12/2022

Lech Sokół

Norwid i Baudelaire, poeci nowoczesności

Profesor Magdalena Siwiec wydała w zeszłym roku bardzo interesującą książkę pod tytułem Sytuacja Norwida – sytuacja Baudelaire’a. Paralele nowoczesności. Już kolejność nazwisk obu autorów w tytule publikacji jest znamienna: najpierw Norwid, potem Baudelaire, a nie w porządku alfabetycznym. Są przecież równolatkami, urodzonymi w tym samym roku – 1821.

Autorka określa na początku swoje zamierzenie, odwołując się do Hansa Roberta Jaussa, który we wstępie do niemieckiego wydania poezji Norwida stwierdził, że Vade‑mecumKwiaty zła powstały w tym samym czasie i należą do klasycznych dzieł modernizmu europejskiego. Siwiec zalicza obu poetów do kategorii „progu nowoczesności” i uznaje ich za „kamienie milowe literatury europejskiej”. Obaj należą do epoki symbolizmu i odgrywają w niej bardzo istotną rolę. Dalsza wędrówka czytelnika-recenzenta przez złożoną problematykę książki musi – siłą rzeczy – ulec skrótom. Odwołuję się do tego, co uważam za najistotniejsze.

Baudelaire i Norwid mają ten sam stosunek do romantyzmu: jest on już przebrzmiały, ale – by tak rzec – niedawno przebrzmiały. Obaj to rozumieją, choć każdy po swojemu. Wzajemne wspieranie się obu poetów w rozumieniu romantyzmu – jego aktualności bądź nieaktualności, czy też już historyczności – jest znamienne.

Dojrzałość Norwida i Baudelaire’a przypadła na drugą połowę XIX wieku, czyli na epokę „pary, elektryczności i wiary w postęp”. Oczywiście o postęp i obecnie toczą się spory, chociaż ostatnio inne problemy nawiedzają nasze myśli. Siwiec powołuje się na esej Eliota, zatytułowany Baudelaire. Według irlandzkiego poety Baudelaire, podobnie jak Goethe, przekraczał swoją epokę, a zarazem jej ulegał. Norwid oczywiście brał udział intelektualny w jej istnieniu, ale także, i bodaj silniej, żył losem zniewolonej Polski. Baudelaire zwiastuje rychły koniec świata, Norwid w tej kwestii nieco się od niego różni. Jako człowiek wierzący chce i musi uznać koniec świata, ale co może o nim powiedzieć? Co można także dzisiaj powiedzieć o końcu świata? Chrześcijaństwo mówi niezmiennie: non locus sed statu. Baudelaire twierdzi, że wkrótce nastąpi ostateczny koniec świata i nic go nie powstrzyma. Norwid w wierszu Czasy pisze:

Czasy skończone! – historii już nie ma,

Tworzenie tylko w bezbrzeżnej otchłani.


Początkowo obaj poeci wydają się zgodni co do zagłady świata i unicestwienia czasu. Norwid odmienia swoje poglądy w wierszu Salem. Magdalena Siwiec stwierdza: „Poeta przeciwstawia dwa pojęcia końca świata: pierwszy ma charakter ostateczny, drugi – wpisany w czas, związany ze zmianami cywilizacyjnymi – jest w istocie wielokrotnym powtarzaniem tego samego i kryzysem związanym ze zmianami form. W istocie w myśleniu obu twórców jest wiele zbieżności. Refleksja Baudelaire’a prowadzi bowiem do krytyki tych samych zjawisk nowoczesnych, w które godzi Norwid: amerykanizacji, mechanizacji, wyczerpania wartości duchowych”. Norwid jednakże przypomina: „jesteśmy DOPIERO ludźmi XIX wieku” i dodaje w ostatnim wersie wiersza Cudy: „Nie przepalony jeszcze glob sumieniem”.

Wspomniana powyżej problematyka postępu wyraźniej rozdziela Baudelaire’a od Norwida. Norwid w jakiejś mierze akceptuje oświecenie i postęp, Baudelaire gwałtownie je odrzuca. Francuz oskarża postęp, gdyż jest on „wzrastającą wciąż przewagą materii” i ostatecznym tryumfem grzechu pierworodnego. To diabeł mówi o postępie, czego skutkiem jest nuda, niezniszczalna okropność codzienności. Norwid po swojemu wypowiada się na temat czasu, w którym żyje. W wielu miejscach, przede wszystkim w listach, pisze o niedolach i okropnościach XIX wieku, ale jest mniej pesymistyczny niż Baudelaire. Uważa, że postęp jest konieczny, chociaż ma swoją jasną i ciemną stronę. Norwid posługuje się także pojęciem cywilizacji. Jego myśl o czasach mu współczesnych jest pod wieloma względami do dzisiaj trafna i ciekawa.

