07-08/2021

Piotr Müldner-Nieckowski

Nocne z Tadeuszem Nowakiem rozmowy
(fragment dziennika i wspomnień)

Tadeusz Nowak mieszkał już wtedy w Warszawie, na Ursynowie, przy ulicy Wiolinowej 2 m. 45, i odbierał telefony pod numerem 437133. Umówiliśmy się na spotkanie u Mariana Grześczaka, chyba w lipcu 1977 roku. Zaaranżował je Krzysiek Karasek, który jednak w ostatniej chwili z jakichś powodów musiał zrezygnować z przyjścia (co odrobiliśmy w terminie tak zwanym późniejszym). Chodziło głównie o to, żeby wesoło pobyć z żoną Mariana, Krystyną, znakomitą, niezwykle oryginalną artystką malarką, która już wtedy była ciężko chora (na rok przed śmiercią), ale jeszcze znajdowała się w stanie, jak sama to nazywała, używalności. Uśmiechnięta, wpatrzona w Mariana, dumna z dzieci: Ingi i Szymona.

Było to w wieżowcu przy skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej, numer 5 m. 200, piętro chyba aż dwudzieste drugie, najwyższe. Bywałem tam często, najpierw ze względu na Krysię, potem dzięki przyjaźni i wzajemnemu wspieraniu się w trudnych sprawach. Z okien kapitalne spojrzenie z góry na środek Warszawy, wydawało się, że nawet Polski. Grześczakowie za sąsiadkę mieli znajdującą się na tej samej kondygnacji stację zagłuszania Radia Wolna Europa. Nikt nie wiedział, że tam to jest. A było prawdopodobnie ze względu na wysokość budynku. Oni sami dowiedzieli się przypadkiem po kilku latach mieszkania, tak dobra była wokół tego konspiracja.

Pewnie dlatego jazdy windą były tam kontrolowane przez specjalnego ciecia. Każdy portier był tam tak wytrenowany przez służby państwowe, że nie ruszając się z miejsca ani nawet nie wiercąc głową, nie podnosząc jej znad gazety, widział, co się dzieje wokół. I miał świetną pamięć. Po trzech, czterech takich jazdach danej osoby do Mariana wpuszczał już delikwenta bez pytania i sprawdzania dowodu osobistego lub paszportu (nie wystarczał dowolny „dokument ze zdjęciem”), zerkając jedynie, czy przybyły figurant nie niesie czegoś ciężkiego w kształcie futerału do szerokich skrzypiec z magazynkiem albo pojemnika na jabłka podobne do granatów. Tadeusz Nowak był sprawdzany po raz pierwszy, więc miał trochę kwaśną minę, ale po wyjaśnieniach Mariana i Krysi poczuł się lepiej. Niektórzy mieli lepszą ochronę w Warszawie niż inni, on – jak z tego wynika – miał.

Rozmowa zeszła na trudności, które Marian ma z pisownią swojego nazwiska, przeważnie pisanego w formie „Grzesiak” albo „Grzeszczak”, rzadko poprawnie. Właśnie dostał serię listów z takim nazwiskiem w adresach. Nie odzywałem się, bo przy moim nazwisku z dwoma kropkami nad „u” jego problemy to po prostu bedłka (dziś zwana betką), ale Krysia zauważyła, że jeśli artysta chce być znany, to powinien się nazywać jednak łatwo. Łatwiej niż ona. Nowak zaoponował:

– Jak ma się tak proste i powszechne, jak ja, to też nie jest ani wygodne, ani reklamowe. Byłem na spotkaniu autorskim w warszawskim GUS-ie i tam usłyszałem, że teraz Nowak to numer jeden w Polsce. Wiśniewscy spadli liczbowo na trzecie miejsce, a Kowalscy są na piątym. Tylko że ja to słyszę stale i nic z tego nie wynika.

