11/2023

Nikodem Szczygłowski

Nocny intercity do Zurychu

– Czy wiecie, gdzie jest Słowenia? Jak by mogli nie wiedzieć! Że też o coś takiego ich pytam! – W Słowenii ludzie są chętni poznania naszego kraju, jak w nim żyją ludzie. Podróżuję więc, aby wszystko obejrzeć i napisać książkę. Być może również o was napiszę, jakżeśmy się spotkali w naszym głównym mieście.

Jože Pahor, Hodil sem po zemlji naši, 1951


Czym jest granica? Co sprawia, że raptem, po jej przekroczeniu zmienia się otaczająca nas rzeczywistość? Albo też na pozór się nie zmienia i dopiero spostrzegawczość i uważne oko obserwatora po jakimś czasie zaczyna wyłapywać poszczególne drobne różnice, z których utkany jest „inny świat” po drugiej stronie granicy. A być może ta „inność” wynikająca jedynie z faktu przekroczenia granicy jest niczym więcej jak tylko zmaterializowanym świadectwem naszego wyobrażenia o niej? Takie pytania zadawałem sobie – i wciąż zadaję – niemal zawsze, kiedy mam do czynienia z granicą, a zwłaszcza z syndromem pogranicza. Obracam je w myślach w miejscach takich jak estońsko-łotewska Valga/Valka, gdzie kilkakrotnie obserwowałem symbiozę miasta podzielonego granicą, która biegnie chodnikami, podwórkami i zaułkami, a także uboczem starego cmentarza, oddzielając od siebie domostwa i składziki, dwa luterańskie kościoły, dwa zabytkowe ratusze, jeden dworzec kolejowy od pasażerów z sąsiedniego państwa tuż obok oraz centra handlowe (podobnie jak dworzec – po estońskiej stronie) od ich klientów (po łotewskiej) – gdzie rzeczywistość łotewska niepostrzeżenie przechodzi w estońską i na odwrót.

Ale także w Tallinnie, spoglądając na horyzont, który nieuchronnie niesie myśli w kierunku drugiego – helsińskiego – brzegu Zatoki Fińskiej. Lub na murach zamku w estońskiej Narwie, z których tak dobrze jest widoczna cała „wielkość” Rosji, polegająca na całkowitej niemocy ogarnięcia przestrzeni publicznej w znajdującym się na drugim brzegu granicznej rzeki Iwangorodzie. Albo w Malhowicach niedaleko Przemyśla, gdzie wzrok czołga się po łagodnych wzgórzach po lewej, aż utknie na Niżankowicach po ukraińskiej stronie granicy – lub też przekraczając najbardziej sielankowe przejście na całej granicy polsko-ukraińskiej w bieszczadzkim Krościenku, niedaleko Ustrzyk Dolnych.

Albo na samotnym peronie wśród lasów, w litewskiej Mockavie, podczas przesiadki z wagonu kolei litewskich LTG do polskiego PKP Intercity w ramach podróży z Wilna do Krakowa. Czy też chociażby w leniwe słoneczne popołudnie w słoweńskim Piranie, gdzie na nagrzanych słońcem i wyślizganych przez czas i setki tysięcy kroków kamiennych płytach nabrzeża Punty – wąskiego półwyspu, na którym leży pirańska starówka – obserwuję fale Zatoki Pirańskiej i wsłuchuję się w krzyki mew oraz wielojęzyczny gwar dookoła i zastanawiam się, co sprawia, że ta nadadriatycka sielanka akurat tutaj jest słoweńska, po lewej zaś stronie rozpościerającej się przed oczyma obszernej zatoki przybiera formę „chorwackości” w Savudriji – lub „włoskości” w Trieście po prawej stronie horyzontu.

W miejscach takich jak Gorycja i Nova Gorica na pograniczu włosko-słoweńskim oraz na mostach Przyjaźni lub Wolności nad Olzą – które łączą (dzielą) Cieszyn i Český Těšín – te pytania przybierają natomiast już formę niemalże obsesji lub co najmniej manifestu. Kiedy odwiedzam te miasta, nie potrafię się pozbyć uczucia, że granica i pytania, które w sposób naturalny wywołuje już poprzez samą swoją obecność, definiują rzeczywistość w sposób bardziej istotny niż narracje narodowe, które ma rzekomo rozdzielać. Nie wiem, jak sobie z tym radzą ludzie naznaczeni syndromem pogranicza już przez sam fakt zamieszkania w takim Českým Těšínie (jak mój przyjaciel Roman) lub Novej Goricy (jak mój przyjaciel Miha). Jakoś sobie jednak z tym radzić trzeba, chociażby po to, aby podjąć próbę opisania zjawiska zanikającej granicy – która jednak, nawet niewidoczna, przecież tak naprawdę nigdzie nie znika i nadal zadaje mnóstwo pytań, na które wciąż należy poszukiwać odpowiedzi.