Poezja miasta, które niekiedy zasługuje na pochwały, a kiedy indziej przeraża brzydotą, złem i zbrodnią, u obu poetów pojawia się często, ale zazwyczaj inaczej. Dzieli ich pochodzenie: jeden wywodzi się z Europy Zachodniej, a drugi z innej, odmiennej, podzielonej między zwycięzców ziemi mitycznego Wschodu, który na Zachodzie do dzisiaj nie jest zbyt dobrze rozumiany. Warszawa, z której na zawsze wyjechał Norwid, była miastem wyludnionym i smutnym. Artysta dobrze to rozumiał. To doświadczenie decydowało o jego odbiorze Paryża. Siwiec słusznie przypomniała, że Norwid nie tyle „żył Paryżem”, chociaż go znał, wyrobił sobie nań ogląd zupełnie niepowierzchowny, ile miasteczkiem Ivry, nieco oddalonym od stolicy Francji, gdzie był Dom Polski. Baudelaire czuje się w paryskim tłumie jako ktoś zbędny, potrącany przez brutalnych przechodniów, lekceważony, poniżany. Norwid idzie w nieco inną stronę i pisze, że jest jakby człowiekiem, który oszalał i nie mieści się w kategorii normalności. Norwid zresztą nigdy nie opowiadał się za miastem. Siwiec wylicza opinie na temat miasta, obecne w jego twórczości: „przedsionek piekielnej zatraty”, „piekło”, „grób”. Cytuje obszernie poetę:

Nie lubię miasta, nie lubię wrzasków,

I hucznych zabaw, i świetnych blasków,

[…]

Miasto – złocony kraniec przepaści!

Stań na nim, spojrzyj, a dreszcz lodowaty

Zatrzęsie ciałem i członki namaści.

Miasto – to przedsień piekielnej zatraty;

Patrz – tam zjawiska gmatwają się tłumne,

Tam cudów siła – tam głupstwa rozumne.


Ostateczna diagnoza współczesności u obu artystów jest bardzo zbliżona, ale odpowiedź na nią skrajnie odmienna. Siwiec podsumowuje tę kwestię w sposób następujący: „Można powiedzieć, bez wątpienia, że w obu przypadkach stosunek pisarzy do urbanizacji – i w ogóle do procesów modernizacyjnych – jest ambiwalentny, niejednoznaczny, wymagający zmierzenia się i z miastem, i z samym sobą. Zarówno Norwid, jak i Baudelaire – choć na różne sposoby – wpisują w swoje teksty to heroiczne zmaganie”.

Obaj poeci zetknęli się, oczywiście, z problemem mody i tego, co nowe, najnowsze, co jest nowością. Najlepiej użyć w tej sytuacji francuskiego słowa nouveauté, jak to zrobiła Siwiec. Norwid poświęcił temu zjawisku kilka wierszy i uwag w listach. Nowości francuskie – i nie tylko one – ogarnęły Europę i Amerykę. Mody przemijają z wielką szybkością, są przykładem skrajnej nietrwałości. Nie można na nich budować. Norwid wskazuje, że taka wartość jak Piękno przestaje być ważna, trwała. Ceni się to, co powabne, co jest uderzające. Kult mody jest zabójczy dla rzeczy naprawdę istotnych, takich jak – przede wszystkim – planowanie przyszłości, myśl o tym, co będzie później. Jest to namysł ważny dla jednostek i zbiorowości. Baudelaire natomiast dodaje w Malarzu życia nowoczesnego, że moda należy do nowoczesności, do tego, co jest nowe. Zatem wszelkie stroje pochodzące z przeszłości pozwalają przywołać ową przeszłość do życia.

Zarówno Norwid, jak i Baudelaire surowo krytykują nietrwałość i zbędność sztuki, która, spadając na niższy poziom wartości, staje się kiepską rozrywką. Obaj walczą o twórczość, która jest temu przeciwna. Pojawia się u obu poetów problem odbiorcy, publiczności. Baudelaire wymyśla jej od „bezwstydnic”. Norwid uważa, że publiczności należy się podobnie surowa ocena, ale u niego jest ona podwójna. Publiczność to „niestały przechodzień” bądź „jednodzienny sługa”. Czy warto pisać dla kogoś takiego?