– Bo ty jesteś uprzywilejowany – powiedział Marian – ponieważ zepchnąłeś wszystkich Tadeuszów na drugi plan, a Nowaków na koniec kolejki. Nic z tym nie rób, bo musiałbyś zaatakować biblioteki, a najgorsze, że Instytut Badań Literackich. Wyobrażasz sobie, ile kosztowałyby ich korekty samych fiszek, nie mówiąc o wykazach pisarzy?

– My się znamy? – odwrócił się Nowak do mnie. – Chyba tak, ale jak pana nazwisko?

– Müldner-Nieckowski.

– Igła.

– To znaczy?

– Józek Baran powiedział, że napisał pan wiersz pod tytułem Igła.

– Tak.

– Ma pan to przy sobie?

– Nie.

– Co pan taki lakoniczny? – nie rozumiał, że mogę być stremowany jego obecnością. Choćby po lekturze quasi-poetyckiej powieści A jak królem, a jak katem będziesz.

W dodatku bez ustanku brzmiała mi w głowie i zagłuszała mnie, głuchego, fraza, którą wypowiadała podniecająca ONA: „A jak będziesz królem, to będę królową. A jak katem będziesz, to katową będę”, co może trochę naiwnie traktowałem jako jeden z lepszych i sprytnie niewidocznych chwytów pisarskich, który sobie nazwałem za pomocą formułki: przekształcenie dopełniające obrazu definicji. Między innymi to mi chodziło w myślach, kiedy siedziałem naprzeciw Nowaka.

To takie urywki zdaniowe decydują o tym, czy proza wciąga, czy też pozostaje zamknięta na wrażliwość czytelnika.

Tak, tak… – patrzyłem na niego nieśmiało…

– Pan też dosyć skąposłowny – powiedziałem w końcu. – Byłem świadkiem, jak postanowiono o obcięciu panu nogi. W gabinecie profesora Nielubowicza. Stamtąd może pan pamiętać mój wygląd. Wąsy miałem te same. Pan też.

– Piotr jest lekarzem – powiedziała Krysia.

– To możliwe, bo twarz nie jest mi obca – mruknął Nowak.

– W roku mniej więcej 1968–1969 widziałem pana – powiedziałem – kiedy jeszcze jako członek studenckiego Koła Chirurgicznego przy I Klinice Chirurgicznej Akademii Medycznej w Warszawie, w budynku przy Nowogrodzkiej, wraz z kolegą Andrzejem Opertowskim asystowałem Janowi Nielubowiczowi podczas środowych konsultacji udzielanych klinikom z całego kraju. Pan był jednym z „przysłanych przez Kraków”, ze Związku Literatów. Pielęgniarka powiedziała nawet z sensem: „to ten pisarz królem katem będziesz”. A to mnie postawiło na baczność. Naprawdę. I jeszcze rozpoznanie. Koszmarne. Brzmiało: „Bürger. Choroba Bürgera”. Klasyczna, nie żadne starcze „miażdżycowe zarastanie tętnic kończyn dolnych”. Miał pan około czterdziestu lat, młody człowiek… więc… ale było to wielopunktowe uszkodzenie, rozsiane w całym układzie krążenia, spowodowane przez zaburzenia metabolizmu i przepływu krwi na skutek palenia papierosów. „Czy jeśli przerzucę się na palenie fajki, to coś zmieni?” – zapytał pan profesora, a ten kiwnął głową, że nie. „Ta noga jest już stracona, niech pan nie przeciąga terminu operacji, bo będzie coraz gorzej. I koniec z paleniem”.

I rzeczywiście, wkrótce Tadeuszowi Nowakowi nogę odjęto. Mimo to nie umiał zwalczyć nałogu. Tak jak my wszyscy, Marian, ja… Przeważnie oszukiwał się, jak my wszyscy. Używał fajki, ale ta, jak wiadomo, niewiele zmniejsza trucie się dymem, a poza tym w czasie pisania nie daje tych słynnych „przerw na myślowe budowanie akapitów”. Co wdech za pośrednictwem papierosa, to nowy wspaniały wiatr myśli i oszałamiający łopot zdań.

[…]

[Ciąg dalszy w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.