Dziś jest niedziela
Oggi è domenica! – powiedziała mi pani w kasie w najbardziej dziwacznym budynku dworca autobusowego na tej szerokości geograficznej, mieszczącego się w ciemnych hangarach, o krok od starego habsburskiego dworca kolejowego we włoskim Trieście. Na skrzyżowaniu tuż obok stał znak drogowy, który wskazywał kierunek – Slovenia. Właśnie stamtąd przyjechałem pociągiem z północy i tam też ponownie zmierzałem – na wschód. Tym razem Triest, miasto z pewnością warte nie tyle nawet osobnego eseju, co raczej dziesiątek powieści, stanowiło dla mnie jedynie przystanek w drodze ze Słowenii do Słowenii. Znaków drogowych zawierających czemuś nazwę kraju, a nie konkretnej miejscowości widziałem tego niedzielnego zimowego dnia już kilka. Zanim doszło do rozmowy z panią w kasie dworca autobusowego w Trieście, obudziłem się rano w miejscowości Solkan tuż obok Novej Goricy, mając z okna pokoju widok bezpośrednio na wzgórza po włoskiej stronie granicy. Wiał zimny i mocny wiatr – po słoweńsku zwany burja, po włosku bora, a po chorwacku bura – skrzypiały zawiasy okiennic, na skwerze obok podmuchy burji podrzucały pustą papierową torbę z Lidla, na parkingu zaś stał stary seat na lublańskich blachach z nalepką z tyłu z napisem „Stop lažnim medijem!” i przekreślonym piktogramem koronawirusa.

Granicę państwową między Republiką Słowenii i Republiką Włoską przekraczałem tego dnia kilkakrotnie – podobnie jak dzień wcześniej – w różnych, czasami dość nieoczywistych miejscach. Czasami też robiłem to w wyobraźni przenoszącej mnie w czasie – jak na przejściu międzynarodowym w Rožnej dolinie – które w trakcie wojny dziesięciodniowej pod koniec czerwca 1991 roku próbowały zająć jednostki pancerne Jugosłowiańskiej Armii Ludowej. Patrzyłem na dawne budynki posterunku granicznego, w części których znajdowała się kawiarnia, obok której przy stolikach, nie zważając na burję, pito poranną kawę, na znaki drogowe, które oprócz kierunku na Włochy wskazywały również drogę na stołeczną Lublanę przez terytorium sąsiedniego państwa – i w oczach miałem czarno-białe zdjęcia tego miejsca, na których widać płonący czołg, albo ludzi w uniformach słoweńskiej Obrony Terytorialnej, którzy zdejmowali wielką białą tablicę z napisem Socialistična Federativna Republika Jugoslavija, a obok w pogotowiu stała już inna, z napisem Republika Slovenija.

W innym miejscu, tuż przy budyneczku dawnego posterunku celnego i znaku informującym o tym, że Italia jest za pięćdziesiąt metrów, znajdował się cmentarz w miejscowości Miren, teren którego w 1947 roku przecięła tzw. bela črta/linea bianca; za pomocą tej białej linii, namalowanej na początku wprost na ziemi zwykłą białą farbą olejną, amerykańscy i brytyjscy żołnierze wytyczyli w terenie nowo powstałą w tym miejscu granicę, która podzieliła Gorycję i jej okolice – podobnie jak całe sporne terytorium aż po Istrię – między Włochy i Jugosławię. Według linii na mapie urzeczywistnionej w terenie na cmentarzu w Miren granica przebiegała dosłownie między grobami (a miejscami też w poprzek nagrobków), przecinając cmentarz na skos. Dopiero po podpisaniu porozumienia w Ossimo w 1975 roku, które ostatecznie uregulowało kwestie granicy między Włochami i SFRJ, również tu, na cmentarzu w Miren doszło do korekty linii granicznej. Pozostawiono ostatecznie wszystkie grobowce po jugosłowiańskiej stronie i dano nieboszczykom mir – czyli pokój, pozwalając im requiescant in pace i nadając tym samym łacińskiej sentencji dosłowny wymiar.

Jeszcze bardziej na południe od Miren, wysoko na krasowych wzgórzach porośniętych martwym, spalonym po pożarach latem ubiegłego roku lasem, burja huczała i uderzała o szare mury wysokiej wieży z wielką słoweńską flagą na szczycie. Pomnik miru (czyli pokoju) na Cerju mieścił w środku ekspozycje muzealne poświęcone m.in. walkom o północną granicę Słowenii w latach 1918–1920, prowadzonym w Karyntii i Styrii przez generała Rudolfa Maistera, oraz wojnie dziesięciodniowej 27 czerwca – 7 lipca 1991 roku. Na północy spośród ośnieżonych szczytów doskonale widać było Triglav, na południu zaś wybrzeże – Monfalcone (słow. Tržič), Duino (Devin) i Zatokę Triesteńską.

[…]


[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.