Rozważania Siwiec o nowoczesności postawionej „wobec reguł sztuki” przynoszą kilka bardzo istotnych informacji dotyczących bodaj przede wszystkim pozycji artysty, jego godności, miejsca w społeczeństwie i honorariów. Nasze czasy okazują się po części odbiciem tego, co przyniósł wiek XIX. Pozycja szanowanych artystów jest wysoka, wszyscy – z wyjątkiem nieudaczników – dostają większe bądź całkiem liche, ale zawsze „jakieś” pieniądze, bycie artystą jest czymś wyróżniającym i upragnionym. Baudelaire ma rentę po ojcu, natomiast Norwid żyje na dużo niższej stopie, bieduje. Być artystą, znaczy często klepać biedę. Są oczywiście szczęśliwe wyjątki, na przykład zamożny Flaubert. Baudelaire nakazuje młodzieży artystycznej ciężko pracować. Norwid, mając na uwadze polski rynek artystyczny, pisze: „Jak żyję, nic nie publikowałem moim kosztem, dlatego, że to jest źle”, i dodaje w innym jeszcze miejscu: „To wszystko jest radykalnie złe”. Norwid brzydził się żebractwem i zachowywał się godnie, nawet w czasach bardzo trudnych.

Melancholie były, i nie mogły nie być, stanem ducha Norwida i Baudelaire’a, nad czym również pochyla się Siwiec w swojej monografii. Melancholia towarzyszyła zawsze ludziom wszelkich wieków. Kiedy coś ważnego przeminęło, za czymś tęsknimy, odczuwamy żal za minionym. Norwid i Baudelaire zaczynają od przekleństwa, to znaczy, że stali się przeklęci, że są przeklęci. Norwid w swoim wczesnym, bardzo dobrze znanym wierszu pisze: „Bo ja przeklęty jestem tego świata”. U Baudelaire’a jest inaczej, wiele jego wierszy i poematów prozą przynosi melancholię w różnych postaciach. Według Jeana Starobinskiego Baudelaire nie tyle jest poetą melancholii, ile raczej „doskonale naśladuje […] postawy typowe dla melancholii oraz jej głębokie mechanizmy”. Ciekawe, że o melancholii Norwida mówiono i pisano, biorąc pod uwagę jego rysunki. Siwiec słusznie twierdzi, że trzeba szukać jej w jego wierszach, co z kolei zbliża go do Baudelaire’a. Norwid przewyższa Baudelaire’a w melancholii. Utracił ojczyznę, żyje w ubóstwie, nie odnosi sukcesów poetyckich i artystycznych poza wąskim gronem odbiorców, ima się różnych zawodów, by przetrwać. Jego życie, także osobiste, nie układa się dobrze. Lista trudności i udręk jest bardzo długa. W Promethidionie, jak pamiętamy, pojawia się „melancholia romantyczno-mglista”, w Mojej piosnce [I] – „czarna wstążka”, towarzysząca człowiekowi dojrzałemu, który utracił złudzenia. Melancholia może być udręką, ale także cichą radością masochisty.

Związane z nią motywy u Norwida i Baudelaire’a są liczne i niezmiernie interesujące. Mogę je tylko odnotować bardzo zwięźle, z minimalnym komentarzem; reszta należy do czytelniczki/czytelnika. Na początku jest to motyw pająka budzącego lęk i odrazę, dalej „śmierć za życia” i „żałoba po samym sobie”, padlina i Padlina Baudelaire’a, zamysł i wiersz; u Norwida – trup, czyli To rzecz ludzka, „mroczna przepaść” i gouffre obscur, Norwidowska czarna melancholia w Stanach Zjednoczonych, ale także w Londynie, co pojawia się i w poezji, i w „rozpacznym” wspomnieniu w prozie. W książce Siwiec jest rozdział pod tytułem Czerń jako substancjalność braku. Tytuł prawdziwie niezwykły. Autorka wraca do Starobinskiego, do jego książki Atrament melancholii, „czarnej choroby”. Występuje ona zarówno u Norwida, jak i u Baudelaire’a. U tego pierwszego prawie jak na zamówienie. Mam na myśli jego wiersz Pióro. U Baudelaire’a w Sztucznych rajach i prozie oraz w wierszach i poematach. Francuski krytyk Patrick Labarthe odnajduje w jednym z tekstów Baudelaire’a czarny atrament nieba i morza, co można rozumieć jako atrament w znaczeniu cieczy służącej do pisania. Nie lekceważę tego problemu, ale interesuje mnie z wielu powodów przede wszystkim słynne „czarne słońce” z wiersza El Desdichado Gérarda de Nervala. Ciekawe, że Baudelaire, co dość naturalne, ale także i Norwid interesowali się „czarnym słońcem”. Obaj poeci ulegają fascynacji melancholią, a jednocześnie zdecydowanie ją odrzucają. Siwiec pisze o tym tak: „Jeśli można […] mówić o dwóch melancholiach u Baudelaire’a i u Norwida, pierwsza – wartościowana wyraźnie negatywnie, związana byłaby z samozwrotnością i bezpłodnością poetycką, druga – twórcza, odsyłająca do koncepcji ułomnego piękna, wprost sformułowanej przez Baudelaire’a, ale mająca także swój wariant Norwidowski, […] odzwierciadlająca i wyzyskująca artystycznie cierpienie. Oczywiście rozróżnienie na melancholię «czarną» – najbliższą acedii – i «białą», czynną, związaną z geniuszem […]”.

