak to możliwe, odpowiadają: «Reżim mógł wszystko, terroryzował nas strachem. Nie można było przed nim uciec»”. W swej prozie autorka puszcza wodze fantazji, lecz tym prawdziwym strachem zaraża fikcyjnych bohaterów, naraża ich na niebezpieczeństwa, spogląda na nich jednak z empatią, zdaje się im kibicować.
W Toksymii, swoim debiucie prozatorskim, autorka Ciężaru skóry pisała: „Przeszłość jest dla tych, których rany nie śmierdzą, blizny po ranach precyzyjnie wycięto”. A jak rzecz ma się z przyszłością? Większość opowieści okaleczonych bohaterów z tomu Ciężar skóry, których rany krwawią, ma otwarte zakończenie…