Norwid i Baudelaire, czemu Siwiec również poświęca uwagę, badają relacje „między pięknem a prawdą”, „między tym, co wieczne, a tym, co przechodnie, przemijające, uczasowione”, oraz tym, co jest „między doskonałością a ułomnością”. W Promethidionie czytamy:

Bo piękno na to jest, by zachwycało

Do pracy – praca, by się zmartwychwstało.


A u Baudelaire’a w Hymnie do Piękna idzie o coś innego, a mianowicie o Piękno, które ma uczynić: „Świat mniej wstrętnym, a chwile mniej ciężkimi”. I jeszcze jeden ciekawy cytat z Baudelaire’a: „Słynna doktryna nieodłączności Piękna od Prawdy i Dobra jest wynalazkiem nowoczesnego filozowścibstwa (dziwna zaraza, która sprawia, że aby zdefiniować obłęd, zaczyna się mówić żargonem)”. Drogi Norwida i Baudelaire’a wyraźnie się tutaj rozchodzą.

Także religijność Norwida i Baudelaire’a jest bardzo odmienna. Niewątpliwie są chrześcijanami, bo przyjęli chrzest. Religijność Norwida jest niepodważalna. Jest ona ostoją jego myśli o religii, przyjętej jako „strona moralna”. Co mógłby powiedzieć Norwid albo inny Polak tego czasu o wierze Baudelaire’a – Francuza urodzonego w porewolucyjnej Francji? Rzeczywiście, nie jest to łatwe i nawet badacze francuscy nie doszli do porozumienia w tej sprawie. Wspiera tu ponownie polskiego czytelnika Hans Robert Jauss, który wskazuje, że problematyka religijna zostaje prawie całkowicie usunięta z poezji Baudelaire’a, ale pojawia się w innych jego pismach, zwłaszcza w poematach prozą.

Magdalenie Siwiec ta kwestia nie umyka. Autorka podejmuje bowiem zagadnienie kryzysu wartości i stawia pytanie o religię większości czytelników. O wiele istotniejsze jest, zwłaszcza w perspektywie dzisiejszej, nie tylko odrzucenie wiary, lecz także poczucie bolesnego osamotnienia we wszechświecie, dotykające ludzi wierzących. Autorka pisze: „W tekstach Norwida pojawia się to samo, co u Baudelaire’a, bolesne i budzące trwogę doświadczenie opuszczenia przez transcendencję, poczucie samotności. […] Milczenie niebios, bezruch i szkliste spojrzenie gwiazdy, które nie przynosi odpowiedzi, potwierdzają brak reakcji wszechświata na cierpienie człowieka i podkreślają jego opuszczenie”. U Norwida jest ono nieczęste. U Baudelaire’a – tym razem podobnie – odbija się w jego wierszu:

Bo zaiste najlepszym jest świadectwem, Panie,

Jakie dać potrafimy o swojej godności,

To płynące przez wieki żarliwe szlochanie,

Które kona na skraju Twej wiekuistości!


Obaj poeci mają wysublimowaną wrażliwość na cierpienie ludzkie i zło świata, obaj dają temu wyraz w swojej twórczości i swoim życiu. Norwida można by przedstawić jako pobożnego Samarytanina z przypowieści ewangelicznej; Baudelaire’a jako człowieka między Bogiem a Szatanem.

Świetnym pomysłem Magdaleny Siwiec na finał książki jest jej ostatni rozdział, noszący tytuł Ironia, czyli ucieczka od zakończenia. Ironia jest obecna w twórczości zarówno Norwida, jak i Baudelaire’a, autorka omawia rodzaje ironii i sposoby jej obecności u obu poetów. Odwołuje się do Kierkegaarda. Umieszcza Norwida i Baudelaire’a w rodzinie, do której należą również Dante, Szekspir, Hugo i spora gromadka innych, nie byle jakich autorów europejskich. Szerokie horyzonty cechują jej dzieło od początku do końca.

Sytuacja Norwida – sytuacja Baudelaire’a to ciekawa naukowa monografia komparatystyczna, bogata w treści i pobudzająca w lekturze. Niekiedy można by o coś pospierać się z autorką, ale byłoby to przesadne w krótkiej recenzji. Tę książkę trzeba uważnie przeczytać i mieć ją w domu – najlepiej na wyciągnięcie ręki.

Magdalena Siwiec: Sytuacja Norwida – sytuacja Baudelaire’a. Paralele nowoczesności.
Universitas,
Kraków 2021, s. 524 + ilustracje.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.